Artykuły

Wielki finał dramatu

"Zmierzch bogów" w reż. Hansa-Petera Lehmanna w Operze Wrocławskiej. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Cztery lata pracy nad "Pierścieniem Nibelunga" uwieńczył w Hali Ludowej we Wrocławiu spektakl w prawdziwie wagnerowskim stylu

Dla Opery Wrocławskiej premiera każdej części tej tetralogii była stopniowym odkrywaniem muzyki Wagnera. Widać to teraz w finałowym i najtrudniejszym "Zmierzchu bogów", w którym kompozytor z prawie stu motywów rozsianych po "Pierścieniu" zbudował misterną tkankę muzyczną. Orkiestra pod dyrekcją Ewy Michnik zagrała tak, że można było odnaleźć wszystkie istotne jej cząstki, a samodzielne fragmenty instrumentalne dodawały wartości spektaklowi. Zgodną pracę ponadstuosobowego zespołu ozdabiały staranne solówki, jak choćby grany z wyczuciem przez waltornie motyw Siegfrieda.

Na scenie Hali Ludowej dominowali wrocławscy śpiewacy. I jeśli spora ich część otrzymała szansę występu dzięki nagłośnieniu, gdyż w teatrze ich głosy nie przebiłyby się przez orkiestrę, to większość ról została przygotowana starannie. Aw "Zmierzchu bogów" najlepsze kreacje stworzyli właśnie Polacy: wyrazisty Paweł Izdebski (Hagen), świetnie interpretujący muzykę Wagnera Bogusław Szynalski (Gunther) i obdarzona krystalicznie sopranem Ewa Vessin (Gutrune).

Polacy nie stanowili też tła dla zagranicznych gości. Rosyjski tenorLeonid Zakozhajew okazał się solidnym Siegfriedem, ale brakowało mu dramatycznej wyrazistości. A głos Amerykanki Nadine Secunde (Brunhilde), który zachwycił mnie w 1992 r. na festiwalu w Bayreuth, nie ma już tego blasku co dawniej.

Wrocławski "Pierścień Nibelunga" jest wyjątkowy nie tylko dlatego, że w historii polskiego teatru to dopiero trzecia kompletna inscenizacja dzieła. Wśród dotychczasowych wielkich produkcji operowych w Hali Ludowej ta pierwsza nie próbuje przyciągnąć widza inscenizacyjnymi gadżetami - tłumami statystów, zwierzętami i pojazdami. Rozmach scenicznych obrazów stworzyła sama muzyka. Reżyser Hans-Peter Lehmann w sposób klarowny dla polskiego widza opowiedział skomplikowaną historię o świecie ludzi i bogów. Skorzystał zlaserowych świateł, projekcji filmowych, a scenograf Waldemar Zawodziński użył abstrakcyjnych symboli. Ale wszystkie zabiegi podkreślają uniwersalny charakter dramatu Wagnera, nie kryje się za tym chęć dodania mu nowych znaczeń, co robią dzisiaj inscenizatorzy na świecie. To teatr tradycyjny, ale posługujący się współczesnymi środkami, dlatego atrakcyjny dla widza.

Po premierze "Zmierzchu bogów" Hans-Peter Lehmann wyznał, iż nie wierzył, że wystawienie całego "Pierścienia Nibelunga" w Hali Ludowej uda się doprowadzić do końca. Obawiano się choćby, czy polska publiczność zechce poznać skomplikowane dzieje wagnerowskich bohaterów. Tysiące widzów przez sześć godzin śledzący finał tetralogii to dowód, że wysiłek się opłacił.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji