Artykuły

Z męskiej perspektywy

"Śluby panieńskie" Aleksandra Fredry w reż. Andrzeja Błażewicza w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Stanisław Godlewski w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Dużo się ostatnio robi spektakli o mężczyznach. Oni od samego początku mieli w teatrze ciekawsze role niż kobiety. Ale od jakiegoś czasu to sama "męskość" staje się tematem spektakli.

Na Dzień Kobiet Teatr Polski dał premierę "Ślubów panieńskich" Aleksandra hr. Fredry, w wyłącznie męskiej obsadzie. Na stronie teatru spektakl opisywany jest jako próba "uruchomienia innej narracji niż maskulinistyczna czy też patriarchalna w dialogu między mężczyznami a dyskursem feministycznym". Twórcy zapowiadają, że całość "stawia pytanie o tożsamość męskości, w całej swojej rozciągłości obejmując obszary zarówno hetero-, jak i nieheteronormatywne". Pięknie słowa. I bardzo na czasie.

Dużo się ostatnio robi spektakli o mężczyznach. Oni od samego początku mieli w teatrze ciekawsze role niż kobiety. Ale od jakiegoś czasu to sama "męskość" staje się tematem spektakli. Wynika to pewnie z ogólnego trendu w kulturze, polegającego na badaniu i przełamywaniu płciowych stereotypów. Swoje zrobił także feminizm. W badaniach socjologicznych i humanistycznych męskość jest coraz bardziej rozległym tematem. Interesujące są jej różnorakie formy, społeczny kontekst, to w jaki sposób kulturowe wzorce męskości wpływają na relacje rodzinne, na politykę czy edukację. A w dodatku, w związku z bardzo pozytywnym i pożytecznym zjawiskiem, jakim jest moda na queer, coraz częściej, także w spektaklach teatralnych, afirmuje się wolność ekspresji i nienormatywną seksualność.

Wszystko to służy po prostu temu, by ludziom - nie tylko mężczyznom - lepiej się żyło. By mogli być tym, kim są, bez ryzyka oceny czy represji ze strony społeczeństwa.

Tylko po co?

Wyobrażam sobie, że twórcy "Ślubów panieńskich" mogliby zrealizować piękny spektakl na te wszystkie tematy. Jednocześnie i zrozumiały i poetycki, i dyskursywny i intymny. Odważny i prowokujący myślowo. Mogliby. Ale tego nie zrobili.

Po co im były te "Śluby panieńskie"? Przypomnijmy: w oryginale rzecz jest o dwóch dziewczynach, które ślubują sobie, że nigdy nie wyjdą za mąż. Ostatecznie "miłość zwycięża", Aniela i Klara łączą się ze swoimi kawalerami. Naprawdę ciężko jest wydobyć z tej komedii jakiś wywrotowy potencjał.

Reżyser "Ślubów..." Andrzej Błażewicz zdecydował, by wszystkie postaci były grane przez mężczyzn. Z początku wydaje się to żart, później całość zmienia ton na dużo bardziej tragiczny. Ale zasadniczo nadal nie wiadomo, o czym to.

Być może klucz tkwi w jednej z ostatnich scen, gdy Aniela (Konrad Cichoń) i Gustaw (Piotr B. Dąbrowski) leżą nadzy i szczęśliwi, szepcząc sobie miłosne wyznania. Pozbawieni wszystkich kostiumów, masek i przebrań, bez wstydu i lęku, stają się niemal jednym ciałem.

Wszystko pięknie, tylko po co do tego akurat Fredro? Albo cytaty z filmu "Faworyta"? I jeszcze co tu robią narracyjne wstawki mitologiczne, które nadają całości charakteru dziwnej przypowieści?

Ten sam pomysł ("niech wszystkie role zagrają faceci i będziemy mieli spektakl o tożsamości płciowej i dyskursach patriarchatu") mógłby "obsłużyć" właściwie każdy dramat, od "Hamleta" po "Jadzię wdowę". Po co rzucać się za ważny temat, jeśli nie ma się o nim nic ciekawego do powiedzenia?

Szkoda trochę tych "Ślubów...", bo niektóre sceny są naprawdę ładne i efektowne, a wysiłek aktorów szczery. Niestety widz nie ma żadnej możliwości, by za myślą spektaklu nadążyć. O ile jakaś myśl tu w ogóle jest.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji