Artykuły

Jacek Brzeziński: Bez wiary dawno bym zginął

- Provisorium można podzielić na cztery etapy. W pierwszym nas jeszcze nie ma (teatr zakładają studenci, w tym nieżyjący już Jan Twardowski). W 1975 roku zaczynamy my - rozmowa z Jackiem Brzezińskim, aktorem lubelskiego Teatru Provisorium, który w tym roku będzie świętował 45 lat pracy artystycznej.

Korzenie rodzinne?

- Dziadkowie ze strony ojca pochodzą z okolic Chodla. Niewielkie miasteczko z XVII wiecznym kościołem i tajemniczymi ruinami na wyspie, na które mieszkańcy mówią Loret. Dziadzio Kazimierz był dwa razy żonaty, mój ojciec narodził się z drugiego związku. Urodziłem się w Lublinie.

Edukacja?

- Podstawówka w Lublinie, w liceum polonistką była Elżbieta Żwirkowska, która nas zaszczepiała i wspierała w robieniu teatru. Otwierała przed nami ciekawe światy literackie, kiedy pewne nazwiska były na indeksie. Moim szkolnym kolegą był Janusz Opryński, z którym razem wstąpiliśmy do Teatru Provisorium.

Najważniejsze spektakle Provisorium?

- Provisorium można podzielić na cztery etapy. W pierwszym nas jeszcze nie ma (teatr zakładają studenci, w tym nieżyjący już Jan Twardowski). W 1975 roku zaczynamy my. Najważniejsze przedstawienia drugiego okresu? "Nie nam lecieć na wyspy szczęśliwe", w którym improwizowaliśmy, inspirując się metodą Jerzego Grotowskiego. Ważny był spektakl "Nasza niedziela", gdzie wykorzystaliśmy nieznane Polakom (cenzura) teksty Czesława Miłosza. "Wspomnienia z Domu Umarłych" do dziś teatralnie się bronią, na wideo dobrze się to ogląda. Ze spektaklem "Dziedzictwo" zjeździliśmy kawał Europy. Każdy spektakl chciałoby się wymienić.

Jest rok 1996...

- Mamy w teatrze pewien kryzys. Został jeden reżyser, jeden aktor i jeden pracownik techniczny. Czyli ja, Janusz Opryński i Piotrek Szamryk. Pod nazwą "Koniec wieku" robimy "Dżumę", poznajemy się z aktorami z Kompanii Teatr (aktorzy Teatru Andersena). Jakoś nie do końca jeszcze iskrzy między nami w tym przedstawienie, dopiero docieramy się. Wtedy przychodzi czas na "Ferdydurke" , które gramy 15 lat w jednym składzie. Pół tysiąca przedstawień. Spektakl dla telewizji. Potem robimy "Do piachu" Różewicza.

Znów ważne i nagrodzone przedstawienie?

- Tak, potem gramy "Transatlantyk", dalej "Homo Polonius", nasze najbardziej nieudane przedstawienie. Bardzo sobie ceniłem "Do piachu", które było jeszcze trudniejsze fizycznie niż "Ferdydurke".

Dlaczego?

- Byliśmy tak obciążeni fizycznie balami drewna, połówką świni, która ważyła 30 kilogramów.

Co dalej. Czemu się rozeszliście z Kompanią Teatr. To był dobry tandem?

- Powoli nasza wielka miłość, żar - gasły. Relacje między nami się wypaliły. Niektórzy chcieli robić coś nowego poza teatrem. Strasznie dużo jeździliśmy, strasznie dużo graliśmy. Nastąpiło zmęczenie materiału.

Przychodzi ostatni etap. Kto wpada na pomysł, żeby robić spektakle ze znanymi aktorami?

- Janusz zaprasza do "Braci Karamazow" Adama Woronowicza, premiera następuje w 2011 roku. Aktorów podpowiada Opryńskiemu krytyk teatralny Łukasz Drewniak. Kiedy spotykamy się na pierwszym czytaniu scenariusza w Warszawie w 2010 roku, czytanie trwa cztery godziny. Idzie jak po grudzie. Woronowicz ma powiedzieć do Janusza: A kogoś ty tu nasprowadzał. Jak by pytał: Co ty chcesz tu ogień z wodą połączyć. A jednak Woronowicz nie miał racji. Każdy z aktorów miał swoją misję. I ja tych "Braci" chyba najbardziej lubię.

Ostania realizacja to bardzo kontrowersyjny spektakl "Punkt Zero. Łaskawe"?

- Tak, wzbudzający kontrowersje, ale bardzo go sobie cenię. Choć boję się smutku tego przedstawienia. Smutku, który wbija w fotel. Widzę po ludziach. Cenne jest to, że możemy zobaczyć, jak wyglądały konkrety eksterminacji. Punkt po punkcie.

To teraz przejdźmy do książki "Provisorium. Nieregularny dziennik z podróży", która właśnie trafiła do księgarni. Zawsze robiłeś notatki?

- Tak. Na spotkaniu Janusz Opryński powiedział, że wszyscy zawsze widzieli mnie piszącego. Czy czekaliśmy na lotnisku, czy lecieliśmy samolotem, czy siedzieliśmy przy stole, czy w hotelu. Te zapiski miały terapeutyczną funkcję.

W dzienniku piszesz o spotkaniach przy wódeczce. Dużo się piło wódki w trasie?

- Każdy wiek w dorastaniu ma swoje prawa. I ograniczenia. Za komuny dużo wódki piliśmy. Wypiliśmy morze. Wódką dodawaliśmy sobie odwagi, bo jednak bezpieka deptała nam po piętach. Cenzura nam nie puszczała spektakli. Za "Wspomnienia z Domu Umarłych" postawili nam przed oczami paragraf, że godzimy w ustrój Polski i międzynarodowe sojusze. To były bardzo poważne zarzuty. Wódką zapijało się stresy. Dziś jest to nie do pomyślenia. Im dalej do przodu, tym większa dostępność i wybór różnych alkoholi, przerzucamy się na wino, czas wina w teatrze pozwolił łagodniej popłynąć na jednej fali.

Kobiety w trasie?

- Nic z tych rzeczy. W tej kwestii zachowywaliśmy się jak mnisi. Mieliśmy dużą dyscyplinę. Ceniliśmy sobie męski team. Kobiety są cudowne, ale wprowadzają inny rodzaj relacji i czasami w teatrze jest trudniej. Nie wiem, czy by też wytrzymały to całe tempo.

Książkę zadedykowałeś swojej żonie Hani?

- Zgada się. Pierwszej i jedynej żonie.

Powiedz, co to jest miłość?

- My, w naszym domu mówimy, że miłość to ofiara. To jest to, że służymy sobie nawzajem, że nie zostawiamy siebie, odchodzimy na tyle, na ile musimy się rozstać -na czas pracy czy wyjazdu. Jesteśmy bardzo oddani, pielęgnujemy relacje, wyręczamy się w różnych sprawach. Patrzymy w jednym kierunku. Rozmawiamy, jest nam dobrze, w niedzielne przedpołudnie lubimy sobie siąść, wypić kawę, rozwiązać krzyżówkę z Gościa Niedzielnego. Są to duże krzyżówki i nieco inne hasła mają niż pozostałe. Ja się tego nie wstydzę. Przy krzyżówkach zawsze odprężaliśmy się w pierwszych dniach urlopu.

Michał Urbaniak mówi, że w życiu trzeba się czegoś trzymać. Czego się trzymasz?

- Pewnie to niepopularne co powiem. Trzymam się swojej wiary. Bardzo ją też pielęgnuję, jak i praktykę, powiązaną z wiarą.

Dlaczego wiara jest dla ciebie tak ważna?

- Najważniejsze jest to, że przywraca mi pion moralny. Porządkuje mnie. Jak nie potrafię czegoś ocenić czy wybrać, to podnoszę oczy do góry. I przychodzi odpowiedź, co jest najważniejsze. Myślę, że bez mojej wiary dawno bym zginął.

Na zdjęciu: Jacek Brzeziński w spektaklu "Punkt Zero. Łaskawe"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji