Artykuły

O Barbórce, która łamie granice

"Przełamując fale", film Larsa von Triera, uznawany jest dziś za jedno z najwybitniejszych osiągnięć Duńczyka, pomysłodawcy słynnej Dogmy 95. Reżyserka Agnieszka Lipiec-Wróblewska postanowiła zrealizować ten tytuł w teatrze i zadać pytania o granice człowieczeństwa oraz "normalności". - W naszej realizacji Bess ma na imię Barbórka, jest stąd i pochodzi ze wspólnoty protestanckiej - mówi reżyserka przed premierą w Teatrze Śląskim w Katowicach.

Marta Odziomek: Z jakiej społeczności wywodzi się pani Bess? U Larsa von Triera jest to purytańska społeczność szkocka.

Agnieszka Lipiec-Wróblewska [na zdjęciu]: W naszej realizacji Bess ma na imię Barbórka i pochodzi ze wspólnoty protestanckiej. Takie poczyniliśmy założenia. Barbórka jest stąd, z tego regionu, ale nie jest katoliczką. Wspólnota protestancka jest bliższa jej duchowości, zresztą u Larsa von Triera też jest to społeczność protestancka.

Akcja spektaklu dzieje się tu i teraz, w czasach nam współczesnych, w specyficznej, zamkniętej wspólnocie. A matka Barbórki jest jej strażniczką.

To ciekawe, bo u von Triera kobiety odsuwane są od wielu czynności, nawet od uczestnictwa w pogrzebach czy od przemawiania w kościele.

- Wydawało mi się logiczne, że matka reprezentuje tę wspólnotę. Co ciekawe, pogłębia się jej dramat, kiedy Barbórka musi zostać wykluczona. Wykluczenie jej jest podwójne - z rodziny i ze wspólnoty. Ale myślę, że miłość matki do Barbórki nie przestaje istnieć. Ona tylko nie potrafi tej miłości wobec niej okazać. Toczy wewnętrzny konflikt między wiarą a miłością.

Barbórka ma Boga wpojonego przez matkę, stąd jej rozmowy ze sobą, które są rozmowami z Bogiem. Myślę, że są one taką odmianą rozmów z ukrytym przyjacielem, które tworzą sobie dzieci wychowane w samotności. Ponieważ Barbórka wychowana jest w takiej ortodoksyjnej wierze i w zamkniętej społeczności, to jej ukrytym przyjacielem jest właśnie Bóg.

W filmie Bess miała wcześniej problemy psychiczne. W spektaklu też?

- Barbórka nie jest osobą chorą psychicznie, ale jest inna, naznaczona. Na pewno jest osobą, której wrażliwość, percepcja, a także rodzaj traktowania świata łamie granice, które dla innych są nie do pokonania. Takie zachowanie dla większości tej wspólnoty jest nie do przyjęcia.

Barbórka jest osobą, która wykracza poza przeciętność. Bardzo dobrze oddają to słowa doktora, który mówi podczas pogrzebu: "nazywałem ją niezrównoważoną, powinienem powiedzieć, że była dobra".

I ja traktuję ją jako osobę, która rzeczywiście może być postrzegana jako inna, ale dla mnie jest bogatszą, bo przekracza społeczne schematy. Ona stwarza swoją własną mistykę poprzez wiarę w moc swojej miłości. Jest mistyczką, świętą, bo czyni z siebie ofiarę. Wykracza poza granice jako kobieta, bo robi ze swoim ciałem to, co chce, w imię ratowania życia męża. Po drugie - wykracza poza granice religii protestanckiej. Ona po prostu nie widzi granic.

Kiedy realizowałam ten spektakl, ważne były dla mnie słowa Larsa von Triera, który mówił, że "Przełamując fale" to jest jego opowieść o Dobru. Był to jego młodzieńczy film, w którym buntował się przeciwko światu bez uczuć. I był jednocześnie pytaniem o Boga i o dobro w świecie. Barbórka jest więc osobą przede wszystkim dobrą. Z drugiej strony jej działanie wpisuje się w postać Chrystusa-kobiety. Podobne bohaterki występowały u von Triera w "Dogville" czy w "Tańcząc w ciemnościach".

My jednak realizujemy spektakl ze współczesnej perspektywy, ponad 20 lat po premierze "Przełamując fale". Sam reżyser przyznał niedawno, że kiedyś w swoich filmach zadawał pytania o Boga. W tej chwili nie zadaje tych pytań, bo uważa, że jesteśmy na świecie sami. Dlatego uważam, że dziś - mając w pamięci te słowa - dramat Barbórki jest tym bardziej przekonujący. Wszystko, co się wydarza, wydarza się między ludźmi.

Bohaterką rządzą silne emocje. A te potrafią zrujnować człowiekowi życie. Dodatkowo dziś popularne jest powiedzenie "stay calm" - trzymanie emocji na wodzy. Jak pani zapatruje się na emocjonalność człowieka?

- Moim zdaniem emocje nas ratują. Uważam, że ich ukrywanie jest źródłem stresu. Najbardziej pożądanym stanem powinna być spójność między ciałem, duszą i emocjami. Owszem, nadmierna emocjonalność jest może stanem pewnego skrzywdzenia, presji. Wydaje mi się jednak, że pewien przepływ emocjonalny od jednego do drugiego człowieka - między sercami, umysłami i ciałami dwojga ludzi - jest istotą życia. O to właśnie chodzi von Trierowi. W związku Barbórki i Jana seks odgrywa przecież ważną rolę. Jest relacją mistyczną, wykraczającą poza samą relację cielesną.

Ci ludzie, którym się wydaje, że mają opanowane emocje, są frustratami. W naszym spektaklu - także u von Triera - Doma, szwagierka bohaterki, która została w tej społeczności po śmieci męża, głęboko chowa swoje emocje. I przez to jest nieszczęśliwa. Podobnie zachowuje się doktor.

Czy pokazuje pani opozycję - zamknięta społeczność kontra inność? To dziś temat na czasie, prawda?

- Tak, jak najbardziej. Jan jest Innym, Obcym, chociaż tak naprawdę jest z kopalni niedaleko stąd. Jego obcość wynika z zamknięcia i ze strachu społeczności, do której trafił.

Niesamowity klimat filmu tworzą plenery. Dodatkowo reżyser pokazuje świat bez radości, kolorów, zabawy, by uwypuklić sferę emocji. Też pani podąża tą ścieżką?

- Nie chcę porównywać się z wizualnością filmu von Triera, ale u nas też jest pewien klucz wizualny. Zdecydowaliśmy się zrealizować spektakl, który wykorzystuje robotnicze, kopalniane, industrialne elementy. Ta surowość ma wzmocnić emocje. Próbujemy pokazać Śląsk, który mocno tkwi w latach 70., i w którym wyraźnie widać tzw. warstwy czasu. Widzę, że ludzie żyją tu jakby w różnych czasach.

Na potrzeby tej produkcji kręciliśmy też film w kopalni Wujek. I przekonaliśmy się, jak górnicy tam pracujący zupełnie inaczej pojmują świat. Codziennie zjeżdżają na dół, pod ziemię. Widzą, jak cenne jest życie, wiedzą, że mogą już nie wyjechać na powierzchnię. Mają zero-jedynkowy świat. I myślę, że taki światopogląd ma sens dla bohaterów tego właśnie spektaklu.

W filmie jest sporo intymności i kilka odważnych scen ukazujących seksualność aktorów. Jak radzi pani sobie z nimi w spektaklu?

- Te sceny będą potraktowane u nas pewnym znakiem, bo jeśli w tym spektaklu próbujemy zbliżyć się do prawdy, do emocjonalnej prawdy bohaterów, jakiekolwiek udawanie współżycia mija się z celem.

A jaką funkcję będą pełnić projekcje?

- Są rozszerzeniem percepcji świata bohaterów. Świat u von Triera nie może być obiektywny, chciałam go połamać, rozsadzić przez kilka subiektywnych płaszczyzn.

Projekcje będą bardzo istotne w naszym spektaklu. Będą uzewnętrzniały świat wewnętrzny bohaterów, pokazywały różne jego aspekty. Są wejściem w świat myśli i uczuć bohaterów.

Dlaczego wybrała pani Scenę w Galerii?

- Bardzo mi się ona podoba, uważam, że pasuje do tej historii. Dlatego, że opowieść w "Przełamując fale" jest ulepiona z potoczności, szorstkości, nieładnego, brzydkiego, zwyczajnego świata. I obecność tego głuchego na emocje świata komercji jest otoczeniem tej sceny. Tym bardziej Scena w Galerii ze swoją industrialną przestrzenią będzie stanowiła świetny kontekst do tej historii - nieteatralny, niemetaforyczny, niepoetycki.

Kolejne pokazy spektaklu zaplanowano: 3, 5, 6 i 10 marca. Bilety: 25-40 zł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji