Jak Walerka powoli rozpada się w sobie
"Podróż do Buenos Aires" Amanity Muskarii w reż. Adama Nalepy w Teatrze Boto w Sopocie. Pisze Grażyna Antoniewicz w Polsce Dzienniku Bałtyckim.
"Podróż do Buenos Aires" wzruszający monodram w wykonaniu Sylwii Góry-Weber i w reżyserii Adama Nalepy grany jest w Teatrze BOTO.
Zaczyna się zaskakująco, pojawieniem się eleganckiej, aroganckiej aktorki w długiej czerwonej sukni. Właśnie przyjechała do jakiegoś bardzo marnego teatru, aby zagrać postać starzejącej się kobiety Walerii. Ale wszystko jej tu przeszkadza: oświetlenie, publiczność, nie podoba się scena, na której ma wystąpić.
Arogancka złośnica
Lekceważąco czyta tekst z kartek, złości się. Jest irytująca, antypatyczna. Tak rozpoczyna się "Podróż do Buenos Aires" sztuka Amanity Muskarii, czyli sióstr Moniki i Gabrieli Muskały.
Niepostrzeżenie Sylwia Góra-Weber wchodzi, wślizguje się w postać Walerki, starzeje na scenie. Zmienia na naszych oczach. Zauroczeni zapominamy, że aktorka to jeszcze młoda, zaledwie 40 -letnia kobieta i daleko jej do 80-letniej babci. Waleria rozmawia z nami widzami, zwraca się bezpośrednio do wybranych osób. Stajemy się jej przyjaciółmi, dziećmi, czasem wrogami. Żali się lub złości, narzeka, że podsłuchują, pyta: gdzie jest mój zegarek, kto go zabrał, gdzie mój notes, okulary i... szczęka?
- Po co ja tu przyjechałam, co mnie podkusiło, chyba otumaniona byłam - mówi. A na scenie tak jak w życiu śmiech miesza się ze łzami wzruszenia.
Bolesne odchodzenie
"Podróż do Buenos Aires" to nie jest tekst o umieraniu, tylko o odchodzeniu, w jakiś inny świat, świat ludzi starych, tracących pamięć, także bezpieczną przyszłość.
To opowieść o osamotnieniu, ale też o niespełnionych marzeniach na temat szczęśliwej starości. To także historia o tym, że starzejąc się stajemy się bezsilni i bezbronni wobec świata, świata, w którym starzy ludzie przesuwani są z jednego do drugiego kąta, nikomu niepotrzebni.
Początkowo Waleria roztacza przed nami wizje szczęśliwej przyszłości - tak różnej od tego, co ma obecnie - zamieszka w Argentynie z córką Haneczką, zapracowaną farmaceutką. Albo rzuci wszystko i wyjedzie do Buenos Aires do siostry Marysi. Tam z radością przyjmą ją, z otwartymi ramionami.
- Synowie Józio i Franio mieszkają w Kanadzie, ale pamiętają o matce - zapewnia. -To niemożliwe, żeby zapomnieli. Przysyłają paczki, ale ktoś je zabiera. Pójdę na pocztę i to wyjaśnię - odgraża się.
Powoli Walerka na scenie staje się coraz bardziej nieobecna, na krótkie chwile zapada się w sobie. Oglądamy proces starczej demencji, rozpad osobowości, przejmującej samotności matki, opuszczonej przez dzieci.
W pewnej chwili Waleria zdejmuje sukienkę, zostaje w samej halce. Nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi, jest coraz bardziej bezbronna wobec otaczającego ją świata.
Wciąż opowiada te same historie. Wspomina męża, po śmierci którego nie potrafiła pokochać żadnego mężczyzny i dzieci, za którymi tęskni.
- Po co ja tu przyjechałam, co mnie podkusiło, chyba otumaniona byłam - powtarza.
Śmiech i łzy wzruszenia
Poruszająca jest scena z nutellą, po cichu wyjętą ze skrytki, którą jedząc rozmazuje po twarzy. Bawi jej modlitwa pełna nie tylko dobrych życzeń, wzrusza rozpaczliwa próba wymienienia przez Walerię wszystkich imion dzieci.
Rozmawia z przyjaciółmi, których znajduje w nas - przypadkowych widzach i we własnej wyobraźni, przywołuje duchy przeszłości.
Aktorka nie jest ucharakteryzowana na staruszkę, nie garbi się, nie chodzi o lasce, a jednak sposób poruszania się powoli przypomina ruchy starej kobiety.
Sylwia Weber jest jak struna, coraz bardziej napięta aż do ostatniej finałowej sceny, gdzie struna pęka. Jest to jednocześnie gra, w której od początku do końca nie dostrzega się nic z wysiłku; w której rzemiosło i warsztat pozostają zupełnie niezauważalne.
Warto zobaczyć tę wzruszającą opowieść. "Podróż do Buenos Aires" grana będzie w Teatrze BOTO w Sopocie w sobotę 2 marca i niedzielę 3 marca, o godz. 19.