Artykuły

Żywoty Agaty Kucińskiej

Z tą samą swobodą, z jaką Oskar Mazerath wybija rytm pałeczkami, grająca tę postać w "Blaszanym bębenku" Agata Kucińska stapia w jedno warsztat lalkarki z aktorskim, dramatycznym talentem. Efekt wbija widownię w fotele - pisze Magda Piekarska w Dialogu.

A dylemat - lalki czy dramat - traci rację bytu. Bo to suma tych dwóch doświadczeń daje olśniewający efekt. "To kobieta-maszyna"[1] - mówi o niej Anna Makowska-Kowalczyk, aktorka, lalkarka, standuperka występująca z wykonanym własnoręcznie chłopcem z gąbki, Kaziem Sponge, który "urodził się" podczas zajęć we wrocławskiej PWST, prowadzonych przez Agatę Kucińską. "Piekielnie pracowita, odważna i szczera" - dodaje. "Jest jedną z najlepszych aktorek, z którymi kiedykolwiek pracowałem" - chwali ją Jakub Krofta, reżyser i dyrektor Wrocławskiego Teatru Lalek. "Jej największym walorem jest autentyczność, z jaką potrafi istnieć na scenie, niezależnie, czy gra samotną matkę, nastolatkę, pięcioletniego chłopczyka czy chomika. W każdej kreacji brawurowo łączy tragedię z komizmem i perfekcyjną kontrolę fizyczną z inteligencją emocjonalną."

A Wojciech Kościelniak, reżyser Blaszanego bębenka, dopowiada: "Agata potrafi postawić niewygodne pytanie i nie zadowoli się zdawkową odpowiedzią. Pozytywny odbiór jej pracy to oczywisty skutek sumy jej talentu, sposobu pracy, doświadczenia i charyzmy".

TALENT KWITNIE W KALAMBURZE

Sława przychodzi wcześnie. Wcześniej niż pierwsze sukcesy. Na łamy kolorowej prasy trafia jako maturzystka, uczennica wrocławskiego XIII LO. Razem z Anią, Izą i Martą. I Anetą Wróbel, którą jako jedyną w zamieszczonym w "Wysokich obcasach" reportażu Włodzimierza Nowaka Dramat w dziewięciu odsłonach można zidentyfikować przez nazwisko. Bo to Aneta Wróbel jest główną bohaterką tej historii - nastoletnią dramatopisarką, której tekst wystawił publiczny teatr. One to jej szkolne koleżanki, razem tworzą grupę, która w artykule nawet nie ma nazwy, choć ta naprawdę nazywała się Porażka. W piwnicy wrocławskiego Kalambura tuż przed maturą wystawiają "Zapiski o kwitnieniu" (2000) Małgorzaty Wasilewskiej. Ania, blondynka z reportażu, która przez osiem lat grała w piłkę ręczną, to Anna Ilczuk, była aktorka Teatru Polskiego we Wrocławiu, obecnie w zespole warszawskiego Powszechnego. Marta, szczupła brunetka z kitką, to Marta Ojrzyńska, związana z krakowskim Starym. Iza, ta rozsądna i racjonalna, to standuperka Iza Kała. No i Agata, która zachwyca się kwiatami i przestawia drewniane skrzynie na scenie - oto Agata Kucińska, od 2005 roku związana z Wrocławskim Teatrem Lalek.

"Ćwiczą trzy razy w tygodniu po pięć godzin. Ich dni wyglądają podobnie: 6.30 spacer z psem, potem autobusem pośpiesznym D przez pół Wrocławia" - pisze Nowak. "Szkoła. Logopeda, ćwiczenia z dykcji, lekcja śpiewu albo tańca, kółko teatralne w młodzieżowym domu kultury, potem próba w piwnicy Kalamburu, czasem jeszcze małe piwko w jakimś pubie na Starówce. Autobus D, w domu są po północy. Do matury przygotowują się w weekendy"[2].

"Zapiski" mają premierę na miesiąc przed maturą ekipy Porażki. To rozpisany na cztery głosy portret dorastającej dziewczyny. Doczekały się recenzji na łamach wrocławskiej Wyborczej - Agnieszka Czajkowska pisała w niej o dyskretnym uroku licealistek i ich subtelnym głosie o dojrzewaniu [3]. Co potem, od początku było jasne - cała czwórka próbowała dostać się na wszystkie możliwe wydziały aktorskie w Polsce. Kała wyląduje w łódzkiej Filmówce, Ojrzyńska w krakowskiej PWST, Ilczuk we wrocławskiej, gdzie Kucińska trafi na wydział lalkarski. I dziś mówi wprost, że zadecydował o tym przypadek - kierunek nie wydawał jej się szczególnie pociągający, nie oglądała wcześniej przedstawień Wrocławskiego Teatru Lalek, ale podczas egzaminów przeżywała tak potworny stres, że dosłownie odbierało jej rozum - nie rozumiała i nie potrafiła wykonać poleceń członków komisji, dlatego na innych kierunkach przepadała. Dopiero studia, a zwłaszcza wyjazdy na rozmaite festiwale otworzyły jej oczy na możliwości teatru lalkowego.

Marta, Ania i Agata spotkają się na scenie po dwunastu latach, żeby we wrocławskim Teatrze Ad Spectatores wystawić "Molly B." (2012) na motywach ostatniego rozdziału "Ulissesa" Jamesa Joyce'a i własnych improwizacji aktorskich. Reżyseruje Ojrzyńska, grają Ilczuk i Kucińska. Na scenie opowiadają o twórczych kryzysach. Aktorka Ilczuk mówi o tym, jak trema spycha ją na krawędź załamania nerwowego i sprawia, że nieustannie zastanawia się, czy wybierając aktorstwo nie popełniła życiowego błędu. Aktorkę Kucińską wyjście na scenę wręcz przeciwnie - uskrzydla.

OŻYWIONE SNY, NIEŚWIĘTE ŻYWOTY

Jej artystyczna tożsamość już podczas studiów mocno stanęła na dwóch filarach - teatru lalkowego i dramatycznego. Warsztat lalkarki szlifowany we wrocławskiej szkole aktorskiej uzupełniała praktyką w prowadzonej przez Macieja Masztalskiego Grupie Teatralnej Ad Spectatores. "Przyprowadziła ją do nas w 2001 roku Ania Ilczuk, przygotowywaliśmy wtedy >>Tragedię księżnej Amalfi<< (2002) i potrzebowaliśmy odtwórczyni roli Julii Kurtyzany" - wspomina Masztalski. "Od razu dała się poznać jako twórcza, energiczna, aktywna, poważnie traktująca zadania aktorka. Od tego momentu wciąż współpracujemy, chociaż w ostatnich latach, ze względu na rozliczne zobowiązania, Agata rzadziej pojawia się w naszych spektaklach".

W kilku przedstawieniach Ad Spectatores łączy żywy plan z warsztatem lalkarki - tak było w wyreżyserowanym przez Krzysztofa Kopkę "Wrocławskim pociągu widm" (2004), w epizodzie z akcją osadzoną na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych, gdzie dawała życie kukiełkowym Hitlerowi i Goeringowi, występującym przed pasażerami pociągu jadącego na Nadodrze. Albo w "Radca Goethe prowadzi śledztwo" (2007), gdzie w sekwencjach snów animowała ogromną marionetkę.

Masztalski zachęci! Kucińską, żeby Ad Spectatores traktowała także jako laboratorium pracy twórczej, miejsce własnych artystycznych eksperymentów. "Zaznaczałem, że ta praca może trwać dowolny czas i nie musi kończyć się premierą" - wspomina. "Ale do premier doszło: to u nas Agata Kucińska przygotowała >>Sny<< na podstawie tekstu Iwana Wyrypajewa i >>Żywoty świętych osiedlowych<< Lidii Amejko. Pracowała nad nimi bardzo długo, w przypadku Żywotów ten proces trwał dwa lata".

Oba spektakle przyniosły jej mnóstwo nagród, między innymi na festiwalu "Lalka też człowiek" (dla obu spektakli) i w Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej (dla Żywotów). W "Snach" [4] (2005) animuje cztery lalki wielkości dłoni zamknięte w niewielkich przeszklonych boksach, żeby z ich pomocą opowiedzieć zapisane przez Wyrypajewa surrealistyczne historie. A jednocześnie, przez swoje działania, stawia pytania zasadnicze - kim jest lalkarz, użyczający swoim postaciom ruchu i głosu? Kim lub czym jest lalka? Postacią, którą reprezentuje na scenie, czy innym, osobnym bytem, powołanym do życia dla potrzeb godzinnego spektaklu? Elementy tej refleksji, potraktowane z lekkością i ironią, zostały płynnie włączone w strukturę spektaklu - widzimy w nim, jak jedna z lalek odpina swój ciążowy brzuch, traktując go jak zbędny element kostiumu, i zasiada na nim, z kolei inna natrafia z zaskoczeniem na kawałek drutu, wystający z głowy, zastanawiając się, co to do licha jest i do czego służy.

"Żywoty" (2010) to z kolei adaptacja książki Lidii Amejko [5], współczesnej wariacji na temat dawnych apokryfów, w której świętymi są mieszkańcy wrocławskiego blokowego osiedla, zamknięci w swoich M3 z betonu. Ktoś tu wieczorami oczyszcza z grzechów program pierwszy i drugi, Polsaty i TVNy, kto inny zamyka swój gniew w słoikach, inwalida dorabiający składaniem długopisów roi sobie, że wypełnia w ten sposób boski plan, a na wiosnę wszyscy nadmuchują swoje marzenia jak balony. Wszyscy są święci na miarę przestrzeni, w jakiej przyszło im żyć - osiedla, które powstało z przypadku, z odpadków po stwarzaniu świata. A że Stwórca nie miał lepszego pomysłu, stąd blokowisko, które w mieszkańcach budzi raczej kompleksy niż dumę, poczucie wyrzucenia poza nawias niż świadomość bycia częścią świata. I potrzebę legendy. Kucińska ożywia ten świat, animując całą galerię własnoręcznie wykonanych lalek, użyczając im głosu i sprawiając, że na naszych oczach pojawiają się osiedlowi święci. Niespełna godzinny spektakl ani przez ułamek sekundy nie traci uwagi widza.

"Żywoty..." powstały, kiedy Wrocławski Teatr Lalek, dotknięty artystycznym kryzysem, nie dawał Kucińskiej satysfakcji z pracy. Wtedy wpadła jej w ręce książka Lidii Amejko: "Podczas pierwszej lektury stanął mi przed oczami panteon dziwaków, galeria absurdalnych, surrealistycznych bohaterów" - opowiada. "Czułam, że mogą zaistnieć pod postaciami rozmaitych lalek. Urzekł mnie też pełen humoru stylizowany język. Potem zaczął mi się krystalizować scenariusz. A kiedy już zrobiłam >>Żywoty<<, urodziłam córeczkę i jeździliśmy z rodziną ze spektaklem po Polsce. To był piękny czas - artystyczna pustka pięknie się wypełniła" [6].

KUCIŃSKA WSKAKUJE NA SCENĘ

Dosłownie! W "Yemai. Królowej mórz" (2016) Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk w reżyserii Martyny Majewskiej we Wrocławskim Teatrze Lalek na jej podest rozbudowany w kierunku widowni wdrapuje się prosto z jednego z foteli. Wcześniej siada nierozpoznana wśród publiczności. Jej kostium jest umownym znakiem - biała, zapinana na zamek kurtka, krótkie spodnie i krótka peruczka. Jej to wystarcza, żeby zamienić się w pięcioletniego Omara uciekającego z ogarniętego wojną kraju.

Zmiana dyrekcji w WTLu (Roberto Skolmowskiego zastępuje Czech, Jakub Krofta) oznacza dla Agaty Kucińskiej szansę na mocniejsze zaistnienie na scenie - zarówno jako aktorki, jak i reżyserki. W tej drugiej roli debiutuje na swojej rodzimej scenie w 2015 roku z "W środku słońca gromadzi się popiół", inscenizacją nagrodzonej Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną sztuki Artura Pałygi [7]. Od premiery "Żywotów" upłynęło pięć lat - tym razem ma do dyspozycji nie offową przestrzeń, ale publiczną scenę z rozbudowanym zapleczem. Wybiera opowieść dla dojrzałych widzów - W środku słońca to wyprawa na pogranicze życia i śmierci, próba eksploracji tajemniczej przestrzeni, w której utknęła Lucy, ofiara pożaru.

Znów jesteśmy, jak w "Żywotach", na blokowisku, tyle że tym razem osiedle ma zdecydowanie szerszy wymiar - Mirek Kaczmarek, który zaprojektował scenografię i lalki do tego spektaklu, zaanektował całą scenę, tworząc wielowymiarową przestrzeń. Co sprawia, że trójka aktorów w momencie premiery gubi się w niej, sprawiając, że wymyka im się to, co było siłą poprzednich realizacji Kucińskiej - intymność i płynność narracji. W środku słońca złapie swój rytm dopiero po kilku setach.

Rok później oglądamy ją jako pięcioletniego Omara w "Yemai". Martyna Majewska, która zadebiutowała rok wcześniej w WTLu spektaklem "Plama", widziała Kucińską w "Żywotach" i "Nocy bez księżyca" (2015) w reżyserii Maćka Prusaka. "Zobaczyłam, jak bez słów, samym ruchem i atmosferą kreuje tam postać dziewczynki, uchwyconej w określonych stanach emocjonalnych, żywej, przeżywającej" - tłumaczy. "Przy czym nie jest to rola pantomimiczna, ani stricte ruchowa, a w pełni dramatyczna, tyle że zagrana bez słów. Od razu zapragnęłam, żeby to Agata zagrała Omara. Liczyłam na jej charyzmę. Praca z nią jest wyjątkowa, z tego, ile podarowała mi uważności, cierpliwości, wiary i zaufania, zdałam sobie sprawę później, po starciach z innymi zespołami. Nigdy później nie dostałam takiego kredytu zaufania od aktora i do dziś nie wiem, jak to było możliwe, tym bardziej że z perspektywy innych inscenizacji wiem, że nie dostaje się go na piękne oczy".

Olśniewająca transformacja Kucińskiej jest jednym z najmocniejszych elementów spektaklu Martyny Majewskiej. Cała opowieść jest próbą pokazania wojny i kryzysu uchodźczego ze zmiennej, dziecięco-dorosłej perspektywy. Omar z przerażeniem patrzy na świat, który wypadł z ram, ale podróż przez morze jest też dla niego wielką przygodą. Opowieść ojca (Igor Kujawski) to już historia utraty, tęsknoty, śmierci, żałoby, osamotnienia.

Sceniczna przemiana Kucińskiej wydaje się cudem - oto aktorka za pomocą subtelnych, trudnych do wychwycenia środków, drobnych korekt sposobu poruszania się, mimiki, artykulacji głosu sprawia, że sama przestaje istnieć, powołując do życia pięciolatka. Zmiana jest tak totalna, że trudno znaleźć kogoś, kto nie byłby po kilku minutach spektaklu zdumiony tym, że nie ogląda dziecka, ale dorosłą osobę. Nie ma tu za grosz udawania, grubej kreski i grubych aktorskich środków, nieszczęśliwie wciąż obecnych w teatrze dla najmłodszych, gdzie dorośli kreują dziecięce role. Jest czysta magia.

"Agata ma wspaniałą motorykę ciała, zmysł obserwatora i do tego talent kopisty, bez tych parametrów nie da się dobrze zagrać dziecka" - próbuje wytłumaczyć ten fenomen Majewska. "Do tego też czułość i głębokie zrozumienie dla postaci. Przystępując do pracy jest ponadprzeciętnie skoncentrowana. Tak jakby jej świadomość nie dopuszczała do siebie odrobiny prywatności aktora, czegoś, co ma źródło poza postacią i światem spektaklu".

Kucińska przyznaje, że przygotowując się do tej roli, podglądała dzieci, w tym własną córkę. "Pomogła mi moja fizjonomia: jestem niska, drobna, z małym biustem" - tłumaczy. "Omara budowałam jednak w znacznej mierze od środka. Przewracały mi się w głowie znane z mediów zdjęcia syryjskich dzieci o niepokojąco dorosłych spojrzeniach, cierpiących po cichu, marzących pewnie o czymś tak elementarnym jak spokój, obiad w gronie rodziny, gra w piłkę. Było dla mnie jasne, że Omar też jest taki. Zależało mi, żeby był przez dzieci lubiany, oswojony. Grając go, za każdym razem myślę o tym, żeby zaniosły spektakl do domu"[8].

Kolejna rola, Joli, matki i didżejki, która ginie w samochodowym wypadku i nie mogąc pogodzić się z własną śmiercią, uparcie szuka drogi do domu w "Piekle-niebie" Marii Wojtyszko w reżyserii Krofty (2016) była pisana z myślą o Kucińskiej. I nie byłoby tego spektaklu bez niej - aktorka daje swojej postaci dziecięcy brak pokory, pozwalający jej rozbijać w pył cały regulamin zaświatów.

"Podczas pracy nad spektaklem dochodziło do częstych dyskusji między Marysią, mną i Agatą" - wspomina Krofta. W jednej z nich poszło o łzy, które pojawiały się w scenie spotkania Matki z Bogiem. Zdaniem autorki tekstu - całkowicie zbędne. Zdaniem aktorki - nieodzowne. Po dyskusjach łzy w oczach pozostały. "Takich drobiazgów, z których złożyła się postać Joli było więcej" - dodaje Krofta. "A mocny, własny punkt widzenia Agaty wpłynął na ostateczny kształt całego przedstawienia".

PANI PROFESOR OD WOLNOŚCI

Agata Kucińska wykłada we wrocławskiej Akademii Sztuk Teatralnych, gdzie zaraża pasją twórczą kolejne pokolenia lalkarzy. Wielu z nich, jak ona, trafia na ten wydział z przypadku i z przekonaniem, że przygoda z lalką jest tylko etapem na drodze do teatru dramatycznego. Anna Makowska-Kowalczyk, która dziś pracuje z Kucińską w WTLu, spotkała się z nią właśnie w szkole: "Była jedną z tych profesorek, którą postrzegaliśmy w kategoriach wzoru, inspiracji, autorytetu. Parła do przodu, swoimi monodramami podbijała świat, świat o niej mówił, podziwiał, a to nam, studentom imponowało i dawało wiatr w żagle. Była szczera, nigdy nie traktowała nas jak dzieci. Otwarta na dialog, pomocna. Ufało się jej. Sama wiele jej zawdzięczam: to na zajęciach z nią powstał Kazio, to ona wzięła mnie gościnnie do swojego spektaklu W środku słońca gromadzi się popiół, co otworzyło mi drzwi do wrocławskich Lalek. Agata dużo drąży, stawia pytania - jest tytanem pracy. Nie boi się błądzić. W czasach studiów dawała mi wiarę w to, że w tym zawodzie warto robić swoje. Kiedy wyczuwała, że student poszukuje czegoś ważnego, dawała mu wolność i zaufanie, a że dla mnie było to motorem napędowym do pracy, więc jestem jej bardzo wdzięczna".

Reżyseruje także poza macierzystą sceną. W Zdrojowym Teatrze Animacji w Jeleniej Górze oswaja dzieci ze śmiercią "Tylko jednym dniem" Martina Baltscheita (2013), opowieścią o krótkim życiu jętki jednodniówki. Dla warszawskiego Teatru Baj adaptuje "Przygody Kota Filemona" (2015), rzecz o przyjaźni, akceptacji, odwadze i determinacji. W opolskim Teatrze Lalki i Aktora w spektaklu "Mała mysz i słoń do pary" (2016) Marty Guśniowskiej opowiada o kompleksach, które wywołują frustrację i strach. W kieleckim "Kubusiu" w "Nic, Dzikiej Mrówce, Adamie i Ewie" (2017) Maliny Prześlugi opowiada o ścieraniu się aktywności i bierności, depresji i szczęścia, życia i śmierci, ale też o oswajaniu chłopięcości i dziewczęcości i wynikających z tego fascynacjach i konfliktach. Stara się, żeby przekaz jej spektakli, niezależnie od wieku publiczności, nie sprowadzał się do prostego morału. I nie zgadza się na pracę nad tekstem narzuconym przez teatr - zawsze przychodzi z własną propozycją. Wybierając je, bywa kapryśna. Za role we Wrocławskim Teatrze Lalek, w spektaklach "Yemaya. Królowa mórz" i "Piekło-niebo" oraz reżyserię "Małej myszy i słonia..." w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora dostaje nagrodę indywidualną w 23. Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

KUCIŃSKA BIJE W BĘBENEK

Wojciech Kościelniak zaprasza ją do współpracy przy spektaklu "Blaszany bębenek" (2018) we wrocławskim Teatrze Muzycznym Capitol po tym, jak zobaczył "Yemayę". A choć rola Omara zrobiła na nim wrażenie, to głównym argumentem było doświadczenie lalkarki - Oskar Mazerath miał być w musicalowym spektaklu elementem teatru formy w żywym planie, co pozwalałoby zaznaczyć umowność tej postaci. Kościelniak myślał o jawajce lub marionetce. To Kucińska przekonała go do tintamareski, argumentując, że inna forma nie będzie wystarczająco pojemna, żeby utrzymać długi, trzygodzinny spektakl i rolę, która skrzy się od rozmaitych, często sprzecznych emocji. "Lubię w pracy spotkania równoprawne, partnerskie" - mówi Kościelniak.

Takie gdy znika hierarchiczność i aktor nie "wisi" na reżyserze (albo odwrotnie). Wolę dialog i współtworzenie - taka praca zmienia się w przygodę i w tym wypadku tak właśnie było. Agata w znakomitej większości sama budowała swoją rolę, silnie wpływała też na kształt scen. Ma niemożliwy do przecenienia wkład w inscenizację przedstawienia. Jej pomysł z tintamareską jest fundamentem, na którym powstała reszta spektaklu.

Forma tintamareski łączy lalkowy korpus z twarzą i dłońmi aktora. Niski, liczący niewiele ponad dziewięćdziesiąt centymetrów wzrost Oskara udało się uzyskać dzięki temu, że obie aktorki (Kucińska pojawia się w spektaklu na zmianę z Katarzyną Pietruską) grają tę postać przez większość spektaklu klęcząc na kolanach. Jednak tintamareską wydaje się tu nie tyle pełną formą, ile kostiumem, odrzucanym zresztą w jednej z tanecznych scen, a kreacja Kucińskiej - prawdziwie dramatyczną rolą. Jej Oskar pojawia się na styku umowności i dosłowności, metafory i rzeczywistej postaci. Jest migotliwy, budzi u publiczności zmienne emocje - od współczucia po odrazę, od wzruszenia po gniew. Jest na przemian groteskowy i przejmujący, zdystansowany i boleśnie bliski. I to właśnie przełamanie tej granicy dzielącej teatr formy od dramatycznego daje tu najwspanialszy efekt. Paradoksalnie, bo przed premierą wydawało się, że wyzwanie tkwi gdzie indziej - w specyfice musicalowego gatunku, z którą aktorka nie miała wcześniej do czynienia. Choreografię i śpiew opanowała perfekcyjnie, jednak to nie te elementy stanowią o sile jej postaci - tkwi ona w magnetycznym uroku Oskara, któremu udaje się zawładnąć całą sceną. Z tego, jakie jest to wyzwanie, zdaje sobie sprawę każdy, kto kiedykolwiek miał do czynienia z musicalowym teatrem, który istnieje poprzez ruch, taniec, śpiew i zbiorowe sceny, w których łatwo ginie z kretesem niejeden pełnowymiarowy aktor. Tymczasem jej Oskar zasysa uwagę widowni jak nikt inny.

Wojciech Kościelniak pamięta, jak na jednej z pierwszych prób do "Blaszanego Bębenka" Agata przymierzała się do roli Oskara. Uderzyło go, że główny charakter roli zarysowała tak trafnie, że nie wymagał on żadnej korekty. "Wcielanie się w postać to zazwyczaj długi i skomplikowany proces, najeżony błędnymi wyborami i ślepymi uliczkami, z których trzeba mieć odwagę wracać" - tłumaczy reżyser. "Tymczasem tu wszystko od początku szło we właściwą stronę. W dodatku każde kolejne spotkanie Agaty z Oskarem było lepsze od poprzedniego. Miałem poczucie, że nie szukamy już bohatera, lecz przyglądamy się temu, co on dzisiaj, na danej próbie, myśli o sobie, rodzicach, świecie. Agata oczekiwała ode mnie uwag, co robi źle, co powinna poprawić. Starałem się wtedy, by mi uwierzyła, że wszystko jest jak trzeba, że mój brak krytyki nie jest wynikiem jakiejś pobłażliwości wobec nowicjuszki w świecie musicalu czy źle rozumianego szacunku wobec uznanej artystki. Jeśli coś w tej pracy było wyzwaniem, to nie odnajdywanie się Oskara Matzeratha w takiej czy innej sytuacji, lecz inscenizacyjne tworzenie na scenie takich relacji i napięć, by miał on szansę zaistnieć. Bo w wielkiej maszynie teatru muzycznego bez właściwie zbudowanego środowiska aktor nie ma szans. Agata pomagała tworzyć ten świat, widząc i ogarniając nie tylko swoją rolę, lecz także całą scenę. Wspaniale było czuć jej zaufanie i pokorę w pracy. Zachowując suwerenny świat wartości teatralnych i własny gust, chętnie komunikowała się z tym moim - to był twórczy dialog, a nie walka. Każde z nas czasem ustępowało pola".

Kiedy mówi się o jej roli w "Bębenku", na końcu języka pojawia się przymiotnik "brawurowa". I niech tam pozostanie - w roli Oskara, podobnie zresztą jak w pozostałych kreacjach Kucińskiej, nie ma nic z brawury. Jest samoświadomość, nieprawdopodobna koncentracja, skupienie na postaci i scenicznym świecie. Przez trzy godziny Oskar ani na moment nie opuszcza sceny - owszem, czasem schodzi na drugi plan, ale jego obecność nie przestaje być mocna i znacząca. Po takim artystycznym locie Kucińskiej aż strach myśleć, co dalej. Co do tego, że jest w stanie wziąć rozbieg i wznieść się jeszcze wyżej, nie można mieć jednak wątpliwości.

***

[1] Wszystkie wypowiedzi, jeśli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z rozmów autorki z cytowanymi osobami.

[4] Druk, w "Dialogu" nr 1-2/2003.

[5] Publikowanej w latach 2004-2007 jako cykl felietonów w "Dialogu".

[6] "Granie jest jak latanie", z Agata Kucińską rozmawiała Magda Piekarska, "Teatr" nr 9/2017.

[7] Druk, w "Dialogu" nr 1/2014.

[8] "Granie jest jak latanie", op.cit.

***

Autorka jest dziennikarką, recenzentką "Gazety Wyborczej", współprowadzi pasmo teatralne w Radiu Wrocław Kultura, publikuje na łamach kwartalnika "nie!takt" i portalu teatralny.pl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji