Artykuły

Wędrujemy w mroczne zakamarki swoich dusz

"Dead Girls Wanted" Jolanty Janiczak w reż. Wiktora Rubina w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Magdalena Dziedzic w portalu Kolektyw Kulturalny.

"...Nie ma nic bardziej poetyckiego niż śmierć pięknej kobiety..."

Edgar Alan Poe

W piątkowy wieczór na scenie Teatru Zagłębia objawiło się coś w swojej formie nowego, czego sosnowiecka publiczność jeszcze nie doświadczyła. Reżyser Wiktor Rubin wespół z utalentowanymi dramaturgami Jolantą Janiczak oraz Grzegorzem Stępniakiem, już przed premierą szokowali nietypowymi zapowiedziami spektaklu. Widzom serwowano kontrowersyjne zdjęcia, które wzbudzały emocję. Zdjęcia były ociekające krwią, na swój sposób gloryfikujące śmierć. Przedstawiały piękne, acz martwe kobiety, których śmierć była nazbyt bolesna i jeszcze bardziej przypadkowa. Śmierć, na którą nie chce się patrzeć, która wzbudza obrzydzenie u oglądającego. A czy w poza teatralnym życiu, taka śmierć nie rozbudza w nas ciekawości i nie pragniemy dowiedzieć się o niej czegoś więcej i więcej, jak to mamy w ludzkiej naturze?

Już w trakcie publikacji tych zdjęć, głosy publiczności były podzielone na sceptyków, i tych, którzy wspierali taką formę zapowiedzi spektaklu. Osobiście, uważam ten zabieg za bardzo udany. Zostałam tym zaciekawiona, a cała forma przedsięwzięcia jak dla mnie nie przekraczała granicy dobrego smaku. Była balansującym po krawędzi spacerem, jazdą bez trzymanki, czymś naprawdę mocnym, w czym chciałam dobrowolnie uczestniczyć. I uczestniczyłam.

22 lutego z ogromną przyjemnością zasiadłam wśród zgromadzonej publiczności i czekałam, co dalej? Nie zawiodłam się. Minimalizm i surowość scenografii wskazywała, że w tym przedstawieniu będzie trzeba się skupić na aktorach. I że to oni będą tutaj najważniejsi, a cała reszta to tylko wypłowiały dodatek. Coś, co jest współgrające, lecz nie wybijające się na pierwszy plan.

"Dead Girls Wanted" to przedstawienie o fikcyjnych i rzeczywistych kobietach, w których historię życia wkrada się śmierć. Jedna jest gwałtowna, inna wyimaginowana, lecz w obu tych przypadkach jest to jednak śmierć. Nastazja Filipowna, Whitney Houston, Amy Winehouse, Britney Spears, Anna Nicole Smith, Lindsay Lohan wszystkie młode i piękne. Mające wszystko to, do czego dzisiejszy świat zmierza, tj. popularność, pieniądze, nienaganny wygląd. I to, co razem z tym wszystkim otrzymuje się od życia w pakiecie - przeraźliwa samotność.

Samotność, która zżera dusze od środka. Czyniąc z nas przerażone życiem zalęknione, słabe istoty. Lęk staramy się okiełznać za pomocą alkoholu, substancji psychotropowych, mentalną prostytucją i za pomocą miłości, które nigdy nie powinny nam się w życiu przydarzyć. A przytrafiają się jedna po drugiej, ściągając nas z góry na dół i z dołu na dno. Następnie budzimy się na chwilę, z koszmaru zwanym życiem z przysłowiową ręką w nocniku, walcząc z głęboką depresją, która nigdy nam nie minie. I być może dopiero schyłek naszego życia pokaże, że była ona naszą jedyną i najwierniejszą przyjaciółką. Właśnie w tym przedstawieniu, ten okres z życia dziewczyn "dead girls shows" jest najistotniejszą częścią spektaklu. Widz zmierza się z upadkiem gwiazdy. Staje się częścią jej umierania, dostrzega mechanizmy destrukcyjne wpływające na bohaterkę. Stara się zrozumieć, a gdy to uczyni - współczuje. "Dead Girls Wanted" ma szokować, zmuszać do refleksji. I zdecydowanie zmusza. Wraz z odarciem z godności występujących tam postaci, sami wędrujemy w mroczne zakamarki swoich dusz. Dostrzegając przy tym jednocześnie jak dużo mamy z nimi wspólnych cech. Jak łatwo stać się osobowością z pogranicza oraz jak łatwo zaliczyć upadek i jak trudno jest go uniknąć. Bo wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. A ludziom pogranicze się częściej zdarza, bo to wpisane jest w naszą naturę.

Niewątpliwy atutem spektaklu jest jego forma, składająca się na epizody tworzące na koniec wspólną całość. Postacie rywalizują pomiędzy sobą, która z nich jest bardziej żałosna. Jesteśmy zatem uczestnikami performersu na najbardziej makabryczną miss. I choć nie chcemy, to podświadomie je oceniamy. Jedne wzbudzają w nas litość, inne zaś obrzydzenie. Ale żadna z tych kobiet nie jest nam obojętna.

Na uwagę zasługuję również wykorzystanie w przedstawieniu przez autorów audiowizualizacji, która wzbogaca widowisko o dodatkowy element i jednocześnie doskonale współgra z pojawiającymi się w mediach zapowiedziami spektaklu. Tworząc prawdziwy, unikatowy obraz tego, co zobaczyliśmy na scenie. Ogromne brawa należą się aktorom, którzy doskonale wcielili się w swoje rolę. Sosnowieckie aktorki Beata Deutschman i Małgorzata Saniak, jak zwykle nie zawiodły zgromadzoną publiczność, pokazując cały swój kunszt aktorski, a Saniak dodatkowo doskonałe przygotowanie kondycyjne i gimnastyczne. Na uwagę zasługuje również przemiana Łukasza Stawarczyka w Whitney Houston, który doskonale odnalazł się w tej roli. Na scenie sosnowieckiego teatru można było zobaczyć gościnnie występujące: Magdalenę Celmer, Agnieszkę Kwietniewską oraz Karolinę Staniec. Ta ostatnia, na pewno na dłużej zostanie w pamięci męskiej publiczności. Dlaczego? Warto zobaczyć to na własne oczy. Osobiście, już dawno nie widziałam tak dobrego przedstawienia, choć po premierze w szatni było słychać wśród widzów różne głosy. Wiadomo, ile widzów, tyle opinii. Najważniejsze, że nikt nie przeszedł obok tej tematyki obojętnie. I bardzo dobrze.

Warto nadmienić, że spektakl bierze udział w 25. Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Trzymam kciuki za zakwalifikowanie się do jego finału. Powodzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji