Artykuły

Pożegnanie z wewnętrznym idiotą

"Idioci" w reż. Marcina Wierzchowskiego w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi. Pisze Izabella Adamczewska w Gazecie Wyborczej - Łódź.

"Idioci" Marcina Wierzchowskiego to jedna z najciekawszych propozycji teatralnych w tym sezonie: oryginalna, szczera i angażująca emocjonalnie.

Zdziwiłam się, że to Waldemar Zawodziński zaproponował Marcinowi Wierzchowskiemu temat tak transgresyjny, wypychający ze strefy komfortu. "Idioci" są bardzo wartościowym uzupełnieniem bezpiecznego, klasycznego (po amputacji "szalonych" propozycji Seba Majewskiego) repertuaru Jaracza.

Ostatecznie scenariusz filmu von Triera posłużył Wierzchowskiemu i jego dramaturgom (Daniel Sołtysiński, Jakub Klimaszewski) tylko za punkt wyjścia. Opowieść o grupie kontestatorów, którzy radykalnie zrywają z przymusem społecznym, światem norm, zakazów i nakazów, i postanawiają udawać psychicznie chorych, by odnaleźć swojego "wewnętrznego idiotę", wyjęta została ze stworzonego przez von Triera kontekstu i odtworzona "tu i teraz".

W Teatrze Jaracza widz spotyka się z grupą przyjaciół z Łodzi - Karolem, Marcelem, Bogusławem, Jagodą, Moniką, Rafałem i Darkiem - którzy podejmują eksperyment mający być hołdem dla towarzyszącego im w dzieciństwie chłopca z zespołem Downa (w projekcjach wystąpił Radek Dąbek, a realizację spektaklu wspomogła spółdzielnia prowadząca warsztaty terapii zajęciowej). Ich publiczne ekscesy, włączone do spektaklu w formie filmowego dokumentu - np. spastykowanie na ulicy Piotrkowskiej - obliczone są na nieco inny efekt niż vontrierowskiej grupki.

Idioci z Jaracza chcą dawać dobro i otrzymują je w zamian.

Przed premierą Wierzchowski mówił mi, że ważnym kontekstem była dla niego Łódź, skrzywdzone miasto-menel (to określenie w wywiadzie nie padło), ale, choć obdarty "duch miasta" powraca w rozmowach bohaterów, kontekst lokalny pozostaje impulsem do artystycznych poszukiwań, nie tematem. Doceniam zaangażowanie reżysera w zrozumienie miejsca (Wierzchowski jest też autorem spektaklu o Nowej Hucie) to jeden z elementów składających się na etykę pracy nad spektaklem.

"Idioci" w epoce pranków

Wierzchowski unika efekciarstwa, epatowania i szokowania. Łódzcy "Idioci" trwają ponad trzy godziny i nie są eleganckim, skrojonym na miarę widowiskiem. Reżyser skupia się na prezentacji procesu - rozwoju relacji pomiędzy członkami grupy (momentami ma się wrażenie milczącego uczestnictwa w terapii grupowej), aż po erozję wspólnoty i refleksję nad straconymi złudzeniami.

Taka koncepcja powoduje, że niekiedy brakuje dynamiki, ma się wrażenie rozwlekłości, dłużyzn (życie!). Nie oceniam tego jako wady, raczej jako konsekwencję reżyserskiej uczciwości (łódzcy "Idioci" powstali w epoce pranków!) i sposób na głębokie angażowanie odbiorcy, któremu udziela się nie tylko żywioł niczym nieskrępowanej, bachicznej zabawy, ale i poczucie zażenowania wynikające z intymnego prania brudów.

Aktorzy nie mieli łatwego zadania, bo powierzono im budowanie tożsamości performatywnych.

Dla zidiociałego alter ego każdy przybrał charakterystyczny gest, tik (jak tańcząca lewa nóżka Marcelka), ale to tylko element kostiumu, bo bycie w roli oznacza w przypadku tego spektaklu nieustanne balansowanie na granicy pomiędzy autentycznością a grą. Temat bardzo ważny dla Wierzchowskiego - pierwszym z momentów rozszczelniających grupę jest przecież chwila, w której okazuje się, że jedna z "idiotek" jest nią rzeczywiście.

Gdybym miała kogoś wyróżnić, byłaby to Agnieszka Skrzypczak, ale każdy z aktorów odnalazł się w zaproponowanej przez Wierzchowskiego formule. W żywiole improwizacji dobrze się czuje Mikołaj Chroboczek, koncertowo rozegrała swoją postać Bogusława Pawelec. Obawiam się natomiast o Natalię Klepacką - to jej trzecia rola zalęknionej niemoty (po "Iwonie" Gombrowicza w Teatrze Studyjnym i "Seksualnych neurozach naszych rodziców" Barfussa w Jaraczu). Chciałabym poznać inne oblicze tej aktorki.

Rodzina jako źródło cierpień

Ze znakomitym "Sekretnym życiem Friedmannów" łączy "Idiotów" sposób potraktowania przestrzeni (scenografia - Katarzyna Minkowska). Mamy być jak najbliżej. Z bohaterami zapoznajemy się z widowni, ale mniej oficjalnie: siedząc na gąbkach. Przenosimy się wraz z nimi na scenę, zajmując miejsce na uboczu (szkoda, że uniemożliwia to śledzenie filmu), by na koniec przejść krętymi schodami do teatralnego pomieszczenia zaaranżowanego w mieszkanie Ady. Jego weryzm kontrastuje z nonszalanckim nieładem bazy "idiotów".

Opowiadając o grupie, która zafundowała sobie drugie życie poza, a może raczej na marginesie społeczeństwa, Wierzchowski nakierował reflektor na rodzinę. Eksperymentatorów nawiedzają w ich komunie matka, ojciec, ciotka, mowa o pozostawionych w domach żonie i synu. Zastanawiałam się nad konsekwencją takiego postawienia akcentów. Czy wymowa ostatniej sceny nie jest przez to tendencyjna? Pewnie zależy od odbiorcy, ale w ostatecznym rozrachunku chodzi po prostu o człowieka.

Dla mnie łódzcy "Idioci" są opowieścią o śmierci pewnego złudzenia, pożegnaniem z wewnętrznym idiotą w imię empatii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji