Artykuły

Maraton i popcorn. Stracona szansa na ciekawy spektakl

"Czyż nie dobija się koni?" Horace'a McCoya w reż. Magdaleny Piekorz w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie. Pisze Marta Odziomek w Gazecie Wyborczej - Częstochowa.

Magdalena Piekorz, od jesieni dyrektor artystyczna Teatru im. Mickiewicza w Częstochowie, wyreżyserowała w styczniu swój pierwszy spektakl na tej scenie. Poprzeczkę postawiła sobie wysoko.

"Czyż nie dobija się koni" to niełatwy tekst, wymagający oryginalnego pomysłu, którego w tej inscenizacji ewidentnie zabrakło. Reżyserka hołduje klasycznemu odczytaniu, które nieznośnie trąci myszką i próbuje pożenić film z teatrem, co się zwykle nie udaje.

Film to nie teatr, teatr to nie film. Oba te zjawiska karmią się oczywiście nawzajem, inspirując czy racząc ciekawymi historiami. Sposób ich opowiadania musi być jednak odmienny. Wiadomo, że teatr nie przebije kina pod względem mimetycznym i technicznym, kino zaś, rzecz jasna, nie będzie nigdy oferowało widzowi namacalnej obecności aktora.

"Czyż nie dobija się koni" w reżyserii Magdaleny Piekorz w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie jest jak film oglądany na scenie. I jest to dzieło, niestety, raczej poślednie. Opowiada pewną historię, kurczowo trzymając się jej ram, odtwarza pewien nieistniejący już świat, a więc naśladuje nieznaną nam rzeczywistość, i jednocześnie korzysta z przywileju posiadania aktorów tu i teraz, z ich bycia na scenie.

Opowieść snuta jest skrupulatnie i z dbałością o szczegóły. Pieczołowicie przygotowana scenografia i kostiumy przenoszą widzów do Ameryki lat 30., czyli do czasów wielkiego kryzysu, a więc biedy, bezrobocia i smutku. Na scenie częstochowskiego teatru stanęła dość podniszczona sala gimnastyczna z podium dla muzyków (grających na żywo) i trybuną dla widzów. To tu rozgrywa się morderczy wielogodzinny maraton tańca, w którym biorą udział ci, którzy potrzebują pieniędzy, oraz ci, którzy chcą zrobić karierę w show-biznesie. Trybuna dla widzów jest raczej opustoszała, to my - prawdziwi widzowie - musimy także odgrywać zainteresowaną widownię. Niektórzy nawet otrzymują torebki z prawdziwym popcornem, którym mogą się zajadać albo obrzucać źle tańczące pary.

Z czasem każda para tańczy źle. Oczywiście to zabieg zamierzony, bo maraton trwa i trwa, a sił tańczącym ubywa. W nielicznych przerwach parkiet zmienia się w sypialnię, więc na środek wjeżdżają co jakiś czas prycze, piętrowe łóżka i materace (ach, ten przesadny mimetyzm). Sceny tańca są przerywane rozmowami. Sam taniec, początkowo energiczny, rześki, zamienia się w smętne przebieranie nogami, więc widowiskowo jest tylko na początku.

Zmęczenie aktorów jest jednak prawdziwe, mimo że tańczą tylko kilkadziesiąt minut. Twórcy postanowili zmęczyć ich trwającymi po kilka minut zawodami w bieganiu po scenie. Za wiele miejsca nie mają, więc biegają dookoła w małym kole. Wszystko to jest chaotyczne, przerysowane i mimo prób odwzorowywania pewnej rzeczywistości - sztuczne. Nie przemawia do mnie kompletnie.

Nie wiem, co stało się z aktorami. To znaczy z ich grą. Adam Hutyra, zwykle charyzmatyczny i przyciągający uwagę, jeden z najzdolniejszych aktorów w tym teatrze, w roli wodzireja Rocky'ego Gravo jest jednowymiarowy, bez żadnej tajemnicy. Urocza zwykle Marta Honzatko jako Ruby w zaawansowanej ciąży jest bezbarwna, a epizodyczny Michał Kula - przerysowany.

Główna para nie wypada lepiej, choć najlepiej z całego towarzystwa radzi sobie młodziutka Hanna Zbyryt jako początkowo naiwna, a na finiszu zadziwiająco dojrzała Grace. Nie wiem natomiast, gdzie ulotni! się talent Adama Machalicy, który w roli Roberta partneruje Hannie Zbyryt. Na przykład w spektaklu "Stopklatka" wypadł wręcz znakomicie, a w tym przedstawieniu jest po prostu przezroczysty: snuje się po scenie z mętnym wzrokiem i bez polotu wygłasza filozoficzne kwestie. Reszta aktorów (w sumie tańczy 10 par) gra tak dramatycznie, koturnowo i patetycznie, że aż oczy bolą od patrzenia. Czyżby aktorzy zostali źle poprowadzeni? Podczas oglądania spektaklu było mi ich żal, bo uważam, że zagrali poniżej swojego poziomu, zostały wykorzystane ich siły, ale nie talent.

Oglądając poczynania bohaterów, nasuwa się spostrzeżenie, że dziś ludzie reagują podobnie. Bieda sprzedaje się równie dobrze, jak kiedyś. Świetnie się monetyzuje. I dostarcza tak pożądanej rozrywki. Jednak czy ta analogia jest taka odkrywcza? Myślę, że jest dość oczywista. A zachowanie ludzi sprzed stu lat nie różni się nie tylko od zachowania współczesnych gapiów rozmaitych reality show, jak i od gustów widzów siedzących np. w Koloseum. Wszak hasło "Chleba i igrzysk" jest stare jak nasz świat.

Podsumowując, nie wiem, czy wyprawa do teatru do Częstochowy na ten właśnie tytuł to przedsięwzięcie, na które warto poświęcić pół dnia. Może poczekajmy na inne propozycje nowej pani dyrektor. Niemniej sądzę, że "Czyż nie dobija się koni" będzie cieszyło się powodzeniem: publika entuzjastycznie przyjęła spektakl (przynajmniej na pokazie, na którym miałam okazję być). Wiadomo nie od dziś, że znane nazwisko - w obsadzie czy jak w tym przypadku wśród twórców - przyciąga jak magnes.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji