Artykuły

Wierny jasiek

W nowym "Babińcu" jest coś, czego w "Babińcu" starym nie było. Pewien zapiekły grafoman tłamsi poduchą - niczym Otello Desdemonę - równie zapiekłą grafomankę. Tłamsi tak długo, aż ją zatłamsi na śmierć. Najpierw jednak uparcie walczy z pościelą. Oraz z frazą.

Otula skołataną duszę przepoconą pierzyną - i tworzy. Przeciera mozół czoła wiernym jaśkiem - i tworzy. Ssie jałowy rożek prześcieradła, brata się z poszewką, wali łbem w materac, trzęsie całym jestestwem żelaznego łoża -i tworzy, tworzy, ach - tworzy... Tylko on, wierny barłóg, męki kiełznania spienionych słów i ona - poezja. Ona i jeszcze zamarłe w napięciu one, trzy jego wierne kobiety. Dwie podpowiadają ukochanemu zagubione gdzieś rymy, trzecia wystukuje całość na maszynie. Tak, stężenie natchnienia, które spowija tego Kalibana liryki, jest tak wysokie, że Kaliban sam pisać nie może w żadnym wypadku. On może tylko dyktować. I dyktuje. Wkręcony zaś w maszynę papier ledwo zipie pod nieludzkim ciężarem piramidalnych bzdur. A świat czeka, świat, który wielbi swego idiotę poezji. Gdy nadejdzie czas wytchnienia i wierne niewiasty opuszczą świątynię pościelowego tworzenia, uwielbienie osobiście przyjdzie do idioty. Będzie to owa bosko wręcz zapiekła grafomanka. Wejdzie i poprosi o wysłuchanie, o zaledwie pół godzinki. I będzie jej to dane. Rozpocznie czytanie swego ciepłego jeszcze dramatu. Oto idiota, który od lat pisze idiotyzmy, słucha idiotki, która idiotyzmy klecić dopiero zaczyna. Demony grafomanii z wolna podnoszą głowy.

Już od pierwszych sekund głośnej lektury liryczne nieszczęście wie, że tym razem jasiek nie obroni przed światem, że wierna pierzyna nie będzie tarczą. Idiota słyszy głosy - ściany coś mu szepcą. Jest tak, jakby kuriozalnym frazom grafomanki odpowiadało echo. Ale to dopiero początek. Oto głosy z wolna nabierać zaczynają ciała, stają się na moment postaciami czytanego dramatu. Wyskakują z różnych stron, coś bąkają i nikną. Z każdym następnym nawrotem stają się coraz śmielsze. Zostają dłużej, mówią głośniej, odgrywają całe sceny. Idiotyzm napisany zmienia się w teatr idiotyzmów. Ucieleśnione demony grafomanii zaczynają tańczyć i są już nie do zniesienia. Zmienionemu w kredę melepecie pióra pozostaje tylko jedno. Wierny jasiek na skrzeczącą twarz idiotki - i raz, i dwa, i trzy. I cztery - gdyż drgnęła. To właśnie uczynił, bo niby ileż grafomanii może znieść człowiek? Jak długo można przyglądać się idiotyzmowi w istocie... własnemu? Następnie wracają wierne niewiasty i robią to, co zwykły w takich razach robić kobiety. "Babiniec" drugi się kończy. Kobiety sprzątają resztki.

Duża, dobra scena. Precyzyjnie skomponowana, szeroko rozegrana, nade wszystko zaś - cholernie śmieszna. Śmieszy tym specjalnym, Czechowowskim śmiechem, którego podrobić się nie da. I jeszcze coś: w "Babińcu" pierwszym nie było jej w ogóle. W tamtym przedstawieniu, które spokojnie nazwać można grafomanią teatralną, scena duszenia grafomanii się nie zmieściła. Czyżby więc w niniejszej wersji obraz ten miał nosić znamiona symbolu?

Gdy Jakub Przebindowski jaśkiem nakłaniał Olgę Adamską do oddania ostatniego tchnienia, pomyślałem o Grzegorzu Wiśniewskim, twórcy obecnego "Babińca". Czyli o tym samym Wiśniewskim, który w nieszczęsnym "Babińcu" niegdysiejszym również maczał swoje reżyserskie palce. Nie były to jedyne palce, ale były. Jak to się stało, że wsparte na tym samym pomyśle spektakle różnią się od siebie tak, jak stare, pełne mętnej cieczy wiadro różni się od małej, porządnej filiżanki z czystą wodą? Otóż - stało się to za sprawą higieny. Grzegorz Wiśniewski najwyraźniej skorzystał z prysznica.

Grafomania teatralna jest bowiem wszystkim, co chcecie, a raczej - czego nie chcecie. Nudą, monotonią, przypadkowością, dłużyzną, głupotą, brzydotą plastyczną, fanaberiami reżyserskimi, paniką aktorską, jest rozsypką, bałaganem i jedną wielką zbędnością. Słowem - w interesującej nas kwestii jest wszystkim, co było w "Babińcu" pierwszym, a czego w drugim zupełnie brak. Druga opowieść o naturze kobiet okazuje się bowiem opowieścią - by tak rzec - zwartą i gotową. Od początku do końca starającą się operować, we wszystkich scenicznych fachach, tym tylko, co konieczne dla sensów, czyli niezbędne dla nich. Rzecz cała jest wyzbyta pretensji do czegokolwiek, poza byciem teatrem, jak bogowie przykazali. Gdzie trzeba - śmiesznym, wesołym - gdzie się należy. Jest drobiazgiem dopiętym, spójnym, spokojnym i takim, który chce się człowiekowi obejrzeć do końca. Nie mówiąc już o tym, że nowy "Babiniec" jest od starego krótszy około dziesięć razy. I tyleż razy więcej ma do powiedzenia. Jak bowiem nauczał Antoni Czechow - sztuka pisania, to sztuka skracania. W związku z czy kończę.

Wiśniewski, swym wiernym jasiem przydusił samego siebie z przeszłości, po czym posprzątał resztki po orgii grafomanii. Gdyby tak młódź reżyserek na chwilę przestała filozofować i przy tłamsiła się ździebełko - choćby przy godnie napotkanym misiem - z pewnością lżej byłoby nam oddychać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji