Artykuły

Suchoty albo delirium

Już drugi raz w tym roku teatr sięgnął po zapomnianą międzywojenną powieść Zbigniewa Uniłowskiego "Wspólny pokój". Przedsięwzięcie warszawskiej Montowni (tym razem we współpracy z Teatrem Studio) pod kierunkiem Waldemara Śmigasiewicza dało rezultat lepszy niż inscenizacja Iwony Kempy w Starym. Jest wyrazistsze, drapieżniejsze, a nade wszystko o wiele bardziej bezlitosne w portretowaniu bohaterów.

Tam bon vivant Dziadzia grany przez Marka Litewkę owiany był nieomal mgiełką młodopolskiego spleenu, tu Maciej Wierzbicki rysuje żałosnego kabotyna, którego pozy, kłamstwa i nadęcia łatwo rozpoznać po paru kwestiach. Stukonis (Adam Krawczuk) i ma regularną delirkę; poważny i zatopiony w nauce geodezji Józef (Marcin Perchuć) okazuje się egoistycznym, prowincjonalnym głupkiem.

Żenująca jest ta "cyganeria warszawska" AD. 1932, nieporadna i niezgrabna wobec siebie, swoich kobiet, swoich salonoburczych ambicji poetyckich, bezskutecznie rozpędzająca się ku światopoglądowym dysputom we wspólnym pokoju zastawionym butelkami po wódce i pełnym śladów na podłodze, niedwuznacznie (choć dyskretnie) przypominających zakrzepłe i pawie. Spektakl jest rwany, gorączkowy, grany z naturalistyczną dosłownością, co w naszym, z reguły grzecznie stylizowanym, teatrze zdarza się nieczęsto. Tyle że cała ta szamotanina prowadzi donikąd, kręci się - owszem, dynamicznie - w kółko. Nic się w tych, nieciekawych w końcu, ludziach nie wydarza takiego, co by uczyniło jasnym powód zajmowania się ich losami przez teatralny wieczór; pijackie majaczenia czy suchotniczy kaszel - nie starczą. Pewnie to wina w znacznej mierze niedramatycznej i niewybitnej powieści Uniłowskiego; może po prostu nie warto było zdejmować jej z zakurzonej półki?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji