Artykuły

Z Teatru

TEATR NARODOWY: "W cichym dworze", dramat w 3-ch aktach L. H. Morstina. Reżyserja J. Osterwy.

Do tego cichego dworu, który nam Morstin w dramat przybrał, niema wejścia od frontu, od strony bitej drogi realizmu... Wszystko, co tu jest w dramacie naprawdę istotnem, co się stęża w oś myślową, - odbywa się gdzieś na połowie drogi między ziemią a zaświatami... Duchów z żywymi obcowanie - to wierzenie wyciska się na ludziach, w sztuce działających, na wypadkach, stanowiących treść utworu i na tym finalnym sensie, dla którego "W cichym dworze" napisano. Przed laty, nie przed wieloma, ot przed kilkoma laty chowali się razem on i ona, Janusz i Rena. Kochali się, tego niema potrzeby dodawać. Żyli zapewne w upewnieniu, że się kiedyś pobiorą, może już byli narzeczonymi. Nadchodzą rok 1920. Kto żyw, zrywa się do boju. Janusz nie zaznaje ani chwili wahania: pójdzie, choćby na śmierć. I po kilku miesiącach nadchodzi o nim wieść: zginął na polu bitwy. W oczach całego szwadronu. Zdjęli mu z piersi matczyne skaplerze... Zagrzebali w świętą ziemię... "Śpij, kolego, w ciemnym grobie" - zaśpiewali mu pod wtór tzechkrotnej salwy. Amen. Rena pozostała... Niewątpliwie z głęboką raną w sercu, ale żyć trzeba... Żyć to znaczy: wyjść zamąż. Wychodzi za Karola, ziemianina z tytułu własności, a filozofa, książkowca z upodobania. Karol we wszystkiem jest teoretykiem, więc bodaj i w pojęciach o praktyce życia miłosnego. Przechodzi rok, czy półtora roku, poczem następuje podział zajęć: on się pogrąża w książkach, a ona w romansie z przyjacielem męża, Andrzejem. Oto jest ta ziemska stacja odjazdowa, zkąd odpłynąć mamy w kierunku wyższego porządku rzeczy. Pozornie nic go nam nie zapowiada. W cichym dworze wiejskim z perspektywą na pola kłoszących się zbóż - życie płynie swoim korytem grzechów i iluzji. Bez wstrząsów i bez duchowych pogłębień. Karol bada filozofję miłości, Rena i Andrzej studjują ją eksperymentalnie. Co Renę popchnęło w ramiona kochanka? Miłość? Nie. Jeśli idzie o uczucie, to nie zapomniała Janusza, serce jej należy do zmarłego. Popchnęły ją rozbudzone, a niezaspokojone żądze. Wie, że to nie miłość, wie, że się to kiedyś skończy i wie, że likwidację romansu przyjmie bez bólu. Nie czuje też wyrzutów sumienia, Tak już jest skrojona psychicznie. Zimna, zaborcza, opanowana myślowo, trzeźwa, I oto naraz w ten dom, w kolisko tych ludzi, w krąg takiej dyspozycji ich dusz wkracza, jakby duch - Janusz. Ten zmarły, zagrzebany, salwą żołnierską pożegnany! Był w niewoli. Konkretyzuje: w niewoli u bolszewików. Nieprawda, jakoby umarł - żyw jest. Mówi zresztą chaotycznie -- i autor wie dlaczego. Wyraża się mgliście. Przyziemny racjonalista Andrzej ma go za szalbierza. Karol literat widzi w nim interesujący fenomen psychologiczny. jeśli nie psychopatologiczny. "Trzeba się modlić zań" - zauważa proboszcz. "I leczyć go" - dodaje sąsiad-pozytywista.

Podnosi się kurtyna do aktu drugiego - przechodzi jedna scena, druga - i jasnem się staje, że wprowadzono nas w nowe już światy. Przy były z niewola Janusz nie jest już człowiekiem. To jest dusza. Zeszedł na ziemię, by ratować Renę. Bywali tacy w dramatach. Nazywali się w djalekcie kulis - rezonerami. Janusz jest rezonerem astralnym, jeśli to tak określić można, Pozostaje widzialnym, dopóki nie spełni swej misji, dopóki w swojej niegdyś ukochanej nie wzbudzi sumienia. To się stało - Rena wyzna mężowi grzech, powie mu o swym romansie z Andrzejem. Karol, ten dotychczas szczęśliwy kwietysta, uczuwa nareszcie, że na świecie bywają i cierpienia... Nad tym momentem nie można przejść bez krótkiej dyskusji.

Janusz duch z pewnym uporem nalega na Renę, aby mężowi swemu wyznała grzech i uzyskała odeń przebaczenie. Ksiądz, wprowadzony w sztukę, stoi na stanowisku, że w danym przypadku wystarczy spowiedź szczera w konfesjonale i uzyskanie przebaczenia Boga. Nie da się zaprzeczyć, że etyka katolicka jest tu znacznie bardziej ludzka i miłosierna od etyki astralnej. Etyka katolicka mówi: życiem dobrem i uczciwem napraw krzywdę, wyrządzoną mężowi. Moralność astralna rozumuje: do uczynionej krzywdy dorzuć klęskę zdarcia iluzji, w jakich ten mąż żył. Problemat prawdy i kłamstwa. Duch chce, aby Rena żyła w prawdzie, aby między nią a mężem nie tkwiło żadne kłamstwo, żadne zatajenie. Za naszych czasów o to samo wojował bez współudziału czwartych wymiarów - Ibsen. I myślę, że astralne światy z "Cichego dworu", w tym przynajmniej momencie, mają coś z ducha protestantyzmu. Motyw Morstinowski jest bodaj klasycznym przykładem, ile duchowego dobrodziejstwa dla życia i współżycia ludzkiego tkwi w katolicyzmie i w jego Sakramencie pokuty. Rena-katoliczka nie miałaby potrzeby łamać życia mężowi ciężarem narzucanej nań prawdy. Ciężar ten nałożyłaby na siebie - w akcie pokuty; oczywiście nie mówię tu o pokucie zdawkowej. Szczytna to jest rzecz wyzbyć się kłamstwa, ale jeżeli ja, dla swego spokoju moralnego wyznaniem prawdy druzgoczę bliźniego - to popełniam jakiś egoizm w cnocie. I to wyrafinowany egoizm. Zdaje się, że ksiądz, nie duch, miał słuszność. Oczywiście nie można nie wziąć pod uwagę, że w "Cichym dworze" między etyką katolicką a tą astralną wije się jeszcze element logiki dramatycznej która w każdym porządnie pomyślanym utworze, spoczywa już w założeniu, rośnie z aktu na akt swoją własną siłą i do siebie nagina światopoglądy.

Logiką dramatyczną tutaj jest ta idea, że opieka duchów nad żywymi czyni nas istotami lepszemi, że od opieki tej szlachetnieje my, o ile tylko mamy uszy do słyszenia, oczy do widzenia, o ile godni jesteśmy obcowania za światem duchów. Więc i mąż Reny miał zapewne urosnąć wzwyż przez doznane cierpienie, ból ma go zapewne uszlachetnić, strząsnąć z niego tę pleśń sybarytyzmu intelektualnego, którą go widzimy pokrytego. Tak! tylko w dramacie nie pokazano nam tej przemiany. To tylko domniemana zapowiedź - domyślamy się, że o to rzecz idzie. Nie mając plastyki jego przemian duchowych, pozostajemy w wątpliwości, czy gra prawdy warta była świeczki cierpienia. Słówko o duchu, o postaci Janusza.

I ładnie i zręcznie wprowadza p. Morstin postać ducha. Oczywiście musi być tu coś ze sposobów mistyfikacji, z zasady na dwoje babka wróżyła, musi ten duch mieć wszelkie pozory człowieka żywego i tylko nieustannie uderzać naszą uwagę jakąś zagadkowość. Ta proporcja zachowana jest należycie. Może niema poetyckiej świeżości w atmosferze dramatycznej, którą Janusz z sobą przynosi, ale niema też i żadnego zgrzytu zbytniej banalności. To już bardzo dużo w tak trudnem zadaniu.

Miałbym tylko pewne zastrzeżenia co do rozciągłości jego roli. Czy od strony praktyk metapsychicznych na rzecz spojrzymy, czy od strony czysto scenicznej - duch to raczej jakiś moment, krótkotrwałość. Ale duch, czy suggestja zbiorowa - wszystko jedno jak to nazwiemy - trwająca całe doby, jeśli nie tygodnie? - w tern już jest coś z nadmiernej dowolności. Tak samo chybioną stroną motywu wydaje mi się miłość Zosi, szwagierki Reny - jaką ta Zosia zapłonęła do ducha Janusza. Miłość mocno ziemska. Takiej "materjalizacji" i takich konkiet zjawy dotychczas nie miewały.

W refleksjach dochodzi to do jakiegoś zabarwienia satyrycznego: nawet z ciałem astralnem panny zostawić sam na sam nie można... Talent Morstina ma wiele żywiołu reminiscencyjnego, odbiera to jego utworom linję samoistnego pędu - ale mimo tych zastrzeżeń, utwory takie, jak "W cichym dworze" są dobrym nabytkiem dla literatury. Wiersz jego ma wdzięk i kulturę, wnętrze treściowe dźwięczy szlachetnie, a wydobywająca się z treści idea: "ducha nam w życiu potrzeba!", to wołanie o uduchowienie naszych poczynań, impulsów, o wzmożoną siłę sumienia - nadaje dramatowi nie zdawkowe znaczenie. Krytyka z prawdziwą radością może zanotować, że w karierze pisarskiej Morstina dramat ten jest krokiem naprzód. Oby publiczność zechciała to stwierdzić! Wykonanie dramatu odpowiadało rzetelnym ambicjom teatru Narodowego. Czy pani Pancewiczowa w Renie odnalazła swoją rolę? Może niezupełnie, ale pokazała, jak nawet rolę sobie nieco obcą, można siłą talentu uczynić interesującą i nawet w swojej roli być znakomitą artystką. Panna Majdrowiczówna inteligentnie wnikła w duchowe skręty dziewczyny-poety i umiała wywołać sugestję niepowszedniości człowieka, którego odtwarza. Ciężar odpowiedzialności za artystyczne być czy też nie być sukcesu sztuki dźwigał p. Roland, jako Janusz-duch. W takiej roli i w tak postawionej przez autora roli wielkiem zwycięstwem aktorskiem jest już obronienie jej we wrażeniu sali. Pan Roland nietylko obronił, ale wzruszał widzów. Słuchano go z zapartym tchem. Piękną, artystycznie wymowną postać księdza stworzył mistrz Chmieliński, a pp. Hnydzyński i Owerłło harmonizowali z głównymi wykonawcami grą wykwintną, wykończoną, "postawioną", jak mówi gwara teatralna. Na zakończenie moja serdeczna radość i podziękowanie p. Różyckiemu za rolę Karola. Tak grają artyści wielkich europejskich scen. Tak też umieją mówić (nie deklamować) wiersz. P. Owerłło, jako reżyser, może być zadowolony z całości. Pokój, w którym się akcja odbywa, był jedną z piękniejszych dekoracji, jakie w ostatnich latach widzieliśmy. Dlaczego afisz nie zanotował autora?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji