Skutki uboczne
Bodaj trzy lata temu Maria Seweryn, głównie z powodu kryzysu frekwencyjnego, orzekła, że Och-Teatr będzie sceną komediową. Szło to nieco w kontrze do deklaracji założycielskich z 2010 r., ale udało się dzięki temu, że Krystyna Janda i Seweryn dały szansę wielu aktorom przywiązanym do swoich macierzystych scen. Okazję do zawiązywania sojuszy z liczną publiką, która od teatru wymaga śmiechu w dobrym stylu. Najlepiej, gdyby ten śmiech wywoływali aktorzy znani też z telewizji.
"Upadłe anioły" Noela Cowarda co prawda trącą już myszką (data powstania: 1925), lecz mają podstawową zaletę - wśród najłatwiejszych fars tej w banale już inna nie prześcignie. Właściwie chodzi o to, by aktorki grające znudzone mężatki zakochane w tym samym facecie poznanym przed laty pokazały, do jakiego stopnia można się bawić obecnością na scenie, reagować na siebie, ogrywać drobne potknięcia na gorąco. I powinny grać aktorki, które znają się świetnie nie tylko z teatru i nie rywalizują z sobą.
Wiele razy obserwowałem, ostatnio w "Kabarecie warszawskim" Warlikowskiego, jak Magdalena Cielecka łamie wszelkie kompromisy. Ale jest coś jeszcze, bo gdyby chciała, mogłaby zagrać jeszcze lepiej, to kwestia tylko wyboru i świadomości. Jej Julia bawi się detalem, prowokuje, startuje, rozpędza się i nagle: stop, inna tonacja, zaskoczenie, paradoks. Jest w tym coś z kaprysu, bo reżyseruje Janda, która musi wszystko poskładać, jednak zostaje wrażenie, jakby Cielecka wmawiała nam, że może tak, a za chwilę może inaczej. Bez wysiłku, lekko, z oczywistością, choć wygląda to na grę o najwyższą stawkę.
Maja Ostaszewska odczytuje Jane, używając identycznej strategii, z tym że nie jest w stanie ukryć, iż nakłada kolejne dodatki na swój podstawowy entourage. To efekt wyćwiczenia, próba bardziej dopasowania się i do swej roli, i do Cieleckiej niż łatwe przeobrażenie. Oskarżam? Nic z tych rzeczy. To tylko różnica między aktorstwem świetnym Ostaszewskiej a wybitnym Cieleckiej.
Na koniec - również przedstawienia: jest problem, którego Janda nie pokonała, bo winę ponosi Coward i pewnie ponoszą prawa autorskie. Aż się prosi, by przekombinowany finał zastąpić o niebo sprytniejszym, podanym wręcz na talerzu. Niech, jak na historię komedyjek przystało, niewygodną sytuację uratuje służąca. Autor jest także komentatorem teatralnym radiowej Dwójki oraz publicystę Internetowego Miesięcznika Idei "Nowa Konfederacja"