Artykuły

Przystawka z głupca

Co jadają na kolację niektórzy bogaci Francuzi? Pasztet z gęsich wątróbek, mięsa nadziewane truflami, puree z kasztanów, piją dojrzałe wina... Można wymienić wiele wykwintnych potraw i ekskluzywnych trunków. Ale dla bogatych Francuzów to banalne i oklepane menu. Niektórzy z nich potrzebują mocniejszych wrażeń i perwersyjnej rozrywki dla zaostrzenia apetytu. A więc zanim zasiądą do stołu, organizują polowania. Mają naganiaczy, którzy specjalizują się w tropieniu rasowych głupców. Wskazują upatrzoną sztukę, a jeśli osobnik jest dorodny, otrzymuje zaproszenie na kolację, gdzie zostaje rzucony na żer. Jak na prawdziwych drapieżników przystało, dręczą nieboraka, nabijają się z niego, a kiedy już zabawią się jego kosztem, nasycą się jego głupotą, odprawiają biedaka nieświadomego, że do cna obdarto go z godności. Tak, jak odstawia się brudny talerz, kiedy zniknęło z niego smakowite danie.

Na tym, mówiąc najkrócej, polega tytułowa kolacja dla głupca, będąca tematem wyśmienitej komedii Francisa Vebera, która podbiła Europę, dotarła do Ameryki, a nawet do Azji. Grano ją, między innymi, w Stanach Zjednoczonych, Niemczech, Belgii, Czechach, Danii, Hiszpanii, Turcji, we Włoszech, na Łotwie, Węgrzech i w Japonii. Nasze teatry poznały się na niej późno, w każdym razie większe ośrodki. Prapremiera polska odbyła się w Kielcach w 1997 roku, potem sztukę wystawiono w Opolu w 1999 roku, a rok później w Gorzowie Wielkopolskim. Zaszczyt grania w Warszawie spotkał Kolację dla głupca dopiero teraz, siedem lat od jej światowej prapremiery. Chwała więc Teatrowi Ateneum, że nam ten tekst przybliżył.

Jak wytłumaczyć fenomen popularności dramatu Vebera? Powodów jest kilka. Znakomity pomysł, temat, inteligentna intryga. To nie wszystko. Autor puszcza w ruch mechanizm komedii, wyzwala jej żywioł, odwołując się do typów ludzkich i motywów, znanych od czasów farsy średniowiecznej, przez komedię dell'arte i Moliera, które wytrzymały próbę czasu i do dziś śmieszą, niezależnie od szerokości geograficznej. Można powiedzieć, że Veber ogrywa stereotypy. Zacznijmy od profesji, jakimi parają się protagoniści. Otóż, Pierre Brochant - jeden z pomysłodawców rzeczonych kolacji - jest wydawcą. A więc należy do śmietanki intelektualnej. Z kolei Francis Pignon, tytułowy głupiec, jest księgowym, który sumiennie wypełnia obowiązki w Ministerstwie Finansów. Reprezentuje więc typowy zawód będący przedmiotem drwin klasy średniej. Bohaterowie ustawieni są, jak na wzorcową komedię przystało, na zasadzie kontrastu. Ten pierwszy jest piekielnie inteligentny, przebiegły, wyrachowany, zły. Drugi jest głupi, pozbawiony sprytu, prostolinijny, dobry. Hobby Brochanta to kolekcjonowanie idiotów, bo jak na zblazowanego snoba przystało, zbieranie antyków i obrazów już go nie bawi. Natomiast hobby Pignona, nudnego i ograniczonego księgowego, to konstruowanie z zapałek modeli, będących "kopiami najsłynniejszych obiektów inżynierii lądowej". Brochant gardzi i pomiata Pignonem. Traktuje go jak podczłowieka albo psa, używając gestu przywoływania do nogi. Wylewa na niego wiadro pomyj, kierując pod jego adresem inwektywy w rodzaju: cymbał, idiota, tuman. Z kolei Brochant, przynajmniej na początku, imponuje Pignonowi. Ci dwaj są - żeby użyć słów Henri Bergsona z Eseju o komizmie - jak "olbrzym i karzełek, którzy maszerują raźno trzymając się za ręce. (...) ta mała osóbka zdaje się czynić wysiłki, by wspiąć się na wyżyny drugiej, jak żaba, która chciałaby dorównać wołowi". Pod koniec żaba przekona się, czy warto było się starać. I kto w tej grze jest olbrzymem, a kto karłem. Ale do tego przyjdzie nam jeszcze wrócić.

Veber wykorzystuje ponadto inne dobrze znane tematy komediowe, na przykład przyprawianie rogów. Rogaczami są tu prawie wszyscy mężczyźni: Brochant, bo opuściła go żona, Pignon z tego samego powodu, Leblanc, bo najlepszy przyjaciel w osobie Brochanta uczynił z jego partnerki swoją żonę (jak widzimy odbiło mu się to czkawką), wreszcie Cheval - znajomy Pignona z ministerstwa, którego żona puszcza się z największym donżuanem w mieście. Autor wprowadza również motyw przebieranek, ale przetworzony na dzisiejszą modłę. Podawanie się za kogoś innego odbywa się przez telefon i przypada w udziale Pignonowi, który nie dość, że wykręca nie te numery co trzeba, usprawiedliwiając się, że w notesie jest "naściubolone", to jeszcze nie potrafi kłamać. Kolacja dla głupca jest w zasadzie farsą przez telefon. Rozliczne gafy telefoniczne stanowią jej esencję i wzbudzają salwy śmiechu na widowni.

Wreszcie sukces Vebera kryje się w "świetnie skrojonych" postaciach. Pignona gra Wojciech Pszoniak i ta rola to majstersztyk. Aktor napełnia ją powściągliwym komizmem. Nie ucieka się do szytych grubymi nićmi gagów, nie daje się ponieść fali komizmu rozsadzającej sztukę. Nie szarżuje, chociaż publiczność, która śmieje się do łez, podsyca atmosferę. Wie, że nie słychać muzyki nastawionej na cały regulator. Wie, jak nastroić instrument, żeby znaleźć właściwe brzmienie i barwę. Pszoniak osiąga ten efekt chowając komiczną naturę postaci za swoją milczącą, śmiertelnie poważną twarz, po której tylko czasem przemyka uśmiech. I to w najbardziej absurdalnych momentach: Cheval opowiada drętwy kawał, a bohater skręca się ze śmiechu. Na tym polega finezyjność roli Pszoniaka. W finale głupiec pojmuje, dlaczego go zaproszono. Aktor stoi przed oprawcą jak smutny błazen, który, choć odarto go z człowieczeństwa, nie żąda zadośćuczynienia.

Między Pszoniakiem a resztą zespołu widać różnicę klas. Nawet Piotr Fronczewski jako Brochant nie znalazł pomysłu na rolę. Nie wyszedł poza dobrze znane komediowe emploi. A pozostali? Wojciech Adamczyk nie ustawił postaci, a każda z nich jest perełką, wymarzonym materiałem dla aktorów. Najbardziej żal mi było Sylwii Zmitrowicz, która stworzyła karykaturę Marleny. Wprawdzie Brochant mówi o swojej kochance: nimfomanka, świruska, wariatka, ale w rzeczywistości to kobieta nieszczęśliwa, samotna, doprowadzona do stanu rozchwiana emocjonalnego przez drani takich jak on.

Jeszcze kilka kropli goryczy. Nieudana scenografia. Mieszkanie Brochanta ma raczej wystrój nowobogacki, tymczasem w didaskaliach czytamy: "Salon w eleganckim mieszkaniu. Urządzony ze smakiem - antyki, cenne obrazy, bibeloty". Zbyteczne wydają się także wszelkie zmiany w tekście. Nie widzę ponadto powodu, żeby "ulepszać" bardzo dobre tłumaczenie Barbary Grzegorzewskiej. Konstrukcja komedii Vebera jest tak precyzyjna, że nie znajdziemy zbędnej sceny, dialogu, zdania.

I wreszcie ostatni atut okrutnej komedii i kto wie, czy nie najmocniejszy. Przewrotny, niejednoznaczny finał. Starcie "pana" i "sługi", bezlitosnego kata i ofiary, szui na skalę światową i mistrza świata w głupocie... Ale który z nich pociąga za sznurki? Wprawdzie to Pignon, odkąd pojawi się w domu Brochanta, skacze jak marionetka, usiłując zadowolić gospodarza. Ale, że jego starania są pasmem klęsk, życie pysznego wydawcy w ciągu kilu godzin legnie w gruzach. Pignon ściąga mu na głowę kochankę i kontrolera skarbowego, odprawia jego żonę i przyprawia go niemalże o kalectwo. Brochant wyznaje: "... w jeden wieczór pomścił pan wszystkich głupców, którzy brali udział w kolacjach dla głupców na przestrzeni wieków na całym świecie". Kto tu więc został wystrychnięty na durnia? Kto okazał się karłem, a kto olbrzymem tego wieczoru? Kto kogo powinien zaprosić na kolację w przyszłym tygodniu? Co zostanie podane na przystawkę, a co jako danie główne?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji