Artykuły

Kałamarz wart miliony

Czworo profesjonalnych artystów potrafiących śpiewać, tańczyć i poruszać się po scenie. Do tego gościnnie zaangażowany Jan Kociniak dający lekcję dobrego, komediowego aktorstwa bez szarży oraz dyrygent, który elegancko prowadzi przedstawienie. Wydawać by się mogło, że to wystarczy, by "Wesoła wdówka" odniosła sukces. W Romie okazało się, że to stanowczo za mało.

Spośród czwórki śpiewaków wymienić trzeba przede wszystkim Bogusława Morkę, który po latach poszukiwań repertuaru odnalazł się jako operetkowy amant (tym razem pełen wdzięku Daniło). Świetnie prezentowała się Edyta Ciechomska-Bilska (Walentyna), a zwłaszcza mało znany w Warszawie tenor Andrzej Kalinin (Kamil). Oboje śpiewali z dużą kulturą, a każde ich pojawienie się ożywiało muzycznie spektakl. I wreszcie Grażyna Brodzińska, pierwsza dama polskiej operetki, której nie trzeba nawet reżyserować, bo sama wie, co ma.ro-bić na scenie. Mimo wszystko jest ona niezrównana jedynie w pewnego typu operetkowych postaciach, zwanych subretkami, nie bardzo natomiast przystaje do roli Hanny Glavari, która zniewala mężczyzn nie tylko swą fortuną, ale silą osobowości. Autorka kostiumów starała się tak ubrać Grażynę Brodzińską, by choć dzięki strojom nie zniknęła w scenicznym tłumie, zwłaszcza że jej ładny, ale nieduży głos nie przebijał się poprzez chór. W stylowych sukniach, z olbrzymim kokiem, w które wpięto gigantycznych rozmiarów pióro, wyglądała wszakże jak secesyjny kałamarz, z którego każdy mężczyzna chciałby skorzystać, by wypisać czek na miliony Hanny Glavari.

Cała reszta składająca się na "Wesołą wdówkę" w Romie obrazuje, niestety, w pełni nędzę i upadek polskiej operetki. Tego typu widowisk w tradycyjnej formie nie da się, niestety, wystawić bez dużych pieniędzy. Roma spłacająca dawne długi ich nie ma i dlatego na scenie oglądamy szczątkowy chór, rachityczny balecik i te same brzydkie dekoracje udające przez wszystkie akty różne wnętrza. Tak naprawdę jednak problem nie polega wyłącznie na ubóstwie. Przede wszystkim trzeba czuć formułę operetki i wiedzieć, jak do niej podejść.

Niepotrzebne są zatem wielkie sumy, by w postaci tchnąć trochę życia, a nie kazać wykonawcom odgrywać po stokroć zużyte stereotypowe postaci: zdradzany mąż, zazdrosna kochanka, podstarzała amantka. Ich gesty i reakcje należy pokazywać studentom szkoły teatralnej, by wiedzieli, czego mają unikać w przyszłej pracy. Bez dodatkowych funduszy można balet nauczyć tańczyć walca, bo jeśli nie potrafi tego choreograf, wystarczy popatrzeć, jak poruszają się w tańcu Grażyna Brodzińska i Bogusław Morka.

Tej "Wesołej wdówce" przydałaby się profesjonalna reżyseria i choreografia, bo banalność tanecznych układów niegodna jest tradycji Romy. Potrzebny byłby ktoś, kto paniom powiedziałby, że gryzetki od Maxima nie chadzały z przygarbionymi plecami i wypiętym brzuchem, bo w takiej postawie żadna kobieta nie wygląda atrakcyjnie. Potrzebny jest ktoś, kto panów nauczyłby poruszać się we fraku, zaś teatralnym krawcom podpowiedziałby, że poły tego stroju nie mogą być zbyt długie, a spodnie za szerokie. Niestety, prawdopodobnie dziś nikt takiej wiedzy w Polsce już nie posiada i dlatego pozostajemy bezradni wobec operetki.

Byłoby też jeszcze jedno wyjście z sytuacji i dziwię się, że nie skorzysta! z niego dyrektor Wojciech Kępczyński dążący do stworzenia w Warszawie nowoczesnego teatru muzycznego. Wystarczyło odrzucić tradycyjny sztafaż i spróbować zrobić z "Wesołej wdówki" całkiem współczesny spektakl. Takich prób unowocześnienia klasycznej operetki nie boi się jej stolica, Wiedeń i osiąga całkiem interesujące rezultaty. My zaś po prostu musimy podejmować takie próby, skoro u schyłku XX wieku klasyczna elegancja, styl i tzw. charme są u nas pojęciami martwymi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji