Artykuły

Smutnawa "Wesoła wdówka"

Libretto "Wesołej wdówki" Franza Lehara, wiedeńskiego i światowego przeboju operetkowego z początku, naszego wieku, osią intrygi czyni pieniądze, i to grube; gdy zaś gra idzie o pieniądze, wiadomo - sprawa jest poważna. Tak właśnie musieli chyba myśleć realizatorzy premiery tego arcydziełka w stołecznej Romie, reżyser Tadeusz Wiśniewski i scenograf Paweł Dobrzycki, nie bacząc wcale, że w końcu rzecz dotyczy tylko operetki, a nie np. kredytu bankowego. Chociaż...

Wdówka jest akurat po bankierze, Kredyt Bank PBI SA otwiera listę sponsorów Romy, zaś sponsorem owej premiery jest austriacki Creditanstalt. Żarty na bok. Sponsorom na serio należy się chwała, wracajmy jednak na scenę, gdzie lekka i zgrabnie skonstruowana fabuła, komiczne sytuacje, typowe, ale przecież zabawne postacie, a nade wszystko świetna i dziś jeszcze świeża muzyka powinny gwarantować przyjemną choć tradycyjną rozrywkę widzom i słuchaczom. Ci ostatni narzekać nie mają powodu. Fachowy i markowy dyrygent Ruben Silva (Boliwijczyk, od lat dobrze zapisany w praktyce polskiego życia operowego) starannie przygotował muzycznie premierę, elegancko prowadził orkiestrę ze szczególną dbałością o śpiewaków i precyzję wokalnych ansambli.

Obsada solistów także świetnie się sprawdziła. Zalety Grażyny Brodzińskiej znane są od dawna, jej śliczny glos, urok osobisty i rutyna sceniczna zawsze budzą zasłużony aplauz, z tą wszakże drobną uwagę, że tytułowa partia "Wesołej wdówki" po prostu nie leży w jej emploi. Jej partner Bogusław Morka, rolą Daniła wykreował kolejny sukces wokalny i aktorski. Druga para protagonistów nie ustępuje w niczym pierwszej. Bardzo dobra, także scenicznie, jest Edyta Ciechomska-Bilska, zaś Andrzej Kalinin zwrócił szczególną uwagę pięknem prawdziwie szlachetnego głosu tenorowego. Doskonale prezentuje się też w roli i partii barona Feliks Gałecki. Ponad wszystkich jednak wybija się swym autentycznym aktorstwem Jan Kociniak - czemu nikt się chyba nie dziwi.

Jemu też nie mogła, na szczęście, zaszkodzić niemoc reżysera, którego pomysł na spektakl nie wyszedł poza... wyjścia i zejścia w kulisy poszczególnych postaci, z przerwami na momenty całkowitej pustki na scenie. Nie mogły również poprawić wrażeń wizualnych z tego pozbawionego wdzięku i tempa spektaklu (rozciągnięte dialogi) stereotypowe i słabo tańczone wstawki baletowe (ich choreografia to również "zasługa" reżysera). Podobnie, niestety, trzeba by powiedzieć i o dekoracjach, ciężkawych i wręcz brzydkich pylonach - kulisach, nie harmonizujących zupełnie z centralnym elementem plastycznym sceny, połyskującym aż do zmęczenia oczu. Aż przykro dodawać jeszcze do tego raczej cierpką uwagę o kostiumach, przeważnie (poza wyjątkami) mało efektownych, z przewagą czerni.

Gdyby nie wspomniana już z uznaniem strona muzyczna warszawskiej "Wesołej wdówki", trzeba by chyba po tej premierze ogłosić żałobę. Ratunek jednak powinien się znaleźć, jakieś podstawowe poprawki scenicznego kształtu na pewno byłyby możliwe. Natomiast z klimatem prawdziwej starej operetki, którego nie ma tu za grosz, będzie trudniej; gorzej, że powiewu jakiegoś nowszego ducha także ani śladu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji