Artykuły

Pięć wieków temu...

Pewna młoda amatorka z Metz wygłosiła tak pięknie rolę św. Katarzyny, że pojął ja za żonę pan szlachetnego rodu. Tamże niejaki Jehan de Missey grając role Judasza "wisiał tak długo, że zemdlał i był jako umarły, tedy go zdjęto, natarto octem i innymi rzeczami iżby się ocucił". Cuda działy się na scenie - ścięta głowa Apostoła trzykrotnie podskakiwała, a gdzie padła, tryskało źródełko... Był wiek XIV. Lud karmiony granymi tygodniami sztukami o świętych i cudach słuchając pokornie budujących opowieści żądał jednak od czasu do czasu rozrywki innego rodzaju.

Oklaskiwano wiec swych sąsiadów - murarzy, sukienników i kowali - którzy wnosili do nabożnych widowisk elementy rubasznego komizmu, grając w antraktach rodzajowe scenki nacechowane trywialnym realizmem i cyrkowym Wazeństwem. Te rozbudowywane coraz bardziej interludia zaczęły z czasem żyć własnym życiem już jako niezależny, świecki rodzaj twórczości.

Żaden nowy gatunek literacki nie był od początku doskonały. Toteż i pierwsze średniowieczne farsy nie miały większych wartości artystycznych - bazowały na ordynarnych wymysłach, kopniakach, i okładaniu się nawzajem kijami. Upłynęło wszakże kilkadziesiąt lat i we Francji pojawiła się (w roku 1464 lub 1469) sztuka, która na trwale weszła do historii literatury i teatru. Wbrew zawartemu w nadtytule słowu - farsa - "Mistrz Piotr Pathelin" nieznanego autora znacznie różni się od typowych dla tego okresu chłopskich bufonad. przewyższa je nie tylko mistrzostwem scenicznej kompozycji, żywym tempem i świetnie rozwiniętą intryga, ale przede wszystkim niezwykła prawda i precyzja w kreśleniu postaci.

Zważywszy opisane (a można by ich wymienić znacznie więcej) zalety anonimowej XV-wiecznej sztuki, przyklasnąć trzeba decyzji Teatru Ziemi Pomorskiej w Grudziądzu, który zdecydował się wprowadzić na scenę "Mistrza Piotra Pathelina". Dodajmy, że wybór padł na komedie. która pomimo swych uroków, jest piekielnie trudna do przełożenia na język sceny. Znakomity archaizowany przekład Adama Polewki zawiera bowiem miejsca wręcz karkołomne (jak choćby scena rzekomego obłąkania Pathelina), które mogą przynieść aktorowi albo niepodzielne zwycięstwo, albo równie całkowita klęskę.

Spektakle Dejmka unaoczniły nam, że można ciekawie wystawiać sztuki średniowieczne. Tylko, że zarówno "Historyja o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim" jak "Żywot Józefa" czy nawet "Dialogus de Passione", to utwory polskie, mimo oddalenia, trafiające jednak do wiedzy i wyobraźni widza zgodnie z jego pojęciem estetyki. Cóż jednak zrobić ze średniowiecznym utworem francuskim, którego akcja rozgrywa się według Polewki w... Krakowie, jeśli w dodatku jest on prawdziwie unikalną farsa, nie kontynuującą dawnych tradycji i. nie dającą początku nowym? Czy stylizowany przekład podeprzeć historycznym kostiumem, zatrzeć grube rysy komizmu i zagrać jak realistyczny dramat "z dawnych lat"? Czy też po prostu potraktować farsę jak farsę, wydobyć zawarte w niej efekty, dodać swoje pomysły i jak to mówią "pójść na całość?"

Gdyby "Mistrz Piotr Pathelin" dostał się w ręce reżysera ceniącego nade wszystko niuanse i podteksty, mielibyśmy bez wątpienia wersje pierwsza. Ponieważ jednak grudziądzki teatr lubi sobie od czasu do czasu poeksperymentować, reżyserie powierzono scenografowi Łukaszowi Burnatowi którego zaskakujące propozycje dane nam było oglądać na toruńskich festiwalach.

Wyszedł on z założenia, że farsa jest gatunkiem ponadczasowym, zaś jej funkcje i sposoby realizacji nieznacznie się tylko przez wieki zmieniły. Stad też akcja nie rozgrywa się w żadnej epoce, zaś sam spektakl jest wielka hecą, pomieszaniem elementów cyrku, groteski i lego, co zwano kiedyś czystą farsą. A podano widzom "Pathelina" bez wulgarności, w sposób wręcz poetycki oparty na zdumiewających chwilami skojarzeniach myślowych. W tymże duchu utrzymana jest scenografia przedstawienia, wzięta z poetyki teatru absurdu i zwariowanej zabawy teatrzyków studenckich. Akcja sztuki rozgrywa się więc we wnętrzu szopki (takiej, którą wykonano przede wszystkim z myślą o frontalnym efekcie), Wojtek Baran odziany w strój góralski ciągnie za sobą bialutki szkielecik zjedzonej wcześniej owcy, sędzia wjeżdża na umajonym bibułką wózku inwalidzkim mając w dodatku rozpoznawalne akcesoria krakowskiego lajkonika, zaś sukiennik, podciągający bez przerwy przywiązany sznurkiem garb, urzęduje w kramie ze znakiem woolmark! Skojarzenia ciągnąć można dalej - otóż rozstawione na scenie kramiki to jakby owe średniowiecze mansjony, zaś kostium Pathelina wskazuje na powiązania ze strojem cyrkowego clowna. W grotesce Burnata jest więc drugie dno, w dowcipny i wyrafinowany sposób przeplatające się z czysto farsowymi gagami.

Grudziądzki "Mistrz Piotr Pathelin" zdumiewa bogactwem i różnorodnością reżyserskich pomysłów, jest na pewno niebanalnym przykładem przełożenia trudnego tekstu na jeżyk sceny. Wszystko jest tu interesujące - poza prowadzeniem aktorów... Tu albo Burnatowi inwencji nie stało, albo też wykonawcy poczuli się zagubieni w tym natłoku efektów.

Stąd widoczne przede wszystkim w początkach i w drugiej części spadki tempa, stąd też niespójność i trudności w utrzymaniu się w przyjętej konwencji, a przede wszystkim brak siły komicznej w rysunku niektórych postaci - szczególnie u prowadzącego akcję Grzegorza Galińskiego. Także u innych aktorów widać po trosze - może poza Jerzym Jasińskim (w pierwszym akcie) i Stanisławem Masłowskim - szwy teatralnej roboty. Jest to dodajmy, robota na pewno sprawna, ale brak jej momentami lekkości, wdzięku i tego, co Francuzi, a więc pewnie i anonimowy twórca "Pathelina", zwykli nazywać "esprit".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji