Artykuły

Zdjęte okulary

"Czołem wbijając gwoździe w podłogę", monodram Tomasza Obary na Scenie pod Ratuszem Teatru Ludowego w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Znalazłem go w piwnicy. Owszem, nie byle jaka to nora, adres wręcz przedni: Rynek Główny 1, podziemia najczcigodniejszej z wież, Scena Pod Ratuszem. Nie byle jaka to dziura zatem, lecz jednak nie oszukujmy się: gdybym, z Siennej na wielką płytę wszedłszy, skręcił w prawo do "Dymu" - nie znalazłbym go. Dalej trwałbym w urojeniu, że wiosną 1999 roku Tomasz Obara zwyczajnie mi się przyśnił.

Chwalić Boga, odpuściłem "Dym". Skręciłem w lewo, do "Zwisu". I tuż przed tym Światowym Centrum Wątroby, na płocie, między plakatem wczasów w Porąbce a afiszem piejącym o smakowym cudzie wyjątkowo dużego loda - świstek widzę, świstek chwiejnymi literami szepczący, że na scenie w piwnicach Ratusza Obara w monodramie Erica Bogosiana "Czołem wbijając gwoździe w podłogę" wystąpi. Co było robić? Powiedziałem sobie: w przeciwieństwie do "Zwisu" teatr jest sztuką ulotną. I zstąpiłem pod najczcigodniejszą z wież. I wyjaśniło się.

Nie, w 1999 Obara jednak mi się nie przyśnił. Był naprawdę. W tym samym miejscu pokazał inny drobiazg Bogosiana, też monodram - "Sex, prochy, rock & roli". Nie przyśnił się i był taki jak teraz w półtoragodzinnym "Czołem wbijając gwoździ...". Wyrazisty. Bezlitośnie wyrazisty. Tak ostry, że ja, krótkowidz, spokojnie mogłem okulary w kieszeń sobie wsadzić. Bo teatr ze świata wyrżnięty świeżo ostrzoną brzytwą nie wymaga żadnych wspomagań w odbiorze.

To pierwszy powód pisania - krystaliczność samotnego teatru Obary. W monodramach wg opowiastek Bogosiana Obara łapie cię za twarz, całkiem jak treser oporną fokę za wąsaty ryj, i twardo przeprowadza przez wszelkie meandry sztuczki, twardo i nieomylnie.

Jak zwykle u Bogosiana Obara ma w jeden wieczór do odegrania pięć, osiem postaci. I ma tyleż krótkich ciemności, w których musi zmienić skórę. Na razie zostawiam skóry. Nie będę szkicował treści. Dziś idzie mi o sceniczną czystość Obary. Dziś tylko o to mi idzie, bo akurat dziś z czystością na scenach jest jak jest.

Coraz więcej coraz mętniejszych gestów, akcentów, rytmów. Coraz liczniejsze plemię aktorów z ciepluchnymi, lepkimi kluchami w ustach. Coraz gęstsza mgła myślowa. Coraz mniej wyraźne kształty, barwy, faktury. Coraz letniejsze opowieści. Żeby cokolwiek zobaczyć - wciąż trzeba bryle przecierać. By cokolwiek usłyszeć - bez ustanku musisz paluchem w uchu bobrować. Żeby pojąć choćby piąte przez dziesiąte - mózg musi być koniem, kombinującym w połowie ścieżki prawie pionowej. Słowem - na scenach mocarnieje magma.

Coraz częściej tak bywa na teatralnych salonach - a tu Obara z bezlitośnie wyrazistym teatrzykiem monodramu! Ostrzej powiem. Na razie jest mi najzupełniej obojętne rozstrzyganie intelektualnej głębi bądź płytkości jego aktorstwa. Mnie zadowala, że Obara w swych nieomylnych gestach, intonacjach trzymanych na krótkiej smyczy, bez pudła rozłożonych akcentach i rytmach, w artykulacji wreszcie - jest zwyczajnie po stronie jednej wartości, od lat będącej u nas w coraz intensywniejszej poniewierce. Profesjonalizm. To on pozwala Obarze nie osiągać dna, na którym aktor staje się dziś bełkoczącym mędrcem.

Profesjonalizm. Nic wielkiego. Ot, zwyczajnie, jak Pan Bóg przykazał: zanim szewc stworzy cudo sztuki obuwniczej, najpierw musi umieć zrobić but zwyczajny, taki, w którym człowiek się nie zabije, idąc Jagiellońską na najświeższą premierę Narodowego Starego Teatru. Porządna fachowość. Czy to dziś już naprawdę nie do przyjęcia?

I oto drugi powód mego pisania - seria pytań retorycznych. Pierwszy raz Obara "Czołem wbijając..." zagrał w STU, w 2000 roku. Co było dalej? Przecież w Krakowie żyje, w teatrach był, jest na etacie - czemu więc stało się tak, że od 2000 roku "Wbijanie..." to w Krakowie czysta nieobecność, senny fantom? Czy kapłanom bełkoczącego mędrkowania nie pasuje wyrazistość? Czy dyrektor Teatru Ludowego Jacek Strama pójdzie po rozum do głowy i od przyszłego sezonu wstawi "Wbijanie..." do repertuaru? Czy wróci normalność?

Nie walczę o Obarę. Da sobie radę. Walczę o siebie. Po prostu chciałbym czasem trafić do teatru czystego, ale trafić nie przez przypadek, nie dlatego, że polazłem do "Zwisu" a nie do "Dymu". Choć raz na sezon chciałbym w teatrze móc spokojnie zdjąć okulary.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji