Artykuły

Anatomia przemocy

"Trzecia pierś" Ireneusza Iredyńskiego w reż. Jarosława Tumidajskiego w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.

Jarosław Tumidajski po raz kolejny sięga po twórczość rzadko dzisiaj wystawianego Ireneusza Iredyńskiego, tym razem w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Po zdecydowanie niedocenionej gdańskiej "Kreacji", ze znakomitymi rolami Marcina Miodka, Marty Herman i Roberta Ninkiewicza, która wciąż pozostaje w repertuarze Teatru Wybrzeże, tym razem wybór padł na "Trzecią pierś" - dramat wystawiany dotąd jedynie w Toruniu, Białymstoku i Krakowie, a także w Teatrze Polskiego Radia, zresztą też w reżyserii Tumidajskiego. Nie licząc oczywiście wystawień zagranicznych, z których bodaj pierwsze odbyło się w Zurychu, jeszcze przed polską premierą. Co by nie powiedzieć o najnowszej propozycji Sceny w Baraku, na pewno jest to przedstawienie charakteryzujące się ciekawą kompozycją przestrzenną (wyobraźnia Mirka Kaczmarka zdaje się być coraz bardziej nieokiełznana, ale w tym przypadku to komplement ), pulsującym właściwie rytmem, sprawną reżyserią, a przede wszystkim świetnym aktorstwem Mariusza Jakusa, Szymona Mysłakowskiego i debiutującej na scenie Współczesnego Magdaleny Żak. Można się jedynie zastanawiać, czy dzisiaj utwór ten może zabrzmieć równie silnie, jak w czasach kiedy został napisany.

W "Trzeciej piersi" wydanej w 1974 roku Iredyński podjął problematykę przemocy, która objawia się w relacjach władzy ze społeczeństwem. Mamy tutaj do czynienia z trójką bohaterów, którzy odgradzają się od rzeczywistości w celu osiągnięcia równowagi, harmonijnej synergii, duchowej prostoty, absolutnej swobody i wewnętrznego szczęścia. Z ich rozmów możemy się dowiedzieć, jakie niebezpieczeństwa czyhają na człowieka w sytuacji nieumiarkowanego formalizowania zasad współżycia i jaka jest trudność w znalezieniu obdarzonego charyzmą włodarza, który powinien jednoczyć wspólnotowość wokół centralnie przyjętych idei. W kameralnym dramacie Iredyńskiego mamy do czynienia z trzema różnymi indywidualnościami i konfrontacją postaw protagonistów, ich marzeń i nadziei. Jest Ewa, która w interpretacji Magdaleny Żak stara się spokojnie znosić swoją chorobę i swoje przywódcze skłonności też artykułuje bez jakiejkolwiek ekscytacji. To właśnie jej "trzecia pierś" powoła do życia mechanizm ujarzmiania i przemocy. Dużo bardziej rozogniony w emocjach jest Tomasz w interpretacji Mariusza Jakusa, choć stara się działać w imię wolności jako uświadomionej konieczności. Najbardziej rozsądny w myśleniu jest bez wątpienia Jerzy, co Szymon Mysłakowski uzyskuje również poprzez swoją magnetyzującą barwę głosu. Różni ich zatem wiele - cele, dążenia, ambicje, pragnienia. Ale jest też coś, co formuje ich wszystkich - to lęk, niepewność, obawa przed poniżeniem, a nawet strach przed kolejnym dniem, przyszłością, śmiercią i nieumiejętnością znalezienie sobie miejsca w otaczającej ich rzeczywistości. W takiej sytuacji niewiele już trzeba, by bolączki trawiące naszych bohaterów, a także ich chorobliwie pracująca wyobraźnia, uruchomiły lawinę wzajemnych podejrzeń i wrogości. W ten sposób urojony przez nich samych antagonizm stanie się pożywką dla autokratycznych rządów.

Tumidajski w swojej inscenizacji nie próbuje jakoś szczególnie naginać się do możliwości interpretacyjnych, które wykorzystywano do tej pory. Przynajmniej tak mogłoby wyglądać, gdyby zestawić jego propozycję ze spektaklem Starego Teatru w Krakowie z roku 1986 z Ewą Kolasińską, Edwardem Lubaszenką i Tadeuszem Hukiem, który miałem okazję oglądać. A zatem reżyser nie stara się sięgać zbyt głęboko po nawiązania polityczne, nieszczególnie go też interesują racje, które mogłyby pozostać tylko na poziomie czystej publicystyki, zdecydowanie bliżej mu do kompleksowego zmonitorowania i rekapitulacji wspólnotowego paradygmatu. Wraz z aktorami udało się Tumidajskiemu uniknąć nadmiaru rodzajowości, która może niekiedy kusić właśnie aktorów, a także umiejętnie pokazać specyfikę języka Iredyńskiego, której głównym walorem stylizacyjnym jest połączenie mowy potocznej z poetycką prozą.

Warszawski spektakl stara się być wierny strategii dramaturgicznej Iredyńskiego, bo też autor "Żegnaj, Judaszu" nie pozostawia tutaj zbyt wiele miejsca na reżyserskie koncepty. I ta lojalność estetyczno-myślowa Tumidajskiego wydała w tym przypadku wartościowy, sugestywny i całkiem interesujący owoc.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji