Artykuły

Powroty do "gniazda" Didura

Siostrę Angelikę" Giacomo Pucciniego zaprezentowali w Bytomiu studenci i absolwenci katowickiej uczelni muzycznej. Zapewne to jedynie zbieg okoliczności, ale taki "zbieg", który gdyby się nie przydarzył, powinno się go przynajmniej wymyślić. Wszak bytomski teatr operowy założył w 1945 roku Adam Didur, najsławniejszy polski bas w dziejach muzyki.

Artysta zmarł 7 stycznia 1946 roku nie gdzie indziej, jak w katowickiej uczelni, podczas lekcji śpiewu - obok dyrektorowania Operze prowadził też zajęcia na katowickiej wokalistyce, której był dziekanem.

Tenże Adam Didur był obecny 14 grudnia 1918 roku podczas światowej prapremiery "Siostry Angeliki" w nowojorskiej Metropolitan Opera. Co prawda sam nie śpiewał w tej jednoaktówce, jako że rozgrywająca się w żeńskim klasztorze "Siostra Angelika" przeznaczona jest wyłącznie na głosy kobiece, ale za to wystąpił w dwu pozostałych ogniwach prapremierowego wieczoru: w "Płaszczu", jako stary pia-skarz Tapla i w "Giannim Schiccim" - tu zagrał Simona, kuzyna zmarłego bogacza. Wszystkie trzy tytuły tworzą razem operowy "Tryptyk" Pucciniego.

Aby uwzględnić na naszych łamach śląskie konotacje dodajmy, że polska prapremiera "Tryptyku" odbyła się właśnie u nas, 29 maja 1929 roku w Katowicach (Bytom należał wtedy do Niemiec). Natomiast Bytom po raz pierwszy zobaczył "Siostrę Angelikę" przed dwoma laty, w marcu 2009 roku, podczas gościnnego występu teatru operowego z czesko-śląskiej Opawy.

Jeśli urocza komedia "Gianni Schicci" jest uważana, obok "Cyganerii", "Toski", czy "Madama Butterfly" za arcydzieło, pozostałe dwa ogniwa "Tryptyku" już tak zgodnych pozytywnych opinii nie wzbudzają. Piotr Kamiński w swym przewodniku operowym określa nawet "Siostrę Angelikę" brzydkim kaczątkiem "Tryptyku", choć zaraz, w tym samym zdaniu, dodaje, że owo brzydkie kaczątko "zasługuje na coś lepszego, niż reputację wyciskacza łez podlanego wodą święconą". Tytułowa bohaterka opery, "zesłana" do klasztoru przez arystokratycznych krewnych, za to, że ich skompromitowała rodząc nieślubne dziecko, przyjmuje wizytę swej surowej, maksymalnie oziębłej, ciotki. Wizyta dotyczy spraw spadkowych, ale przy okazji Angelika dowiaduje się o śmierci synka.

Skoro opera, która w gruncie rzeczy nie weszła do tzw. żelaznego repertuaru, bywa "odkurzana", powinni ją odkurzać specjaliści dysponujący ogromnym doświadczeniem artystycznym. Nie jestem przekonany, czy do tej grupy można zaliczyć akurat młodych adeptów wokalistyki.

Efektowna i wspaniała skądinąd rola oziębłej księżnej wymaga głosu, który bym określił, nawiązując do najniższego głosu męskiego: basso profondo, jako alto profondo. Sam mezzosopran, to jednak zbyt mało - partię te nagrała m.in. wielka Marilyn Home. I tak główna scena opery, 12-minutowy dialog księżnej (Magdalena Gołąb) z Angeliką (Ewa Wąsik) nie zrobiła na mnie przekonującego wrażenia. Dodam jednak, że Ewa Wąsik publiczności się podobała i po swej arii otrzymała bardzo duże brawa.

W całości przedstawienie okazało się całkiem sprawne. Pozostałe solistki dobrze radziły sobie ze swymi niewielkimi partiami, akademicka orkiestra dowodzona przez Michała Klauzę zagrała "bez pudła". Reżyseria sławnego Wiesława Ochmana również należy do plusów tego przedstawienia m.in. dzięki efektom podświetlanych okien-witraży (tu reżyser zapewne współdziałał ze scenografkami), czy lasce, poprzez którą dodał surowej księżnej gniewu i... lat.

Współpraca katowickiej Akademii z Operą Śląską ma już swoje tradycje. Sześć lat temu pokazano w Bytomiu inną operę Pucciniego, "Cyganerię" - wtedy studenci katowiccy "weszli" w kostiumy i dekoracje Opery Śląskiej - a przed trzema laty, w styczniu 2008 r., "Wesele Figara" Mozarta z udziałem akademików katowickich i także amerykańskich w partiach solowych.

Obecną inscenizację "Siostry Angeliki" poprzedziła jednoaktówka Gian Carla Menottiego "Telefon", której prapremiera odbyła się w 1946 roku, także w Nowym Jorku, tyle że nie w Metropolitan, ale w Heckscher Theatre. Bo prawdę mówiąc, to niekoniecznie opera - aczkolwiek bywa omawiana w leksykonach operowych - a raczej musical. O "ćwierkającej" nieustannie przez telefon dziewczynie, której chłopak, nie mając możliwości porozmawiać z nią zwyczajnie, decyduje się oświadczyć jej z... budki telefonicznej. Ponieważ rzecz jest przeznaczona dla młodych wykonawców, studencki duet: Anna Leśniewska w roli telefonującej pięknym głosem Lucy i Łukasz Geryń, jako zakochany w niej desperat wypadli wdzięcznie i sympatycznie. To z kolei przedstawienie wyreżyserowała Beata Dzianowicz, a orkiestrą dyrygował również Michał Klauza. Orkiestrą podzieloną na instrumentalistów w kanale i pianistkę grającą na fortepianie usytuowanym na scenie.

Z samym tylko fortepianem rzecz wykonano już w katowickiej Akademii w 1990 roku, podczas V Dni Muzyki Wokalnej.

Menotti napisał "Telefon", jako uzupełnienie wieczoru, na którym prezentowano jego dwuaktową operę "Medium", znacznie bardziej poważną od "Telefonu", bo jak przystało na prawdziwe dzieło tego gatunku - zakończoną tragicznie. I właśnie "Medium" stanowi jedyną operę tego twórcy, wystawioną nie tylko gościnnie, jak obecnie "Telefon", lecz ,naprawdę" na scenie Opery Śląskiej. Było to bardzo dawno temu, bo w 1973 roku, a spektakl ten przygotowany muzycznie przez ówczesnego dyrektora Napoleona Siessa reżyserowała sama Maria Fołtyn. Scenografię zaprojektował sławny Krzysztof Pankiewicz, a plastykę ruchu, niezmiennie działający już prawie od półwiecza na śląskich i nie tylko śląskich scenach, Henryk Konwiński.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji