Artykuły

Lament jak brzytwa

Motyw Kumernis-Wilgefortis, "brodatej świętej", stanowi dla Agaty Dudy-Gracz punkt wyjścia do napisania nowego, "nieświętego" apokryfu, w którym rządzą ludzkie namiętności.

Na wielki ikonostas przedzielający scenę zwracamy uwagę dopiero po chwili. Gdy wchodzimy, aktorzy są już na scenie. Kumernis stoi z rozłożonymi rękami, przymocowanymi do drewnianej konstrukcji w chrystusowym geście. Pozostali gromadzą się wokół niej, coś śpiewają lub odprowadzają publiczność zmierzającą na swoje miejsca. Gospodarzą zasiadającym na widowni Nowej Sceny Teatru Muzycznego w Gdyni. Ten pierwszy obrazek wygląda zarazem na ostatni w spektaklu Kumernis, czyli o tym, jak świętej panience broda rosła. I faktycznie to koda, podkreślająca cykl życia, jego rytm i powtarzalność.

Rodzina to dobro najwyższe. Niemal święte, choć nieświęte. Na wsi, zwłaszcza tej dalekiej od świateł wielkiego miasta, życie wciąż wytyczają pory roku, święta liturgiczne i przenoszone z pokolenia na pokolenie zwyczaje. Każdy syn chce być silny jak ojciec, doglądać inwentarza, w porze żniw uczciwie zginać kark nad ojcowizną, a potem nie mniej uczciwie zabawić się na skocznej potańcówce, gdzie często puszczają wszelkie hamulce. Kogo by to zresztą dziwiło, skoro dziewuchy do obłapiania takie chętne, wódka taka zimna, siła w lędźwiach jest, a że i ręka coraz cięższa od uczciwej pracy w obejściu, to po pyskach kolegów z sąsiedztwa, jak przyjdzie co do czego, może polatać. Każda córka od maleńkości uczona jest, że trzeba usługiwać mężczyźnie i sumiennie wykonywać domowe powinności. Uczciwa dziewucha zna swoje miejsce, wyznaczone jej od zawsze u boku - najpierw ojca, potem męża.

Ale Kumernis, Benwenuta i Ludka to jeszcze młódki-latawice i o powinnościach wobec mężczyzn nie chcą słyszeć. "Ona nie jest bardzo pracowita prawdę mówiąc, to do roboty się nie garnie żadnej. Tylko jej chłopcy w głowie i moda, i po polach, i z innymi dziewuchami latanie i tańce, i wygłupy. Tak czasem jak na nią patrzę, to sobie myślę, że chwil parę temu i ja byłam jak ona" - wzdycha Prakseda, mateczka święta, świętej panienki Kumernis rodzona matka. Chociaż już na początku, gdy Kumernis, Benwenuta i Ludka razem z młodziankami Albertem i Cyrylem siedzą we trzy jak siostry i radośnie machają nogami, to Kumernis się Cyryla nie zapiera. Mają wszyscy po kilka lat, więcej o Komunii Świętej myślą niż o przyszłości, ale Cyryl wie, czego chce - żeby Kumernis siedziała w domu, sprzątała i koniecznie kluski mu robiła, jak mama. Sam się do wojenki sposobi, na koniu chce jeździć, ale jej nie pozwoli. Bo gdzie baba na konia? Jeszcze się połamie. Kumernis więc za konia znajduje zastępstwo: "To będę na rowerze jeździć, a tobie nie dam!".

Beztroska świata wykreowanego przez Agatę Dudę-Gracz kończy się bardzo szybko, sceną komunijną, gdzie cała wieś przy jednym stole świętuje przyjęcie ciała Pana Jezusa przez młodych. Licytację na prezenty bezapelacyjnie wygrywa Kumernis, posiadaczka roweru. Ludka ma święty obrazek od ojca, męża świętego Jeremiasza, co resztę prezentu przepił, a Benwenuta od swojego rodziciela, męża świętego Floriana, dostała na pamiątkę, zwyczajnie, jak co dzień - w gębę. Jednego Kumernis zrozumieć nie może: czemu jej przyjaciółki, bliskie jej jak siostry, takie szczęśliwe chodzą, skoro jedna głupia jak but, a druga mieni się wszystkimi kolorami tęczy, bo jej ojciec dba, by zdrowego kawałka ciała na sobie nie miała? Ona sama chodzi za Cyrylem, bo już wie, że dla niego jest przeznaczona. On jednak najbardziej na świecie kocha Boga i obiecał mu, że dochowa czystości do ślubu, więc od panienki trzyma się na (umiarkowany) dystans.

I tak mija życie wiejskiej społeczności, usłane coraz to bardziej brutalnymi obrazkami codzienności (na przykład podczas wiejskiej zabawy, pełnej tańca, śpiewu oraz chcianej lub niechcianej przez dziewczyny swawoli, czasem odbywającego się gdzie na marginesie sceny gwałtu). Poznajemy losy każdego z osobna, a w szczególności trzech żyjących obok siebie rodzin: Izydora i Praksedy z Kumernis, Floriana i Benwenuty oraz Jeremiasza i Ludki, choć dwie ostatnie decyzją Floriana złączyć się mają małżeństwem. Benwenuta błaga ojca, by tego nie czynił: "Za starego mnie wydadzą takiego, co zębów już nie ma i szczaniem go czuć z odległości". Ojciec jest nieugięty. Dla wszystkich we wsi i tak jest bohaterem, bo przy narodzinach wybrał życie dziecka, nie matki. Zmarłej pozostaje wierny, nie dostrzegając ciągle gorących oczu Praksedy. Ale po jednej z bardziej brutalnych scen, gdy na weselnym stole obnażony Jeremiasz siłą konsumuje małżeństwo z młodziutką żoną, przy akompaniamencie rozpaczliwych krzyków gwałconej Benwenuty, i gdy córka ostatecznie znika w domu odrażającego małżonka, pęknie mu serce.

Kumernis, rozdarta między potrzebami ciała a żarliwą wiarą Cyryla, miota się, szukając sposobu, by zbliżyć się do ukochanego. Ten, walcząc ze sobą, targany wybuchami zazdrości, powoli traci nadzieję na szczęście w domowym obejściu i poświęca się miłości czystej, niebiańskiej. Nim Kumernis dla ukochanego zaślubi się Bogu i przybierze Chrystusową postać, dopełni się dramat Benwenuty (najbardziej przejmująca scena spektaklu to ta, gdy spłakana córka Floriana podpełza do zwłok ojca-oprawcy, bierze jego rękę i próbuje się nią bić po plecach - to przecież jedyna bliskość i przejaw rodzicielskiej miłości, jakiej doświadczyła). Izydor zrozumie, że od zawsze był tym "drugim", a Ludka do szczętu postrada zmysły, zachowując swoją szczęśliwość i puszczając piękne papierowe gwiazdki prosto z nieba.

Spektakl Dudy-Gracz o świętości traktuje w sposób świecki. Każdy tu jest święty jako świadek życia, które trwa zaklęte w rytuały. Święty będzie więc nawet najbardziej grzeszny człowiek, święty jest wołek, kogutek napłotny, kurka podwórkowa, a nawet przydrożny kamień toczący się po scenie w roli świadka ludzkich losów. Spektakl uzupełnia typowo malarska plastyka skojarzeń reżyserki, autorki tekstu i scenografki przedstawienia. Świetnie sprawdza się próba wpisania bohaterów w ikonostas, stanowiący małe uniwersum całego "bożego" świata, zaś "zstępowanie" świętych z "obrazu" na ziemię czyni w jakiś sposób dosłownie namacalnym, korespondującym z ludowymi podaniami.

Kumernis jest okazją do obejrzenia aktorów Muzycznego w innych niż zazwyczaj rolach. Doskonałym pomysłem jest powierzenie im, oprócz gry aktorskiej, przygotowywania "na żywo" podczas spektaklu całej ścieżki muzycznej, stworzonej tylko i wyłącznie z ludzkich głosów - ich muzyka (którą dopracował Łukasz Wójcik) obejmuje śpiewy i wokalizy, towarzyszące bohaterom jako m.in. wschód słońca czy dźwięki dyskoteki. Dołączenie do obsady Magdaleny Kumorek i Cezarego Łukaszewicza, aktorów spoza zespołu - w kluczowych rolach Kumernis i Cyryla - okazało się trafionym pomysłem. Oboje wnoszą do spektaklu trochę inną energię. Nieco zbyt rozhisteryzowana w naładowanych emocjami fragmentach Kumorek bardzo dobrze radzi sobie z najtrudniejszą rolą, bo akcja spektaklu towarzyszy jej jako obserwatorce wiejskiej społeczności oraz bohaterce kluczowych zdarzeń. Łukaszewicz swojego bohatera czyni prawdziwie tragicznym, ale pozbawionym patosu czy pomnikowości. Jego wybory są trudne, choć oczywiste z perspektywy wiary, której się poświęca. Jak wszyscy, Kumernis i Cyryl dużo opowiadają o swoich stanach, przemyśleniach czy obawach, a dylematy roztrząsają przed widzami, pozostawiając wszystko ich ocenie.

Doskonale w roli Benwenuty odnalazła się Renia Gosławska, której katowana przez Floriana bohaterka jest najciekawszą i najbardziej przejmującą kreacją spektaklu. To postać ślepo podporządkowana ojcu, uległa, kochająca go kompulsywną, pełną uzależnienia miłością. Także Ludka Katarzyny Wojasińskiej wiarygodnie oderwana jest od rzeczywistości i nie wtapia się w tło pomimo bardzo wyrazistych, znacznie ostrzej nakreślonych postaci przyjaciółek. Z trójki ojców na pierwszy plan wysuwa się najbardziej złożony, surowy Florian, którego Jerzy Michalski gra lekko i naturalnie, słusznie zawierzając czynom bohatera bez specjalnego psychologizowania. Bardzo cielesny w roli obleśnego Jeremiasza jest Marcin Słabowski. Dobrze w roli wycofanego, pobłażliwego "dobrego taty" Izydora na tle pozostałych prezentuje się Aleksy Perski. Może nieco zbyt płasko ukazany jest, przez Dorotę Kowalewską, dramat Praksedy, o której Kumernis nie bez podstaw mówi, że "jest ze wszystkich naszych kur tą największą". Także młodzianek Albert Rafała Ostrowskiego raczej nie należy do szczytowych osiągnięć tego aktora. Niemniej równa, poniekąd wymuszona przez muzykę zespołowość to cecha charakterystyczna przedstawienia.

Dość przewrotnie Duda-Gracz operuje językiem stylizowanym na klechdę i wiejską gawędę. Ten styl na dłuższą metę bywa jednak nużący, bo reżyserce zależy na opowiedzeniu wszystkich wątków do końca. Gra między sacrum a profanum nie ma tu na celu indoktrynacji (choć los spętanych żelaznym patriarchatem kobiet wyraźnie jest reżyserce bliski), zaś motyw Kumernis-Wilgefortis, "brodatej świętej", stanowi punkt wyjścia do napisania zupełnie nowego, "nieświętego" apokryfu, w którym rządzą ludzkie namiętności. Wizja Dudy-Gracz jest bezkompromisowa. Pomimo religijności to świat ludzko-ludzki, pełen nieuniknionej wulgarności, niekiedy odrażającej przemocy i agresji, szczególnie wobec kobiet, które mają być bierne, i nawet jeśli się temu sprzeciwiają, to zawsze ostatecznie zostaną zdominowane i podporządkowane mężczyznom. To wszystko reżyserka przedstawia bez znieczulenia, testując wrażliwość i wytrzymałość publiczności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji