Artykuły

Dokąd jedzie ten tramwaj?

Sztuka "Tramwaj zwany pożądaniem" w reżyserii Wiktora Rubina mogłaby się nazywać "Pociąg TGV zwany hiperżądzą". Z oryginalnym tekstem Tennessee Williamsa ma niewiele wspólnego.

Bydgoskie przedstawienie zrobione jest lekko i z dystansem. Dobrze się je ogląda, choć wydaje się zmierzać w tylko sobie znanym kierunku. Trudno odmówić reżyserowi racji, że zdecydował się uwspółcześnić tekst, który mógł szokować co najwyżej w latach 50. XX w. Wątpliwości może już budzić sposób, w jaki to zrobił. Akcja nie rozgrywa się w dusznej dzielnicy biedoty Nowego Orleanu. Nie ma tu spoconych robotników, którzy w oparach wódki grają w karty, a w przerwach chodzą na dziwki. Stella i Stanley, z którymi zamieszka Blanche po stracie rodzinnego majątku, nie gnieżdżą się już w maleńkim mieszkanku, ale wspólnie z przyjaciółmi z tzw. branży oddają się swoim ulubionym zajęciom: nudzą się, grają w gry komputerowe, śpiewają karaoke, karmią się opowieściami z egzotycznych wakacji i urządzają orgie w swoim apartamencie. Synonimem luksusu, ale i tandety, jest tutaj biały futrzany dywan, przykryte folią fotele czy basen przed domem.

W uwspółcześnionej wersji "Tramwaju zwanego pożądaniem" pochodzący z Polski Stanley awansuje w społecznej hierarchii, choć nadal pozostaje takim samym gburowatym chamem i damskim bokserem jak w oryginale. Jest telewizyjnym sprawozdawcą sportowym i podobnie jak reszta towarzystwa chciałby pretendować do miana persony z show-biznesu. A to z kolei bardzo trafnie oddaje dzisiejszy stosunek Polaków do telewizji i powszechnie wyrażanej tęsknoty za "wielkim światem z małego ekranu". Akcentów i wyraźnych aluzji do współczesnej Polski jest w spektaklu Rubina o wiele więcej. Nawiązania do szerzącej się u nas homofobii, wpływu telewizji ojca Rydzyka na światopogląd Polaków, nacjonalizmu czy janasomanii, zostały wprowadzone, żeby za chwilę gdzieś przepaść. Satyra na polską codzienność okazała się tylko niedokończonym tematem przedstawienia.

Podobnie potraktowano postać Blanche. Rzeczywiście wydaje się być z innej epoki, choć stanowi niewystarczającą przeciwwagę dla systemu wartości pozostałych bohaterów. Powinna wprowadzić swoją osobą niepokój, zdecydowanie drastyczniej przełamać konwencję. A tymczasem jej obecność nie wywołuje żadnego konfliktu. Blanche robi wrażenie ubogiej krewnej z prowincji, czytającej co prawda "Tygodnik Powszechny", ale wypowiadającej się jak klon lalki Barbie. Brak spójności w konstrukcji postaci, jak rozumiem kluczowej dla zrozumienia tematu, sprawia, że intencje reżysera ponownie gdzieś się rozmywają.

Mimochodem pojawia się też temat strywializowania śmierci, ale kompletnie nie wybrzmiewa. Nawet podczas prób zaangażowania w to przeżycie publiczności (pantomimiczna scena utraty dziecka). Szumnie nazwany w programie "efekt obcości" służy chyba jednak bardziej zabawie z widzami, a nie - jak wolałby Brecht - zmuszeniu ich do refleksji.

Walenie mopem po głowie dźwiękowca czy bezpośrednie zwroty do widowni to trochę za mało, żeby wywołać dystans wystarczający do przemyślenia pewnych spraw. Przynajmniej dla mnie. Niezapomnianym i najsilniejszym wrażeniem pozostanie dotknięcie bosą stopą futrzanego dywanu. Mimo wszystko podróż tramwajem do dzielnicy o nieznanej nazwie może być zabawna, pełna niespodzianek, nowoczesnych gadżetów i dobrego aktorstwa. A jeśli nie ma znaczenia, dokąd się jedzie, warto kupić bilet.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji