Artykuły

Szekspir w Akademii - egzamin zdany

"Wieczór Trzech Króli albo co chcecie" Williama Shakespeare'a w reż. Artura Tyszkiewicza, spektakl dyplomowy studentów Wydziału Aktorskiego Akademii Teatralnej, w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie. Pisze Piotr Zaremba w portalu wPolityce.pl.

Artur Tyszkiewicz "zadał" studentom czwartego roku Akademii Teatralnej w Warszawie "Wieczór trzech króli" Williama Szekspira. Jedna z najpopularniejszych komedii giganta teatru, ale też piekielnie dwuznaczna, oscylująca między biologiczną rubasznością i cienkim okrucieństwem. Tu w nowym, bardzo zręcznym tłumaczeniu Piotra Kamińskiego i Anny Cetery. I pod batutą Tyszkiewicza, jednego z ciekawszych polskich reżyserów. Czasem wolę się z nim nie zgadzać niż zgadzać z innymi.

W tym przypadku sporne jest dla mnie już podstawowe założenie inscenizacyjne. Współcześnie ubrani (a często nie całkiem ubrani) bohaterowie miotają się w scenerii sanatorium. Jest na środku sceny basen, jest klimat spa. Nie o to mi nawet chodzi, że to sprzeczne z tekstem, gdzie akcja dzieje się na dworze księcia Orsino czy w domu hrabianki Oliwii. Ta cała Iliria ze sztuki to przecież wymyślona, umowna kraina. Ale główny koncept - ludzi, przede wszystkich mężczyzn, zużytych fizycznością, wydał mi się z początku zbyt łopatologiczny. A jest zajawiony zabawną skądinąd scenką ćwiczeń fizycznych prowadzonych w basenie przez Błazna.

Tylko, że równocześnie... To jest prowadzone w tych absurdalnych cokolwiek, ale właśnie umownych dekoracjach, bardzo po bożemu. To znaczy bardzo po szekspirowsku. Postaci mnożą paradoksy, albo te paradoksy mnożą się same. Może nawet okrucieństwo niektórych scen (karanie pyszałka Malvolia, ale też męki zakochanej Oliwii i zakochanego Księcia) wybrzmiewają tu mocniej niż w tradycyjnych kostiumach. Ostra muzyka nie zakrywa szekspirowskiej dosadności piosenek. Początkowo sceptyczny, byłem coraz bardziej urzeczony poezją tekstu i poetyką relacji między postaciami.

Drugą kontrowersję może budzić zakończenie. Szekspir zagmatwał tu maksymalnie relacje między płciami. Dziewczyna udaje chłopaka. Książę jest nią instynktownie zafascynowany, choć oficjalnie jest ona mężczyzną (zarazem kocha inną, Oliwię). Oliwia jest nią z kolei zafascynowana jako mężczyzną (nie wyczuwa w niej kobiety?). Czysta, XVI-wieczna perwersja. Ale Szekspir kończy to jednak konwencjonalnie. Posiadanie brata bliźniaka ułatwia życie Wioli-Cesariowi. Książę wiąże się z dziewczyną. Oliwia - z chłopcem.

Tyszkiewicz tłumaczył się (chyba trochę żartem), że musiał skrócić i uprościć zakończenie, żeby zmieścić się w półtoragodzinnej formule przedstawienia dyplomowego. Faktycznie poredukował wątki i postaci. Brat bliźniak to ledwie epizod, ukazuje się na scenie przez moment. To jednak prowadzi do finału bardziej współczesnego niż w dworskim teatrze Szekspira. Nie spoilerując: uczucia okazują się silniejsze niż bariery płci - chyba. Chyba, bo właściwie nie do końca wiemy, co dalej. Nie ma happy endu, bo nie ma zakończenia.

Można się z tym spierać. I można uznać za konsekwencję szekspirowskich obserwacji. Pozostaję rozdarty między tymi dwiema ewentualnościami.

Scenografia Aleksandry Gąsior, którą wychwalałem przy okazji monodramu "Jednocześnie", pozostaje tu dość ascetyczną konsekwencję reżyserskiego pomysłu na sanatorium. Mamy bardzo energetyczny, chwilami pomysłowy ruch sceniczny, budujący uroki niedosłowności, i świetną muzykę Borysa Kunkiewicza. I mamy wielki stres młodych ludzi, którzy pokonali wysoko postawioną poprzeczkę oddania szekspirowskiego kosmosu z oceną co najmniej zadawalającą.

Dobra jest Maja Szopa jako chłopak-dziewczyna, czyli Wiola-Cesario. Całkiem przekonująca - Katarzyna Gałązka jako dumna, a potem nie panująca nad namiętnościami hrabianka Oliwia. Wesołą kompanię grają zabawnie, choć właściwie dość powściągliwie Mateusz Burdach (sir Czkawka), Karol Biskup (sir Chudogęba) i Monika Szwajnos (dwórka Maria). Czy ta powściągliwość to efekt ich nieśmiałości w braniu komicznych wiraży (najtrudniejsze wyzwanie dla młodego aktora)? A może reżyserskiej koncepcji? Warto podkreślić, że jakby w odpowiedzi na moje zeszłoroczne narzekania ta ekipa była dość zróżnicowana fizycznie, pełna postaci charakterystycznych.

Wybija się po pierwsze Jakub Gąsowski jako Książę Orsino. To dość konwencjonalna postać, którą jednak młody aktor nasyca pewną charyzmą. Jest śmieszny, ale też świadomy tragikomicznej natury świata. Po drugie, Jakub Kordas jako Malvolio, oschły purytański dworak. Zdumiewająco atrakcyjny jako bohater przedstawiany zwykle jako pokraka. Sugestywny w scenie delektowania się swoimi wyimaginowanymi przewagami i boleśnie prawdziwy w momencie upadku. Obaj panowie, chapeau bas. Kordas to równocześnie asystent reżysera i wyraźnie lider tego zespołu.

Jest jednak takie używane czasem pojęcie: "ukraść show". To stało się udziałem Aleksandry Boroń jako Błazna Feste. Można dyskutować, czy ten Błazen powinien być kobietą. Tu jest raczej postacią dwupłciową przekraczającą granice (może zgodnie z głównym przesłaniem?). Aktorka nie tylko świetnie buduje nastrój gorzko-błazeńskimi dialogami, a wypada wręcz przerażająco w scenie dręczenia Malvolia, ale ustawia spektakl swoim śpiewaniem. Nic dziwnego, że do niej (niego) należy ostatnie słowo.

Może Tyszkiewicz chciał przygotować swoich wychowanków na dorosły teatr, gdzie zetkną się z niejednym inscenizacyjnym dziwactwem. Ale zarazem dał im niezłą lekcję szekspirowskiego mocowania się z losem. Wypada mieć nadzieję, że skorzystają. I że dostaną na to szanse.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji