Artykuły

Najsłynniejsza piwnica Krakowa i jej magiczny konferansjer Piotr S.

"A to wszystko miało trwać najwyżej pięć lat a może mniej" -śpiewał w Piwnicy pod Baranami i o Piwnicy Zbigniew Preisner. Bo faktycznie tak było. Co potwierdzają twórcy tego kabaretu-fenomenu - pisze Wacław Krupiński w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Zupełnie inny to dziś kabaret. Nie tylko dlatego, że już bez zmarłego w kwietniu 1997 r. Piotra Skrzyneckiego. Inny to kabaret, bo czas wokół jakże odmienny od tego szaroburego z połowy lat 50., gdy grupie studentów krakowskich uczelni artystycznych zamarzyło się mieć oazę wolności, azyl, swoją wyspę. "Na naszej wyspie/ żyjemy wszyscy/ śliczni i czyści..." - napisał Wiesław Dymny, jeden z najważniejszych artystów Piwnicy, a ona wciąż śpiewa tę pieśń.

Na początku nie było w nich poczucia dziejowości chwili. Bardziej "publiczność czuła, że to, co się stało, było wielkim manifestem swobody i niezależności. Po latach gorsetów i pancerzy była to rewelacja. Miałem poczucie jakby nagle, przy mnie, podpisano amerykańską Deklarację Niepodległości" - wspominał wybitny scenograf Jerzy Skarżyński. Znalazł się w gronie wtajemniczonych i 16 grudnia 1956 r. był świadkiem pierwszego piwnicznego wieczoru z programem "Polska stajnia narodowa", poprowadzonego przez Krzysztofa Zrałka, później znanego scenografa, używającego nazwiska Pankiewicz.

Węglowy miał i śmieci

Zaczęło się parę miesięcy wcześniej, gdy kierownictwo Krakowskiego Domu Kultury, mieszczącego się w Pałacu pod Baranami, oddało zagraconą pałacową piwnicę młodym na Klub Pracy Twórczej. Kto ją sprzątał, kto wynosił resztki miału węglowego, śmieci i gruzu po murku, który trzeba było rozwalić? Bronisław Chromy (w przyszłości zaprojektuje imponujący pomnik Piwniczan, który stanie w krakowskim parku Decjusza), Rajmund Jarosz, Wiesław Dymny, Zbigniew Bujarski, Magdalena Pruszyńska, Franciszek Miecznikowski, Leszek Hołdanowicz... Kto jeszcze? Ostatecznie 21 maja 1956 r. spotkali się w nowym lokalu po raz pierwszy. Muzycy szybko pojęli, że to miejsce nie dla nich, bo w takiej wilgoci i pyle nie ma mowy o trzymaniu na stałe fortepianu. Plastyków powstrzymywał z kolei brak światła; niewiele go wpadało przez małe okienko od ul. św. Anny, a prądu nie było. Niemniej studenci ASP przeważali: Dymny, Zrałek, Krzysztof Litwin, Mariusz Chwedczuk, Kika Lelicińska, Kazimierz Wiśniak. Później dołączyli i inni - drugi obok Jarosza student szkoły teatralnej Tadeusz Kwinta, no i studiująca prawo Joanna Olczakówna, u której przy Krupniczej przesiadywali całymi nocami. Nie dość że miała swój pokój, to jeszcze - jak przystało na wnuczkę Janiny Mortkowiczowej i córkę Hanny Mortkowicz-Olczakowej - maszynę do pisania. I był w tym gronie Piotr Skrzynecki.

Stopniowo brudna nora w podziemiach pałacu Potockich, przy samym Rynku Głównym, vis-a-vis Ratusza, zaczęła ożywać. Byle coś się działo, byle oderwać się od przeraźliwej nudy, sztampy, od owego - jak nazwie to Broniewski - "dodupi-zmu". Sławomir Mrożek, piwniczny bywalec z pierwszych lat, wspominał: "Piwnica w tym naszym dość jałowym życiu krakowskim świeciła jak jutrzenka".

Szybko zapanował na Piwnicę snobizm, a przecież zdrowy snobizm jest w kulturze nieodzowny. Przyciągała twórców, inteligencję ze środowiska prawników, lekarzy, dziennikarzy, jak i tzw. bezetów, czyli byłych ziemian i innych wysadzonych z siodła, wciąż zanurzonych w świecie tak brutalnie zdławionym przez wojnę, a następnie doktrynerskie nakazy narzuconego ustroju. Piwnica była dla nich -jak mówił Piotr Skrzynecki - "wysepką w morzu bestialstwa, szarzyzny, głupoty, łajdactwa, cynizmu, nietolerancji i przemocy".

Pierwsze improwizowane wieczory, trochę poezji, jakieś teksty. "Korzystano z encyklopedii, spisu potraw, wierszy Tuwima, rozkładu jazdy, kroniki wypadków z gazet, wstępu do teorii marksizmu, książki kucharskiej i "Traktatu" Spinozy - będzie wspominać jedna z gwiazd tamtych lat, Barbara Nawratowicz, która poświęci Piwnicy, jak wcześniej Joanna Olczak-Ronikier, książkę.

Oczywiście w wielu tekstach szydzono mniej czy bardziej wprost z siermiężnej rzeczywistości. Bo choć po latach stalinowskiego koszmaru wraz z październikowym powrotem do władzy Władysława Gomułki pojawiła się nadzieja, to jednak rychło okazało się, w jakim kierunku podąża nowa władza. Sygnałem było zamknięcie pisma studentów i młodej inteligencji "Po prostu". W piwnicy akurat miał się nie odbyć zapowiedziany bal, o czym piwniczanie poinformowali kartką: "Bal po prostu odwołany". I kabaret też zamknięto.

"Czym jest socjalizm?"

Polityka, choć niby nie dominowała w Piwnicy, była jednak wyraźnie obecna. Tadeusz Kwinta wygłaszał esej Leszka Kołakowskiego "Czym jest socjalizm?", a w nim np. takie zdania: "Od społeczeństwa, gdzie pewien człowiek jest nieszczęśliwy, ponieważ mówi to, co myśli, a inny jest nieszczęśliwy, ponieważ nie mówi tego, co myśli - wybaw nas, Panie! Od społeczeństwa, gdzie pewien człowiek żyje lepiej, ponieważ nie myśli w ogóle - wybaw nas, Panie! Od państwa, z którego nie można wyjechać -wybaw nas, Panie!". Barbara Nawratowicz "rozbierała" z kolei Joannę Olczakównę, zdejmując z jej pleców napisy: "Stopa życiowa", "Mąka", "Chleb", "Węgiel"... "Występowałam wprawdzie w spodniach i czarnym swetrze, bo nic innego nie miałam, to i tak widziano we mnie Związek Radziecki..." -powie mi po latach. Cenzurą ani władzą się nie przejmowano. Ani wtedy, ani wiatach następnych. Bo inaczej wiele tekstów nie miałoby szansy zaistnieć. Cenzura z pewnością nie przepuściłaby monologu o Majewskim, który Dymny wygłaszał parodiując sposób mówienia I sekretarza KC PZPR Gomułki. Nie spodobałyby się towarzyszom późniejsze występy Andrzeja Warchała czy Leszka Wojtowicza. A władza poczucia humoru nie miała. Z wyjątkiem ówczesnego premiera Józefa Cyrankiewicza, któremu w studenckim klubie Pod Jaszczurami Dymny polewał kompletnie łysą głowę, po czym polerował ją szmatką. I co? "Nigdy w życiu się tak nie ubawiłem" - rzekł premier.

Pod opieką ZMS

Na nic zdały się rozmaite próby sprowadzenia kabaretu na "dobrą drogę", ale skończyły się oddaniem go pod opiekę Związku Młodzieży Socjalistycznej. Stało się tak po tekście Mrożka "Pochód l-majowy", zbyt prześmiewczo interpretowanym przez Litwina i Dymnego. Dziś stara pieczątka "Klub Młodzieży ZMS Piwnica Pałac Pod Baranami, Kraków, Rynek Gł. 27" to kolejny dowód paradoksów i paranoi tamtego czasu.

- Aktywistów ZMS-u, którzy mieli strzec naszej moralności, szybko demoralizowaliśmy, rozpijając ich i rujnując tym samym ich polityczny kręgosłup - powie mi po latach Barbara Nawratowicz. Paradoksalnie to dzięki Jerzemu Skarbowskiemu, wykładowcy marksizmu-leninizmu z krakowskiej ASP, młodzi dostali piwnicę. - Dyrektor KDK Leopold Grzyb wcale nie chciał nam dać tych piwnic, na szczęście był z nami ów Skarbowski, który go przekonał - przypomina jeden z założycieli Piwnicy, Rajmund Jarosz.

Z historią zmagali się piwniczanie przez lata. I Dymny, i Andrzej Warchał w humoreskach wygłaszanych z wynoszonej na estradę rozkładanej czerwonej trybuny. Fantazja ponosiła ich nieraz. A to gdy wkrótce po odsłonięciu pomnika Lenina w Nowej Hucie odsłonili podczas balu w Niepołomicach pomnik barana z napisem "Baranowi naród". Kiedy indziej, w roku 1981, w warszawskim klubie Stodoła powiesili nad fortepianem klatkę z umieszczonym weń popiersiem Lenina. Traf chciał, że na sali był ambasador ZSRR. Skrzynecki tłumaczył się potem, że sądził, iż to Konfucjusz. Ostatecznie złożył zobowiązanie, że więcej Lenina do klatki nie włoży.

Nie zawsze jednak kończyło się tak dobrze. Kilka razy piwniczan z ich lokalu wyrzucano, piwnicę zamykano i ansambl pod wodzą Piotra Skrzyneckiego znajdował sobie inne miejsce. W stanie wojennym znalazł z kolei schronienie grając w krakowskich kościołach. Igranie z władzą nie zawsze było bezkarne. Doświadczyli tego Wiesław Dymny, jak i Andrzej Warchał -nękany przez ówczesny aparat bezpieczeństwa, inwigilowany, opisywany w raportach, m.in. za "napastliwy i arogancko-prowokacyjny ton głosu", jako ktoś znany z "wrogich i napastliwych postaw wymierzonych przeciwko polityce Partii i Rządu". Kiedyś został pobity nocą po uprzednim wciągnięciu do jakiejś nyski, a w stanie wojennym na krótko internowany. Po 13 grudnia Piwnica nadal pokazywała swe niepokorne oblicze. To w jej programach śpiewano tekst dekretu o stanie wojennym z muzyką Zbigniewa Preisnera, to Zbigniew Raj przerobił na piosenkę akt o abolicji, jakim objęto Skrzyneckiego po zatrzymaniu w lecie 1982 r., w czasie jakiegoś zbiegowiska na Rynku Głównym.

Nad wszystkim czuwał Piotr Skrzynecki - ten, który zdecydował o artystycznym kształcie Piwnicy. Był w niej od początku, choć nie od razu grał pierwsze skrzypce. Nie był też pierwszym konferansjerem. Dopiero gdy po kilku miesiącach Krzysztof Zrałek opuścił kabaret, gdy pewnego wieczoru nie przyszedł Mariusz Chwedczuk, wypchnięto do prowadzenia programu Skrzyneckiego. Trudno, będzie porażka, przecież mówi niewyraźnie, myli nazwy i nazwiska...

Te roztargnienia, pomyłki niezamierzone, a i celowe, zostały Piotrowi do końca. Jedna z najsłynniejszych, spoza estrady: Jest rok 1983, piwniczanie na audiencji u Jana Pawła II. Papież mówi: "Panie Piotrze, ja znam pana z Krakowa, jest mi bardzo miło...". A Skrzynecki: "Ja też pana pamiętam z Krakowa...".

Estradowy debiut Piotra był niezaprzeczalnym sukcesem. "Jego niewątpliwa trema, pomyłki, spóźnione wejścia, przekręcanie nijakiego tekstu dotychczasowej konferansjerki - wszystko, co robił i mówił, było tak śmieszne, że nie tylko publiczność, ale i wykonawcy tarzali się ze śmiechu" - zapisze świadek, Joanna Olczak-Ronikier.

Mag i przewodnik z nieodłącznym dzwonkiem

Później ktoś dał mu dzwonek, który pozwalał przed rozpoczęciem programu wyciszyć gwar na sali.

Został ów dzwonek nieodłącznym atrybutem Piotra. I tak zaczął się jego czas w Piwnicy. Maga, przewodnika, bez którego trudno sobie wyobrazić ten kabaret.

"Od chwili kiedy Piotr przejął ster, kabaret zaczął wspinać się błyskawicznie po szczeblach sławy. Ku naszemu osłupieniu, o Piwnicy zaczęło być głośno w całej Polsce" - zauważy w monografii swego autorstwa Joanna Olczak-Ronikier.

"Piotr Skrzynecki - aranżer spektakli, historyk sztuki" -napisał o sobie w roku 1973. -Kim ja jestem w Piwnicy? Kiedyś wymyśliłem, że kimś w rodzaju inspicjenta, bo latam za wykonawcami po kątach i wypycham na scenę - mówił mi 13 lat później, przed swymi 56. urodzinami.

Gdy w 1994 r. otrzymywał tytuł Honorowego Obywatela Miasta Krakowa, podczas koncertu w Teatrze im. J. Słowackiego Marek Rostworowski, w imieniu radnych, mówił: "Piotr Skrzynecki, krakowianin z wyboru, w czasie wielkiej opresji stworzył tu miejsce, gdzie niby żartem, lecz całkiem serio, nie > wpół<, ale bez kompromisów, publicznie broniono wartości i przeciwstawiano się przemocy i kłamstwu; miejsce, w którym była i jest kultywowana autentyczna polska kultura".

Ile piosenek zainspirował, podsuwając kompozytorom stosowne tomiki, ile zainicjował wielkich i małych zdarzeń, ilu zawodowym aktorkom jedną trafną uwagą ustawił piosenkę...

Jego ocenę swojej scenografii chciała znać Krystyna Zachwatowicz, jego opinie o swych spektaklach i filmach cenił jej mąż, Andrzej Wajda. Bo Piotr umiał być partnerem i dla wielkich twórców, intelektualistów, i dla rozmaitych dziwaków i obwiesi.

"Jego osobliwość polegała także i na tym, że każdy widział go inaczej. Każdy ma swoją własną wizję Piotra i własną o nim opowieść" - ten sąd Olczak-Ronikier, zawarty w jej książce "Piotr", potwierdzają dziesiątki opinii, wspomnień, anegdot. Dają obraz człowieka wyjątkowego. Wrażliwego, erudyty, oczytanego.

Odwaga i strachliwość. Dwa sprzeczne uczucia

Są jednak w wizerunku Piotra Skrzyneckiego cechy wręcz się wykluczające. Jak na przykład odwaga i strachliwość.

Bał się zatem Dymnego, gdy ten nadużył; w tym akurat nie był odosobniony.

Pewnego razu zaprzyjaźniony z kabaretem konsul Francji Jean van Ghel wiele godzin przesiedział w toalecie, bo mu ktoś powiedział, że szuka go, za rzekome uwodzenie Basi Nawratowicz, wściekle zazdrosny Dymny.

Jak się sami nie zabawimy, to nikt nas nie zabawi

Trudno pomyśleć o Skrzyneckim w oderwaniu od Krakowa. Piotr nie umiał żyć bez tego miasta. Bez Piwnicy. Był w Paryżu, gdy w Polsce ogłoszono stan wojenny, ale wrócił już w styczniu.

Za Montaigne'em powtarzał uporczywie: "Jak się sami nie zabawimy, to nikt nas nie zabawi" i 40 lat szaleństwem kabaretowych świętych sobót przesłaniał cienie człowieczych lęków i rozpaczy, przecież także swoich - wyniesionych z lat II wojny światowej, która pozbawiła go ojca, oderwała od matki, od brata.

Wierzył, że geniusz Piwnicy przetrwa.

Gdy zmarł, zawisło pytanie -co dalej? Piotr Ferster, ówczesny piwniczny dyrektor, choć - jak wszystko w tym ansamblu - była to funkcja umowna, ogłosił, iż to koniec kabaretu.

Większość zespołu uznała jednak, że ma trwać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji