Artykuły

Doktorze, tam jest naga kobieta!

- Niesłusznie gardzi się tą tak zwaną sztuką lekką, która często niesie całkiem niegłupie myśli i wartości - z Markiem Siudymem, reżyserem spektaklu "Co widział kamerdyner" Joego Ortona w jeleniogórskim Teatrze im. Norwida, rozmawia przed premierą Piotr Bogusław Jędrzejczak w Nowinach Jeleniogórskich.

Piotr Bogusław Jędrzejczak: Widziałeś polską prapremierę "Kamerdynera" w roku 1979? Przedstawienie przeszło do legendy jako jedno z najzabawniejszych w powojennym polskim teatrze.

Marek Siudym: Niestety, nie widziałem.

Jesteś od lat aktorem Kwadratu, gdzie rzecz się wydarzyła. To jakieś szczególne miejsce?

- Teatr w ogóle jest miejscem szczególnym. To, co się tam wydarzyło, to był jeszcze Kwadrat z czasów Edwarda Dziewońskiego. Malutki teatrzyk na 186 miejsc. Potem budynek został sprzedany, wzięło nas pod tymczasową opiekę wojsko, no a dopiero teraz mamy supernowoczesny gmach na Marszałkowskiej. Ale duch Dziewońskiego wciąż się tam unosi, więc Kwadrat jest jednak miejscem szczególnym.

Jako aktor mający na koncie choćby rolę Ścieklicowej w "Kabareciku" Olgi Lipińskiej wiesz, jak trudno jest grać serio absurd. A trzeba grać serio, żeby zachować jakość poczucia humoru, proponowanego przez autora. Jak Ci się pracowało z jeleniogórskimi kolegami?

- Bardzo dobrze. To są bardzo profesjonalni, bardzo elastyczni aktorzy. Na samym początku powiedziałem, że nie wygłupiamy się, gramy serio. Bo tylko wtedy komedia jest zabawna. Ona nie może mieć do samej siebie dystansu. Jeżeli aktorzy śmieją się ze swoich postaci - wtedy właśnie przestaje to być śmieszne. Oczywiście, są gatunki, które dopuszczają żart. Komedia dell'arte, na przykład. Ale generalnie - nie.

Gombrowicz powiedziałby prawdopodobnie, że ten tekst jest i dla kucharek, i dla intelektualistów. Bo przecież do stężonego w stopniu niespotykanym koktajlu farsowych chwytów dochodzą tu napomknienia z obszarów najprawdziwszej nauki. Na jaką publiczność liczysz?

- Nie wiem, czy jeszcze istnieje taki podział. Społeczeństwo się wyrównało. Ludzie zawsze będą poszukiwali głębszych treści. Niesłusznie gardzi się tą tak zwaną sztuką lekką, która często niesie całkiem niegłupie myśli i wartości. Przy pomocy komedii można nie wprost przekazać wiele ciekawszych refleksji niż w poważnym dramacie. Zatem ci, którzy będą chcieli znaleźć coś istotnego - znajdą. Ale i ci, którzy oczekują jedynie rozrywki, też powinni być zadowoleni. Tak było właśnie w "Kabarecie" Olgi Lipińskiej.

Jak ciekawym autorem jest Orton, widać także po innych jego dramatach, rzadko, niestety, u nas granych. A przecież to jeden z najjadowitszych krytyków mieszczańskiej hipokryzji. Równie ostry, jak tak zwani brutaliści, a znacznie bardziej finezyjny. I o ileż wcześniejszy! Polski teatr ma problem z tym autorem czy polska publiczność?

- Jego teksty są jadowite. Ale problem z Ortonem może polegać na tym, że trzeba wykonać pewną pracę, skracać go. Mówimy dziś znacznie krótszymi frazami i zdaniami. Mamy inny rytm życia. Owszem, krytykował, na przykład, ówczesną pruderię klasy średniej. Ale nie bez znaczenia są też brytyjskie realia lat sześćdziesiątych, szczególnie polityczne -dla nas, zwłaszcza obecnie, bardzo egzotyczne. Trzeba więc w realizacji dążyć raczej do komedii sytuacyjnej.

Udało się na naszej małej, tymczasowej scenie zmieścić klinikę psychiatryczną... Ta kameralna przestrzeń z ograniczoną liczbą widzów to w tym wypadku walor czy utrudnienie?

- Utrudnienie. Ale jestem tak zachwycony tym małym teatrzykiem, tak mi się podoba, że ostatecznie to jest walor. Aktorzy są bliżej widzów, na wyciągnięcie ręki. Publiczność siedzi właściwie pośród wykonawców. A scenografowi udało się uzyskać iluzję dużej przestrzeni.

Marek Siudym jest znanym koniarzem. Udaje Ci się w wolnych chwilach realizować w Jeleniej Górze tę namiętność?

- W Jeleniej Górze nie udaje mi się pojeździć nawet na jeleniu, bo wolne mam raptem między próbami cztery godziny, więc nie dam rady nigdzie wyjechać. Muszę przecież przygotowywać się do pracy.

A co jeszcze, poza oglądaniem przedstawień naszej sceny, robisz tu w wolnych chwilach?

- Stworzyłem sobie w hotelu dom. Do tego stopnia, że gdy po paru dniach zorientowali się, że późno wracam i muszę sobie robić kolacje w pokoju - wstawili mi małą lodówkę. Jakoś się zadomowiłem. Jestem człowiekiem, który czuje się u siebie tam, gdzie rzuci swój bagaż. Uwielbiam hotele, jest mi w nich dobrze.

Warto było oddać dwa miesiące Teatrowi Norwida?

- Żałuję, że nie trwało to dłużej. Mógłbym tu siedzieć choćby pół roku.

No to na koniec tradycyjnie: zaproś widzów na swoją premierę.

- No to zapraszam widzów na przedstawienie. Przedstawienie w Teatrze im. Norwida - Joe Orton "Co widział kamerdyner". To jest komedia z przesłaniem, ostrzeżeniem - że każdemu z nas coś podobnego naprawdę może się przydarzyć.

***

Marek Siudym - aktor. Ukończył PWST w Warszawie w roku 1974 r. Zadebiutował na deskach teatru Rozmaitości w Warszawie, z którym był związany do roku 1981. W latach 1981 -1990 aktor warszawskiego Teatru Komedia. Od 1990r. należy do zespołu Teatru Kwadrat. Przez kilkanaście lat był aktorem kabaretu Olgi Lipińskiej, gdzie występował pod własnym nazwiskiem oraz wcielił się w rolę Ścieklicowej w miniserialu "Idźcie przez zboże...". Zagrał wiele ról filmowych i telewizyjnych. W tej dziedzinie największą popularność przyniósł mu "Miś" Stanisława Barei oraz kreacje serialowe. Był zawodnikiem klubów jeździeckich, ma uprawnienia instruktora jeździectwa sportowego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji