Artykuły

A jednak nadzieja?

Skończył się rok liturgiczny. w pierwszą niedzielę grudnia, czyli w pierwszą niedzielę Adwentu, rozpoczął się nowy rok , jeszcze minie kilkanaście dni i skończy się także rok kalendarzowy. A ponieważ jest to ostatni mój felieton przed Bożym Narodzeniem, więc będzie trochę świątecznie, tym bardziej, że nie wiadomo co przyniesie nowy 2019 rok - pisze Ks. Andrzej Luter.

Niepewność Europy, niepewność Polski, niepewność Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego. Żyjemy w czasach niepewności i w czasach równania w dół. Można odnieść wrażenie, że triumfuje marność i miernota.

A tu nastał czas radości, czyli Adwent właśnie. Radosny czas oczekiwania na Wcielenie Boga. Jako chrześcijanin oczekuję na Słowo, na Zbawiciela, na Radość. Życie jednak niesie ze sobą przeżycia trudne, niekiedy wręcz traumatyczne, zarówno w wymiarze społecznym, jak i kościelnym, ale także osobistym, duchowym, i wtedy trudno o radość. "Istnieć jest ciężko, a żyć jeszcze ciężej" - napisał znany autor, skądinąd wierzący. Ból istnienia wprowadza niekiedy człowieka w fantomatyczny ból nieistnienia. "Łatwiejszy do zniesienia, zapewniam Cię. Ile to razy zasypiając, miałem nadzieję, że się nie obudzę bo kiedy człowiek nie był kochany, kiedy nie miał z kogo wziąć przykładu miłości, kiedy nie czuł dookoła siebie prawdziwej wiary, nie był świadkiem przenoszenia gór, to jego przyrodzona nadzieja wygasa. Wtedy myślę o odejściu". Człowiek może zatem pragnąć śmierci, bo tak bardzo boi się życia, tak bardzo go nie umie. Jerzy Pilch, kiedy jeszcze mieszkał na dwunastym piętrze, mówił: "Już dawno bym wyskoczył, gdyby kurwa nie ten lęk wysokości".

Jest bowiem tak, że w obliczu dramatu można zagubić się i dążyć do ostatecznej ucieczki przed złem świata i swoim własnym. Czy jest coś gorszego niżeli śmierć? - pytał starożytny myśliciel i odpowiadał, że życie, jeśli pragniesz umrzeć.

A chrześcijanie mówią o radości jako o naturalnym stanie człowieka wiary. Nie takie to proste, jak się okazuje. Kształt chrześcijańskiej radości, choć jest oparty na wiecznej perspektywie, w dużej mierze zależy od naszego spojrzenia na świat. Z radości chrześcijańskiej rodzi się nasze nastawienie do świata. Przez tę radość staję się optymistą, lecz nie wesołkiem z przyszytym uśmiechem. Staję się człowiekiem gotowym na przyjmowanie tego, co nam przynosi życie. Wiara we Wcielonego Boga powinna dawać nam radość, bo przecież wiemy, jak "to wszystko" się skończy. Powinna, ale

Przywykliśmy już chyba do zagubionych, smutnych, a czasami ponurych, wściekłych z nienawiści, twarzy ludzi, których mijamy na ulicy, albo oglądamy na ekranach telewizorów. Można powiedzieć, że każdy nosi oblicze swego boga na twarzy, i to dotyczy tak świeckich, jak i duchownych. Dla jednych bogiem jest ich własny egoizm i pycha, zakłamanie i pewność siebie. Dla innych brutalna walka polityczna. Twarz chrześcijanina powinna być pełna życia. Powinniśmy nosić oblicze naszego Boga na swojej twarzy. Chrześcijanin staje się przecież narzędziem radości Boga, bo - czyż człowiek nie jest uśmiechem Boga? Powinniśmy, ale

Oto Chrystus - Bóg i Człowiek, bezinteresowny, przyszedł dla nas. I to jest radość - dobrze, zgadzam się, żadna tam chrześcijańska czy niechrześcijańska, niech będzie bez przymiotników, bo radość to radość. Przymiotników potrzebują ci, którzy sami się nie radują, ale chcieliby pilnować rozradowanego. I to oni najczęściej plotą o wartościach chrześcijańskich, nie wiedząc właściwie co to są, te wartości. Ks. Józef Tischner mówił, że wystarczy Osiem Błogosławieństw, oto wszystkie wartości chrześcijańskie.

Wiem, że radość to stan naturalny chrześcijanina, ale wiem też, że nie zawsze jest ona możliwa. Poza tym radość to uwolnienie miłości. Uwolnienie miłości, która pozostawała stłumiona. Wolność i miłość są w radości stopione w błyszczący aliaż nie do rozdzielenia.

A Bóg Wcielony to radość absolutna, tak wierzę, punkt odniesienia.

Istnieje zatem w naszym życiu jakiś constans. Chociażby ten czas oczekiwania na Wcielenie Boga, na Boże Narodzenie. Wielka Nadzieja.

Zbliża się wasze odkupienie.

"Czym byłoby życie bez nadziei? Iskrą odrywającą się od rozpalonego węgla i gasnącą natychmiast". Te słowa napisał Friedrich Hölderlin.

"Każdy nowy dzień zaczyna się głęboką nocą

Nawet jeśli niebo zmęczyło się błękitem,

nie gaś nigdy światła nadziei".

A to już noblista, Bob Dylan.

Dobrze w adwentowym grudniu przypomnieć o nadziei, niezależnie od naszej wiary czy niewiary. Słowa św. Pawła z listu do Tesaloniczan - wydawałoby się - wprowadzają nas w perspektywę końca świata. To pozory. Tak naprawdę Jezus (a Paweł naucza Jezusa) wzywa do życia pełnią życia tu i teraz, nie chce żebyśmy fantazjowali o niebie na ziemi. "Nie jesteśmy synami nocy ani ciemności". Czuwajcie!

Nie ma i nie będzie tu, na ziemi, nowego wspaniałego świata. Ale może on być choć trochę lepszy i piękniejszy, a może nawet więcej niż trochę, dzięki nam, pomimo rewolucji, fanatyzmów religijnych i antyreligijnych, podłości ludzkiej, zakłamania, zadawania krzywdy współbratu, kataklizmów.

Mistrz Eckhart powiedział: "A kiedy Bóg przychodzi do człowieka, to przychodzi mówiąc mu zawsze jedno słowo: d o w i d z e n i a". On jest, ale mówi " do widzenia", czyli obiecuje, daje nadzieję. Obiecuje czas - czas przyszły. Ks. Józef Tischner pisał, że On: " nie może pojawić się cały", bo tego człowiek nie wytrzyma. Więc mówi "do widzenia" i to jest wielka - przepraszam za słowo - pedagogika nadziei.

Z "Kompleksu polskiego" Tadeusza Konwickiego: "Ten dzień wigilijny przynosi nam, Ziemianom, co roku jakąś magiczną nadzieję, budzi w nas dziwne i podniecające przeczucie i ożywia w nas tęsknotę za nieznaną praojczyzną. W ten dzień urodził się dwa tysiące lat temu pewien człowiek, którego uznaliśmy za Boga, to znaczy za współtwórcę niezrozumiałej budowli wszechświata, człowiek, który wedle naszych wierzeń pośredniczy między nami a budzącą grozę tajemniczą nadrzędnością".

Konwicki w jednym z wywiadów mówił, że jedno wie na pewno. Że nigdy nie zrozumiemy, co znaczy to wszystko, w czym żyjemy, dlaczego to jest, skąd się wzięło. Gdzie istniejemy. Po co istniejemy. Co oznacza słowo Bóg. "Bo gdybyśmy to poznali - mówił - to byłby koniec świata, koniec naszego istnienia. I dlatego nie możemy tego poznać, pewne rzeczy, te związane z naszym istnieniem, muszą być nieodkryte. Ale będziemy - to jest nie do opanowania, a może też to jest pewną podnietą życiową - będziemy stale usiłowali. Będziemy się powolutku zbliżali".

W 1991 roku po premierze "Ślubu" Witolda Gombrowicza w reżyserii Jerzego Jarockiego, Bronisław Mamoń, krytyk "Tygodnika Powszechnego" pisał, że "chaos, w którym się dziś pogrążamy, rozpad starych struktur politycznych i powstawanie nowych, nadzieje i lęki z nimi związane, wędrówki ludów w poszukiwaniu chleba i wolności, kruszenie się starych wiar i pustka duchowa, którą w sobie odkrywamy, jakże to wszystko przypomina krajobraz powojennej rzeczywistości i zarazem sprzyja żywemu odbiorowi przedstawienia, zapraszając widza do refleksji o podstawowych problemach ludzkiej egzystencji, uwięzionej w świecie obrzydliwym i przerażającym, gdzie wszystko przeinaczone, wykręcone, zrujnowane, wypaczone".

"Ślub" w 2019 roku będzie jeszcze bardziej aktualny? Można sprawdzić w Narodowym.

"Nie wierzę w Boga, ani w Rozum" - to sen Henryka. Nasz sen?

Koniec roku, zaczyna się nowy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji