Artykuły

Samo epicentrum szaleństwa

"Hamlet" Williama Shakespeare'a w reż. Pawła Paszty w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Pisze Grzegorz Giedrys w Gazecie Wyborczej - Toruń.

"Hamlet" w reżyserii Pawła Paszty przełamał pecha, który miał Teatr Horzycy, kiedy zabierał się w ostatnich latach za wystawienie dzieł Szekspira. Na toruńskiej scenie możemy zobaczyć autorską wizję najsłynniejszej tragedii w historii literatury.

Ostatni raz toruński teatr przygotował "Hamleta" przed dziesięciu laty i poległ - widowisko usiłowało w intertekstualny sposób przekazać klasyczną opowieść o szaleństwie, zdradzie i zemście, mnożąc kolejne odniesienia, ramy interpretacyjne i układając poszczególne wątki w szkatułkach. Ale nic specjalnego z tego nie wynikało; całość rozbiegła się w szwach, tak jakby reżyserska wizja nie zdołała utrzymać aktorów przy tym pomyśle.

Później był "Rosencrantz i Guildenstern nie żyją" Toma Stopparda w reżyserii Cezarego Ibera - w tej znanej sztuce przypatrywaliśmy się postaciom z drugiego tła tragedii Szekspira. To znakomite pod każdym względem widowisko pozostawiało w nas niedosyt, że ten sam zespół nie zdecydował się jednak zrealizować najsłynniejszej sztuki na świecie.

Paweł Paszta ze swoim "Hamletem" pojawił się zatem w nie najlepszej sytuacji, którą dodatkowo zapewne utrudniało to, że ten reżyser i zarazem dyrektor artystyczny Teatru Horzycy w Toruniu zrealizował tylko jedno kameralne przedstawienie. Teraz można było odnieść wrażenie, że Paszta przypomina dziecko, które oto dostało do ręki nową i bardzo drogą zabawkę. I gdy już wyczerpało wszystkie możliwości zgodne z instrukcją obsługi, zaczęło całość rozkręcać i skręcać na nowo, szukając nieznanych zastosowań i właściwości. Tą nową zabawką jest oczywiście teatr, pełen zębatek, kółek, zapadni, lin, pochylni, kurtyn, dźwigów i wszelkiego rodzaju tajemniczych maszyn, których przeznaczenie niewprawne oko widza może tylko zgadywać.

Niektóre rozwiązania, które zastosował w tym przedstawieniu Paweł Paszta, każą nam się zastanawiać, na ile to, co widzimy, dzieje się rzeczywiście, a na ile jest częścią świata przedstawionego. Ta granica w wielu momentach jest bardzo cienka - na początku spektaklu pojawia się scena, która naprawdę zdumiewa. I z szacunku dla widza tego motywu nie opiszę.

Zabawką dla reżysera stał się też tekst Szekspira w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka. Jego skrócona wersja broni się na scenie - wątpliwości można mieć w momencie, kiedy właściwie nie wiemy, w jakich okolicznościach Hamlet wrócił z Anglii. Zabrakło Guildensterna i Rosencrantza, którzy także przecież nieco dodatkowo charakteryzują Hamleta. Ale te usterki fabularne właściwie nie mają znaczenia.

Jeśli zadać sobie odwieczne pytanie, czy Hamlet jest szalony, Paszta nie ma żadnych wątpliwości. Cały spektakl to projekcja osobowości duńskiego księcia - pozostali bohaterowie są jedynie środkiem, aby się przed nami odsłonił, ukazał swoje myśli, dążenia i motywacje. Każdy z nich pełni funkcję, którą najprościej byłoby nazwać kolorowaniem głównego bohatera. Łatwo czytać ten tekst z perspektywy obłędnego snu albo majaków szaleńca. W końcu przecież każda postać z naszych snów jest projekcją naszych marzeń, obaw i postaw.

I w snach czasami pojawiają się ewidentne błędy w obsadzie. Mamy przejmujące wrażenie, że rozmawiamy z własną matką, ale matka ma ciało zupełnie innej kobiety. Paszta uniknął mielizn tzw. type castingu i postanowił pograć z przyzwyczajeniami toruńskich widzów. Hamlet (Tomasz Mycan) zwykle jest młody, a tutaj widzimy dojrzałego mężczyznę, który ze skrupulatnym okrucieństwem egzekwuje swoje wizje. Jego przyjaciel Horacjo (Jarosław Felczykowski) jest jeszcze dojrzalszy i z ironicznego dystansu, który manifestuje irytującym śmieszkiem, komentuje rzeczywistość. Ofelia (Mirosława Sobik) w naszych wyobrażeniach żyje jako niewinna i czysta istota, którą całkowicie pożera szaleństwo jej wybranka. A tu mamy kobietę zdającą sobie sprawę ze swojego położenia, znaczenia i wpływu. W tej opowieści jej rolą jest przekonanie widzów, że Hamlet to okrutny człowiek. Koloruje bohatera i znika.

Matka (Julia Sobiesiak) powinna być dostojną matroną, która bez protestu poddaje się okrutnej tradycji wdowieństwa. Nie ma w niej nic z dignitas, jest w niej jakiś rodzaj rozdarcia między powinnością wobec męża i koroną a miłością do syna, ale wydaje się, że ta postać jeszcze nie do końca zdaje sobie sprawę z powagi swojej sytuacji.

Jej mąż Klaudiusz (Wojciech Jaworski) jest młodszy od Hamleta - niepewny, niedojrzały, niemal pozbawiony władczości i makiawelizmu.

Poloniusza (Łukasz Ignasiński) tworzy jakaś dworska ostrożność, która wyposaża go w liczne tiki i kompulsje. Jego syn, w którego wciela się ten sam aktor, to skóra zdjęta z ojca, ale zamiast tej niezgrabności pojawia się prymitywna brawura.

Paszta podjął ryzyko i przewrócił stolik z typowym widzeniem postaci. Kazał toruńskiej publiczności inaczej patrzeć na aktorów Teatru Horzycy, bo doskonale wiemy, jak przeciętny reżyser obsadziłby ten spektakl. I dzięki temu mamy wybitne role Tomasza Mycana, Łukasza Ignasińskiego, Julii Sobiesiak, Jarosława Felczykowskiego i Mirosławy Sobik.

Oglądając Hamleta, na ogół zwracamy uwagę, jak reżyserzy poradzili sobie z fragmentami, które najmocniej zapisały się w naszej kulturze. Weźmy chociaż słynny monolog, który Hamlet zaczyna od słów "Być albo nie być". W postaci Mycana widać było mądrość i doświadczenie - bez histerii i przerysowania aktor pokazał, że w szaleństwie księcia jest metoda i okrutna zapowiedź utopienia królestwa w krwi. Wszystko w imię obsesji, która wbrew wysiłkom nie stała się państwową ideologią.

Nie przekonuje mnie finał, który ogranicza się do chóralnego opisu krwawej zemsty. Nie przekonuje mnie też śmierć Ofelii, która wygląda tak, jakby ta postać nie miała w ogóle większego znaczenia.

Odważny reżyserski spektakl. Paszta z całkowitą dezynwolturą potraktował tekst, który inkrustował cytatami z Wyspiańskiego i Mickiewicza. Widzowie zasiedli na scenie, co może nie jest jakimś specjalnie nowoczesnym rozwiązaniem, ale reżyser zupełnie zignorował fakt, że część publiczności nie odbierze w pełni niektórych scen. Wolał, żeby wybrani ludzie poznali niektóre motywy w dużym zbliżeniu. To nie wygląda na wypadek przy pracy.

Dzięki scenografii Eweliny Brudnickiej i muzyce Tomasza Jakuba Opałki znaleźliśmy się w świecie, który żywi się wieczną żałobą i obłędem. Wszystko jest trupie i czarne. Zatopiona w ciemnościach teatralna maszyneria przytłacza i przeraża, po scenie jeżdżą na kółkach rozstrojone pianina, chór wydaje z nich upiorne dźwięki albo szepcze okrutne słowa szaleństwa.

"Hamlet" to zły sen. To bajka i jak każda bajka być może powinien zacząć się od słów: "W czarnym, czarnym kraju stał czarny, czarny zamek. W czarnym, czarnym zamku była czarna, czarna sala, w czarnej, czarnej sali była czarna, czarna trumna. W czarnej, czarnej trumnie leżał martwy, martwy król".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji