Artykuły

Mariusz Treliński zaryzykował i przefajnował

"Król Roger" Karola Szymanowskiego w reż. Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Jacek Hawryluk w Gazecie Wyborczej.

Mariusz Treliński po raz trzeci reżyseruje eksportową operę Karola Szymanowskiego. I odlatuje. Pytanie tylko dokąd.

Jeszcze do niedawna operę Karola Szymanowskiego wystawiano niezwykle rzadko. Uchodziła za dzieło nie do końca zrozumiałe, pozbawione nerwu dramatycznego i akcji scenicznej charakterystycznej dla opery.

Dramat? Misterium? Szymanowski chętnie używał określenia "widowisko". W 1918 r. w liście do autora libretta Jarosława Iwaszkiewicza kompozytor precyzował swój pomysł: "olbrzymie kontrasty i bogactwa dziwnie łączących się światów poszukiwanie ukrytego znaczenia tego, rozwiązywanie jakichś nierozwiązalnych zagadek błądzenie wśród niesłychanych skarbów akcja sceniczna może być właściwie zupełnie luźna!".

Owoc jego sycylijskiej podróży rodził się latami. Pierwotny tekst, dostarczony przez Iwaszkiewicza, zmieniał i korygował, dostosowując do własnych potrzeb. Premiera w Teatrze Wielkim w Warszawie w 1926 r. niewiele miała wspólnego - o czym sami autorzy doskonale wiedzieli - z pierwszymi pomysłami i długimi rozmowami o "Rogerze" toczonymi w Elizawetgradzie i w Odessie w 1918 r. W chwili premiery opera należała już do ich przeszłości, do świata, który rozpadł się na ich oczach.

Triumfalny powrót

Po II wojnie światowej dzieło wystawiono w Warszawie w 1965 r. na inaugurację nowo odbudowanego gmachu Teatru Wielkiego. Ale triumfalny powrót utworu Karola Szymanowskiego obserwujemy dopiero w ostatnich latach. Wprawdzie to "Manru" Ignacego Jana Paderewskiego pozostaje jedyną polską operą wystawioną w Metropolitan Opera w Nowym Jorku (w 1902 r.), ale "Król Roger" stał się naszym jedynym operowym towarem eksportowym. Przyczynili się do tego m.in.: dyrygent Simon Rattle (który wykonał operę na londyńskich Promsach i na festiwalu w Salzburgu w 1998 r., a potem nagrał dla EMI), Krzysztof Warlikowski (reżyserujący w Paryżu i Madrycie), Michał Znaniecki (Bilbao, Kraków), David Pountney (Bregencja, Bruksela, Warszawa).

A przede wszystkim Kasper Holten, który przy wsparciu Instytutu Adama Mickiewicza wystawił operę w międzynarodowej obsadzie w Covent Garden w Londynie w 2015 r. (nagranie DVD nominowane do Grammy, produkcja pojechała następnie do Australii). Nagle okazało się, że "mamy" dzieło najwyżej jakości, które dzięki swej tajemnicy i niedopowiedzeniu staje się smakowitym kąskiem dla reżyserów i poszukujących nowości na scenach melomanów.

W renesansie "Króla Rogera" ogromny udział ma też Mariusz Treliński - reżyserował Szymanowskiego dwa razy: w 2000 r. w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie i w 2007 r. w Operze Wrocławskiej.

Ten drugi spektakl ze zmienionym II aktem wystawiono w Teatrze Maryjskim w Petersburgu i Edynburgu.

Król Roger w matriksie

Teraz Treliński postanowił pokazać "Króla Rogera" po raz trzeci. Ryzykowne przedsięwzięcie, tym bardziej że jego wrocławska inscenizacja - obok spektaklu Holtena z Londynu - to najlepsze współczesne odczytanie dzieła Szymanowskiego.

Reżyser koncentruje się na postaci Rogera, którego umieszcza w swoistym matriksie - autorytarnym państwie rządzonym silną ręką. Władca absolutny doskonale steruje swymi podwładnymi. Niepokój pojawia się wraz z nagłym przybyciem Pasterza - nieznajomy, niczym wirus, infekuje wszystkich i wszystko. Miłość i wolność, których jest wysłannikiem, od dawna nie należą do słownika Rogera. Stając przed lustrem, król za każdym razem ogląda w nim kogoś innego. Kim naprawdę jest? Kim chciałby być? Kto przysłał Pasterza? Świat sypie się, odwieczny porządek - wydawałoby się, zbudowany na silnych podwalinach - legnie w gruzach. W rytualnym, krwawym misterium (przedstawionym w konwencji horrorów lat 80.) Roger złożony zostaje w ofierze. Ginie.

Akt trzeci to "życie po życiu". Najładniej rozplanowany scenicznie (dzięki wizualizacjom Bartka Maciasa) - czysty, przestronny, nieprzeładowany narracją - przynosi jednak kolejne deformacje i psychodeliczne wizje wędrującego króla-pątnika. W odnalezieniu drogi pomaga mu brzemienna Roksana. Z jej łona ma narodzić się nowy Roger. To misterium przemiany, odrodzenie. Wędrówka ku Słońcu kończy się spełnieniem.

Gdzie jest muzyka?

Spektakl Trelińskiego jest, niestety, opowieścią, która - z i tak z niedoskonałego libretta - czyni operę zupełnie niezrozumiałą. Nagromadzenie odwołań, transformacji, znaczeniowych spiętrzeń tworzy sieć dalekich, czasami zupełnie irracjonalnych, powiązań. Historia o fascynacji nieznanym i niedostępnym światem, opowieść o miłości i jakże silnej tęsknocie za nią, za spełnieniem i szczęściem zamieniona została w krwawą psychoanalizę. Na scenie oglądamy alternatywną historię: Roger poprzez śmierć rodzi się na nowo.

Mnogość scenicznych wątków nie służy jednak muzyce, ale i ta, przy takiej obsadzie, nie miała szansy się obronić. Fenomen tego tytułu jest w ostatnich latach powiązany z wykonawcami mogącymi zmierzyć się z główną partią. Łukasz Goliński wypadł poprawnie, ale nie stworzył kreacji. Bezbarwny był Arnold Rutkowski w partii Pasterza - mało tajemniczy, wręcz przewrotnie ironiczny. Ociekająca seksapilem Szwedka Elin Rombo bez trudu wpisała się w zaproponowaną konwencję Roksany, lecz niewiele powiedziała nam o samej postaci (choć dobrze radziła sobie z językiem polskim).

Muzyka płynęła jednak w "oddzielnym kanale". Grzegorz Nowak, dyrygujący spektaklem, podążał swoim tropem, niekoniecznie inspirując się tym, co dzieje się na scenie. I on wpadł w pułapkę "alternatywnej rzeczywistości".

Jarosław Iwaszkiewicz wspominał po latach: "Jeżeli chodzi o >>Króla Rogera<<, to użyłbym dzisiaj prostackiego wyrażenia, żeśmy przefajnowali tę sprawę".

Trudno o lepszą puentę nowej, warszawskiej inscenizacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji