Artykuły

Warszawa. Teatr 21 robi sztukę o proteście w Sejmie

Sejmowy protest niepełnosprawnych wcale się nie zakończył. Dobiegł końca tylko pierwszy akt. Od 6 do 8 grudnia w budynku Teatru Soho rozegra się druga odsłona tego dramatu pod tytułem "Rewolucja, której nie było".

40 dni - tyle trwała tegoroczna okupacja parlamentu przez rodziny osób niepełnosprawnych, które od 18 kwietnia do 27 maja zajmowały korytarz sejmowy, domagając się ludzkiego traktowania swoich dzieci. Kancelaria Sejmu policzyła, że ten protest kosztował ją 66 tys. zł. Protestujących - dużo więcej, bo przez część opinii publicznej zostali odebrani jako roszczeniowi rodzice i opiekunowie, którzy z premedytacją zagrali obywatelom na emocjach, wykorzystując do tego celu swoje chore dzieci. Zapłacili więc wysoką cenę utraty społecznego zaufania, otrzymując w zamian wyższą rentę socjalną. O całe 164,77 zł. Ale nie pieniądze były najważniejsze. Najważniejsze było zwrócenie uwagi na sytuację wykluczonych, którzy na co dzień są niewidzialni dla polityków i - niestety - dla wielu obywateli.

Protest wygasł, problem pozostał. Mniejszość głośno postawiła się większości, aby przerwać zmowę milczenia, która trwa nadal. Aktorzy Teatru 21 nazywają tamte wydarzenia w Sejmie "Rewolucją, której nie było". To gorzkie podsumowanie tego, czego nie udało się wywalczyć, i tytuł spektaklu o tym, co jeszcze jest do zrobienia.

Sejmowy protest wraca do teatru

- To był zbyt ważny temat, żeby go nie dotknąć - mówi Justyna Sobczyk, reżyserka przedstawienia. Spotykamy się na Pradze, w pofabrycznej siedzibie Teatru Soho, gdzie wystawiany będzie spektakl "Rewolucja, której nie było". Są z nami aktorzy Aleksandra Skotarek i Maciej Pesta. Ola ma zespół Downa. Jest profesjonalną aktorką. Pracuje w Teatrze 21 od samego początku, czyli od 2005 roku, kiedy uczestnikom warsztatów z Zespołu Społecznych Szkół Specjalnych "Dać Szansę" dano możliwość zostania aktorami. To jedyny taki teatr złożony z osób niepełnosprawnych z zespołem Downa i z autyzmem, którzy za występy na scenie są normalnie wynagradzani. W końcu nie ma się czemu dziwić - praca jak każda inna. I ludzie też niby tacy sami, ale jednak inni. Społeczeństwo udaje, że ich nie widzi, więc po to powstał ten teatr, aby mogło ich wreszcie zobaczyć.

Dlaczego? Bo politycy nie szanują nas jako wyborców"

- Teatr jest dla mnie wszystkim. Gram w nim już od 13 lat. Dobrze się bawię - mówi Ola. Siadamy w kółku na podłodze. Jakby w poczuciu, że skracając w ten sposób dystans, jesteśmy bliżej ważnych spraw. Dla aktorów i reżyserki priorytetem jest dialog o wykluczonych. Bo tego dialogu w parlamencie zabrakło. Było dużo współczucia, obietnic i okrągłych zdań, aby w możliwie bezpiecznej odległości obejść naokoło kłopot, który wlókł się sejmowymi korytarzami przez 40 dni.

- Ten protest był wynikiem ignorowania przez lata największej mniejszości w tym kraju i dlatego doszło do eskalacji - uważa Sobczyk. - Ale był też szansą na reakcję i rozmowę o sytuacji niepełnosprawnych. Szansą na złagodzenie napięcia, które jest od dawna między społeczeństwem a niepełnosprawnymi. Nasz spektakl to kontynuacja tamtej refleksji. Chcemy wrócić do tego Sejmu, raz jeszcze oświetlić zakończony protest, przyjrzeć się tym, którzy tam byli, i temu, co mówili. Mamy do dyspozycji archiwum całego protestu: transparenty, plakaty, listy i pocztówki.

Jeden z transparentów będzie trzymała Ola. Jej ta rola była jakby pisana. Jest przecież osobą niepełnosprawną. I też potrzebuje opieki. Ma rentę, ale bez opieki sobie nie poradzi. Chce żyć godnie. Takie mniej więcej hasła znajdą się na transparencie Oli - zresztą doskonale znane z telewizyjnych przekazów podczas transmisji sejmowej pikiety. - Trzymam te transparenty na scenie na próbach, choć bolą mnie ręce. Ale muszę je trzymać. Pamiętam, co mówiła Janina Ochojska, która przyjechała okazać wsparcie protestującym - że do Sarajewa było jej się łatwiej dostać niż do Sejmu. Nas, niepełnosprawnych, odgradza się od społeczeństwa! - denerwuje się Ola.

Nie wolno obrażać matek

Trudno trzymać emocję na wodzy, skoro podczas tegorocznego protestu wszystkim puściły nerwy: niepełnosprawnym, ich opiekunom, politykom oraz dużej części społeczeństwa, która w wielu komentarzach pod artykułami relacjonującymi sejmowe wydarzenia dała upust mowie nienawiści pod adresem uczestników społecznego oporu.

Maciej Pesta ma tę niewdzięczną rolę, że musi to wszystko powiedzieć. Wylać z siebie cały internetowy hejt, który normalnie nie przeszedłby mu przez usta. W "Rewolucji, której nie było" został uzbrojony w mocne słowa o proteście pozbierane z najciemniejszych zakamarków sieci. To będzie długi obraźliwy monolog.

- Czeka mnie bardzo frustrujące zadanie. I jest mi autentycznie przykro, że będę musiał to wszystko powiedzieć. Jest taka scena, w której długo z siebie wypluwam cytowane inwektywy. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że ludzie są w stanie myśleć o osobach protestujących w Sejmie tak płytkimi kategoriami. Podziwiane przez społeczeństwo troskliwe matki Polki chorych dzieci nagle stały się wyrodnymi starymi k... I wystarczyło tylko 40 dni, żeby diametralnie zmienić o nich zdanie - nie kryje rozgoryczenia Pesta.

W tym momencie Ola mu przerywa. Mówi podniesionym głosem, że nie podoba jej się rola, którą na scenie odegra Maciek. Nazywa ją wprost żenadą. Jest jej przykro, że matki zostały tak potraktowane. Matka Oli też przecież występowała w imieniu córki. - One protestowały o nasze i swoje prawa. Nie wolno ich tak oceniać! Nie wolno wyzywać niepełnosprawnych! - krzyczy.

Kolorowe paznokcie niezgody

W rzeczywistości, która przegryza się ze sztuką, każdego boli coś innego. Olę - brak szacunku dla opiekunów takich jak jej matka. Justynę - manipulowanie normalnością, która jest ślepa na problemy mniejszości i z udawanym zrozumieniem przechodzi nad nimi do porządku dziennego. Maćka - deficyty empatii w naszym społeczeństwie i ocenianie ludzi na podstawie koloru paznokci.

Właśnie paznokcie były języczkiem u wagi sejmowego protestu. Kłuły w oczy najbardziej. Bo przecież życie na co dzień z osobą niepełnosprawną ma rzeźbić zmarszczki na czole i powiększać worki pod oczami, których nie godzi się malować. Tak samo jak paznokci. To takie nieheroiczne.

Pesta: - Mam autystycznego przyrodniego brata. Karol wysypia się codziennie do godz. 14. Jego system wybudzania się do życia trwa jakieś trzy, cztery godziny. On już nie śpi, ale leży w łóżku i nie należy mu przeszkadzać, bo będzie wielka awantura. A jego matka ma wtedy mnóstwo czasu - zdąży przygotować śniadanie, posprzątać w domu i pomalować sobie paznokcie. Jest piękną, zadbaną kobietą. On jej na to pozwala, daje jej czas. A jak już wstanie o tej 14, to do północy matka musi przy nim robić wszystko, bo on nawet do toalety sam nie pójdzie. Pod koniec dnia jest skrajnie zmęczona. A rano znów ma czas dla siebie i dla swoich paznokci. Jakby Karol chciał jej symbolicznie podziękować za opiekę. Może te kobiety z Sejmu mają podobnie?

Sobczyk: - Możliwość zadbania o siebie to są proste gesty, za pomocą których kobiety radzą sobie w trudnych sytuacjach. Dzięki temu jakoś się trzymają i nie poddają depresji. Często mogą liczyć tylko na siebie, a ich dzieci polegać tylko na nich. Matki miewają momenty zwątpienia, ale zrobienie sobie makijażu pozwala im wziąć się w garść. To ich barwy ochronne.

Nie chodzi o rewolucję, tylko o obecność

Nie wszystkim matkom się udaję. Słucham dramatycznej opowieści o nauczycielce ze szkoły specjalnej, która uczyła niepełnosprawne dzieci. Zaszła w ciążę i sama urodziła chore dziecko. Już wcześniej leczyła depresję, ale na czas karmienia dziecka piersią musiała odstawić antydepresanty. Popełniła samobójstwo, skacząc z mostu Poniatowskiego. Zostawiła męża z dzieckiem. - Pod wpływem takich historii cisną się na usta pytania do społeczeństwa: w jaki sposób wesprzeć te rodziny? Co trzeba zrobić? Jak zmienić system? Bo rozdawanie pieniędzy to pójście na łatwiznę, a to nie tędy droga - podkreśla reżyserka "Rewolucji, której nie było".

- A z drugiej strony, co ci ludzie mogli zrobić? - wtrąca się Maciek. - Czy ktoś im zaproponował dialog, zaprosił do pracy nad ustawą polepszającą egzystencję ich dzieci? Nic z tych rzeczy! Politycy mówili, że ci schorowani ludzie to debile, których nie sposób zrozumieć, więc po co dopuszczać ich do udziału w grupie ekspertów? Skoro nic nie można zrobić, trzeba chociaż zawalczyć o pieniądze. To najprostsze z najtrudniejszych rozwiązań.

Pytam twórców spektaklu, czy rzeczywiście - zgodnie z tytułem ich sztuki - nie było żadnej rewolucji? I jak w takim razie odczytywać sejmowe wydarzenia? Słyszę w odpowiedzi, że to nie o rewolucję chodzi, tylko o obecność. O obecność niepełnosprawnych w przestrzeni publicznej, aby mogli zacząć wywierać wpływ na rzeczywistość, zmieniać ją. Tak jak Jakub Hartwich - jedna z twarzy tamtego protestu - który po niedawnych wyborach samorządowych został radnym Torunia. Czyli jednak się da. Ale - jak podpowiada historia - zapowiada się długi marsz przez instytucje.

Justyna Sobczyk nie chce jednoznacznie powiedzieć, czy zrobiła sztukę rewolucyjną. Na pewno niepoprawną politycznie. Ale taki miała zamysł. - Interesuje mnie niepoprawność, bo poprawności uczymy się na co dzień - puentuje reżyserka.

***

Na zdjęciu: próba do spektaklu "Rewolucja, której nie było"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji