Artykuły

Oftalmoskop

"Pluton P-brane" Mateusza Pakuły w reżyserii autora w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Dominik Gac, członek Komisji Artystycznej 25. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Jeśli przyjrzymy się dokładnie, okaże się, że Wenus ma szprychy. Zupełnie jak koło, które urwało się z jakiegoś gwiezdnego wozu i zostało na poboczu. Tak jak Pluton, który wypadł z kręgu planet i zostawiony sam sobie, zmarginalizowany i karłowaty, wisi gdzieś na peryferiach Układu Słonecznego.

spotkanie 1°

Mateusz Pakuła debiutuje jako reżyser w sztuce własnego autorstwa. "Pluton P-brane" to atrakcyjnie złożona opowieść o Percivalu Lowellu - żyjącym na przełomie XVIII i XIX wieku przedsiębiorcy, pisarzu, podróżniku (zafascynowanym Dalekim Wschodem), matematyku i astronomie amatorze. Lowell miał też brata - rektora Harvardu i siostrę, której specjalnie nie cenił, choć była poetką, pośmiertnie uhonorowaną nagrodą Pullitzera. Wszystkich Lowellów gra Jan Peszek. Biografia Percivala to bez wątpienia katalog przygód i galeria postaci. Pakuła koncentruje się na wątku astronomicznym, a poza rodzeństwem wprowadza na scenę Clyde'a Tombaugha (Mikołaj Karczewski), astronoma, który w przyszłości będzie kontynuował dzieło ekscentrycznego poprzednika, ale na razie jest młodym chłopcem, marzącym o poznaniu swego idola. Lowell, realizując swoją pasję i pożytkując zdobyty majątek, zbudował we Flagstaff w Arizonie obserwatorium astronomiczne - badania, które tam prowadził, przekładały się na rewelacyjne teorie. Prym wiodła koncepcja kanałów nawadniających na Marsie. To właśnie w tym obserwatorium rozgrywa się akcja przedstawienia.

Zbudowano je wedle prawideł architektury przyszłości, czyli recyklingu. Nie tylko ułożone w łuk meble (a wraz z nimi upstrzona niezliczonymi kolorowymi guzikami aparatura paneli dowodzenia jak ze starych filmów s.f.), nie tylko teleskop, ale nawet niebo jest tutaj z puszek, tekturowych kartonów i butelek. Nic dziwnego, żyjemy na planecie plastiku, który powoli przenika również poza jej granice. Wymiar ekologiczny to ledwie dygresja, nie jesteśmy bowiem na śmietnisku, a w jednej z dziecięcych baz, schowanych gdzieś na strychu lub w pobliskim zagajniku. Konstruowanie takich domów przygód przypomina wicie gniazd. Wszystko się tam może przydać, a rzeczy zyskują nowe wymiary i zastosowania. Jeśli dobrze spojrzeć okaże się, że plastikowa butelka jest gwiazdą. "Pluton P-brane" jest opowieścią o sztuce patrzenia. O sile wyobraźni i pasji, która nie przejmuje się tym, co wydawać by się mogło najważniejsze, czyli w przypadku obserwacji astronomicznych - naukowymi obostrzeniami, a patrząc szerzej - tak zwanym zdrowym rozsądkiem.

spotkanie 2°

Fabuła zasadza się na różnych wariantach (bowiem we wszechświecie ilość wariantów jest nieskończona) spotkania pomiędzy wspomnianą dwójką bohaterów, do którego w rzeczywistości nigdy nie doszło. Peszek popisowo buduje kolejne wcielenia Lowella - od groteskowego czarnoksiężnika w powłóczystej szacie władającego obserwatorium jak magiczną wieżą, któremu nieznane i obojętne są ziemskie sprawy, po paranoika trzymającego w szafce zapas własnego moczu i wyglądającego spiskowców. Tombaugh jest niezmienny i choć każdy kolejny wariant spotkania rozgrywa inaczej, to tylko dlatego, że pamięta poprzednie rozwiązania. To odróżnia go od Lowella - dystans i możliwość syntezy doświadczeń. Naturalna zresztą, bowiem Mikołaj Karczewski jest również narratorem. Z obydwoma zadaniami radzi sobie bez pudła - może poza samym początkiem, gdy wprowadza nas w opowieść przesadnie zmanierowanym głosem. Dalej jest już tylko lepiej, między innymi dzięki uruchomieniu warsztatu choreograficznego, czego przykładem scena synchronicznego tańca kosmosu zwanego też tańcem mózgu w galarecie. To samo zadanie choreograficzne postawiono przed Peszkiem, który próbuje sił w specyficznym horyzontalnym tańcu podłogowym, co wygląda na aktorskie poświęcenie w poszukiwaniu humoru. Chyba niepotrzebne. Dużo lepiej wypadały wyświetlane filmy, w których odpowiednio ucharakteryzowany grał brata i siostrę Percivala. Ruchomym portretom towarzyszyły dobiegające z offu głosy wspomnianych bohaterów. Amy Lowell pojawia się także na scenie - Peszek grający starszą, egzaltowaną panią jest nie tylko zabawny, ale i przejmujący. Niedoceniana przez braci poetka mówi poruszający monolog o lęku przed basenem, oceanem, kosmosem. Jest zabawnie, ale tym kabaretem zawiadują egzystencjaliści.

Obsadę uzupełnia Zuzanna Skolias w roli Gwiazdy, która w przerwie na posiłek (żywi się helem z balonów) podpowiada Clyde'owi jak zyskać sympatię idola. Przede wszystkim jednak dzieli przedstawienie na etapy - śpiewając piosenki (po polsku i po angielsku). Nie są to wypełniacze, a integralne elementy, komentarze do działań bohaterów, zbudowane z wykorzystaniem doskonale znanych fraz - dość wspomnieć dynamiczną aranżację "Helo darkness, my old friend". Śpiew i szałowe (w sam raz do biegania po alei gwiazd ze Zdzisławą Sośnicką) kostiumy to jedno, jest jeszcze choreografia. Jak wchodzi na scenę prawdziwa Gwiazda? Tak jest - robiąc gwiazdę, co wygląda dużo zabawniej niż brzmi.

Najwyższy czas zadać pytanie, po co w ogóle Lowell i Tombaugh mieliby się spotykać? W kilkadziesiąt lat po śmierci tego pierwszego ten drugi dokonał odkrycia, o którym mówił (lecz go nie udowodnił) ten pierwszy. Skomplikowane? Pisząc prościej: Tombaugh odkrył Plutona - planetę za Neptunem, którą Lowell, przeczuwając jej istnienie, nazywał X. Tombaugh składając wizytę składa Lowellowi także obietnicę, że potwierdzi jego teorię. Pogardliwy stosunek środowiska naukowego do astronoma-amatora sprawił, że jego teorie nie były traktowane zbyt poważnie, na co zresztą sam sobie zasłużył zaliczając spektakularne wtopy - jak choćby ta z kanałami nawadniającymi na Marsie i szprychami na Wenus. Rzecz w tym jednak, że to właśnie te kompromitacje czynią z niego postać wartą spektaklu. Można czynić patronów z Kopernika czy Galileusza i składać ofiary na ołtarzu nauki, ale o ile ciekawsze jest głoszenie dobrej nowiny o fantastach, którzy przekonani o istnieniu cywilizacji na Marsie, mieli swój udział w narodzinach i rozwoju literatury science fiction.

spotkanie 3°

Łaknący zrozumienia i sympatii Clyde po dwóch nieudanych spotkaniach pojmuje wreszcie, że wręczenie Lowellowi dziecięcego modelu Układu Słonecznego nie jest dobrym pomysłem. Zwłaszcza, że nie znajduje przyjemności w wysłuchiwaniu bluzgającego staruszka. Podarunek chłopca wyzwala w Lowellu agresję niezależnie od tego, czy jest właśnie czarnoksiężnikiem czy wariatem. To znamienne bowiem astronom wścieka się o zaburzone proporcje, tak jakby akurat ten wymiar naukowości miał mu zapewnić badawczy immunitet i cofnąć środowiskową anatemę. To tutaj tkwi przekleństwo i błogosławieństwo niedoszłego odkrywcy Plutona. Lowell płynnie rozwija racjonalne w irracjonalne. Nie dziwi więc fakt, że astronom wyczekuje kontaktu z obcą cywilizacją. W sukurs idzie Tombaugh, który w ostatnim wariancie spotkania postanawia sprawić prezent innego rodzaju i przywdziewa kostium przybysza z obcej planety.

"Pluton P-brane" skrzy się humorem przy każdej niemal okazji. Pakuła nie jest jednak szyderczy, nie mamy też do czynienia z apologią naiwnych fantazji. Spektakl tchnie optymizmem - co samo w sobie jest wyjątkowe - a na dodatek dodaje otuchy. Pocieszającą jest bowiem teza, że dzięki nam wszystko może mieć znaczenie, a teatr zdolny jest do ocalania tak wspaniałych historii jak ta o Lowellu, który zaobserwowawszy szprychy na Wenus nie zorientował się, że w istocie patrzy we własne oko. Pakuła podpowiada, że spektakl też może być oftalmoskopem - patrząc w niego badamy samych siebie (i sam teatr), ale bez natrętnych psychoanalitycznych pryzmatów. Dno oka jest równie fascynujące co nieboskłon - po prostu. Zwłaszcza, że zanurzeni w bezmiarze kosmosu podobni jesteśmy planetom karłowatym czy innym asteroidom - i warci jesteśmy tyle samo, czyli nic lub wszystko - decyzja należy do nas i naszych fascynacji. Karczewski pointuje przedstawienie opowieścią o prochach swojego bohatera, które na pokładzie sondy New Horizons przeleciały obok Plutona: "Przecież to ma sens tylko dlatego, że sobie o tym opowiadamy". Oto krótkie podsumowanie istoty teatru.

**

Mateusz Pakuła PLUTON P-BRANE. Reżyseria: Mateusz Pakuła, scenografia i kostiumy: Justyna Elminowska, muzyka: Zuzanna Skolias, Antonis Skolias, choreografia: Cezary Tomaszewski, reżyseria światła i video: Marcin Chlanda. Prapremiera w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie 18 października 2018.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji