Artykuły

Klijnstra: rozwalić teatr

"Historia przypadku" w reż. Redbada Klijnstry Teatru Współczesnego we Wrocławiu i warszawskiej Grupy Twórczej Supermarket w Teatrze Montownia w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku.

Nie przypominam sobie przedstawienia, które budziłoby we mnie tak sprzeczne odczucia - od bezbrzeżnej irytacji (wyjść stąd w cholerę...) do ogromnego zaciekawienia (więc jednak w tym szaleństwie jest metoda). To jest zwycięstwo reżysera Redbada Klynstry, zwycięstwo jego spektaklu, który nie jest ani dobry, ani zły. A jednak warto go oglądać, bo mówi o artyście i teatrze więcej niż wiele jednoznacznie ocenianych inscenizacji.

Klijnstra jest w przełomowym momencie. Zmienił pisownię nazwiska (dawniej brzmiało Klynstra), grając wciąż w przedstawieniach Krzysztofa Warlikowskiego - m.in. wielką rolę Tugatiego w "Krumie" Levina - postanowił zrezygnować z etatu w TR Warszawa. Wygląda na to, że stawia wszystko na jedną kartę. Artystyczne plany łączy teraz z Grupą Twórczą SUPERMARKET, która przygotowała właśnie "Historię przypadku". Zdaje się, że za ciasno Klijnstrze w teatralnych murach, że tradycyjne sposoby pracy mu się znudziły. Być może będzie starał się naginać teatr do swoich potrzeb, rozciągać jego przestrzeń, badać nowe możliwości. "Historia przypadku" prowokuje do zadawania pytań, a nie formułowania wniosków.

Sztukę Abi Morgan nazywają melodramatem magicznym i coś w tym określeniu niewątpliwie jest. Oto historia dwójki przyjaciół - Lucjana (Jakub Kamieński) i Antoniego (Krzysztof Boczkowski). Dziś wszystko ich dzieli, łączy tylko przeszłość obciążona tragiczną tajemnicą. Gdy na horyzoncie pojawia się Magda (Magdalna Popławska), jej cień powraca. Powietrze ciężkie od upału zdaje się powoli zatykać nozdrza bohaterom.

"Historia przypadku" to rzecz pozbawiona tradycyjnie pojmowanej akcji. Może ktoś inny zrobiłby z tej opowieści trzymający w napięciu thriller, ale tu o tego kalibru emocjach nie ma mowy. Liczy się sama sytuacja i wolno płynący czas. Dialogi szarpane i nieskładne jakoś za żadną cenę nie chcą stworzyć wspólnej całości. Jakby tego mało, gdy rzecz zaczyna przypominać na chwilę tradycyjny teatr konwersacyjny, Klijnstra jednym ruchem burzy to wrażenie. Każe aktorom prowadzić wprost do publiczności długie, kompletnie absurdalne i chyba we fragmentach improwizowane monologi. Jest ich w spektaklu chyba z pięć. Za dużo, bo są przypadki, że powtarzają się do znudzenia te same motywy i słowa.

Przedstawienie ostentacyjnie wyrzeka się budowania scenicznej iluzji. Wszystko odbywa się przy otwartej kurtynie, na oczach widzów. Aktorzy, gdy nie biorą udziału w sekwencji, schodzą na bok i tam czekają na swoją kolej. Tam zmieniają kostiumy, czasem podchodzą do DJ Patrisii, która za konsoletą na żywo miksuje muzykę do spektaklu. Nie ma teatru, jest za to rodzaj wspólnego w nim bycia, jakiejś zabawy, podążania wspólną drogą. Tyle że droga Klijnstry - tak wynika z "Historii przypadku" - prowadzi, przynajmniej na razie, nie wiadomo dokąd. Nie wie tego chyba sam reżyser.

Pokusa jest jednoznaczna Artysta ukształtowany przez Warlikowskiego, a przy tym pewnie uważny widz inscenizacji Lupy, a więc twórców, którzy inaczej traktowali sceniczny czas i trwanie, sprawdza ich rozwiązania na scenie. Nie jest to jednak czcze naśladownictwo, bo Klijnstra buduje całkiem inne klimaty. "Historia przypadku" to młody teatr, spektakl nieskładny, rozpadający się na luźne elementy. Jest trochę tak, jakby aktorzy Klijnstry bawili się, a nie grali, a scena była w klubie podczas imprezy. Luz nie jest udawany, to metoda na rozbrojenie patosu. A wtedy z pozornego uśpienia mogą narodzić się najprawdziwsze emocje.

Kłopot w tym jednak, że ich nie ma. Klijnstra rozwala teatr, ale na razie proponuje tylko bezładny dryf. Z Popławską płynie się całkiem przyjemnie, ale osiąść na mieliźnie to rzecz nieuchronna. Klijnstrze brakuje precyzji w prowadzeniu opowieści. Ona rozłazi się celowo, ale i przypadkowo w planowanych jako dramatyczne momentach. Poza tym mam wrażenie, że aktorzy "Historii przypadku", grając z publicznością, kompletnie o niej zapominają. Bawią się sobą, dla siebie i tylko to się liczy. To jednak ślepa uliczka Rozwalić teatr też trzeba umieć. Do końca i nie oszczędzając samego siebie. To jeszcze przed Redbadem Klijnstrą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji