Artykuły

Olszówka i Polk w "Akompaniatorze". Tak trzeba grać

"Akompaniator" Anny Burzyńskiej w reż. Adama Sajnuka z Kujawsko-Pomorskiego Impresaryjnego Teatru Muzycznego w Toruniu w Teatrze WARSawy w Warszawie. Pisze Lidia Raś w Gazecie Prawnej.

Edyta Olszówka i Piotr Polk grają odważnie, przekraczają granice, wchodzą w obszary dla siebie nowe. A tak się gra tylko wtedy, gdy ufa się reżyserowi. To chyba kluczowe w pracy Adam Sajnuka z aktorami, że potrafi przekonać do swojej wizji i namówić na odkrywanie nowych przestrzeni.

"Mur pomiędzy rzeczywistością a imaginacją, czasami jest tak cienki i tak niewysoki" - fragm. piosenki "Reality and Fantasy" Raphaela Guallazi'ego, wykorzystanej w spektaklu

Ona: diva operowa (Edyta Olszówka), pewna siebie, niezależna, skupiona na karierze. Przygotowuje się do ważnego przesłuchania. Ubrana w kolorową sukienkę, buty na wysokim obcasie, wchodzi do kabiny akustycznej i słyszy wyznanie miłości, którego się nie spodziewała, i którego nie pragnie.

On: akompaniator, od 30 lat schowany za fortepianem (Piotr Polk). Towarzyszy artystom, przyczynia się do ich sukcesów, ale sam ich nie odnosi. Opowiada widzom swoją dotychczasową historię niemal na jednym oddechu, jak w transie. Od chwili, gdy zdobędzie się na odwagę i wyzna miłość śpiewaczce, będziemy świadkami zdarzeń, które są konsekwencją problemów osobowościowych bohatera. Rozpoczyna się gra.

Właściwie nie powinno nam być do śmiechu. Obsesyjna miłość nieszkodliwego dziwaka, przeradza się bowiem w thriller psychologiczny. A jednak się śmiejemy. Bo taki był zamysł autorki scenariusza - Anny Burzyńskiej.

Ale choć nie znajdziemy tu klimatu "Kolekcjonera" Johna Fowlesa czy "Ofiary" Saula Bellowa, to w wersji Adama Sajnuka, sztuka odbiega od pierwowzoru i nabiera głębi.

Reżyser mocno ingerował w tekst, poddał liftingowi momentami tani humor, a farsowe dialogi podszył psychologizmem i klimatem rodem z thrillera. Sajnuk wraz z aktorami w ciągu godziny spaceruje po pograniczu estetyk, czerpiąc raz po raz z komedii, farsy, czy dramatu. Tu nie ma żadnego zbędnego słowa czy gestu; wszystko jest dokładnie przemyślane i precyzyjnie wykonane. I dotyczy to zarówno gry aktorów, jak i muzyki (jak zawsze doskonałej w spektaklach Sajnuka, dopełniającej spektakl) i minimalistycznej scenografii Wojciecha Stefaniaka.

Tytułowy Akompaniator Piotra Polka to chodzący Brak: sukcesów zawodowych, kobiety, przyjaciół, a przez to chodzący kompleks. Początkowo bardziej śmieszy niż wzbudza współczucie, bo i tekst, którym opowiada swoją historię jest naprawdę zabawny, i to, jak ją prezentuje. Nieco przygarbiony, ze ściągniętymi barkami, skulony, zamknięty w sobie dziwak. Z czasem przestanie być śmieszno, zacznie być straszno. Z nieszkodliwego - excusez-moi - starego pierdoły i pedanta w rudym sweterku, wychodzi człowiek z nerwicą natręctw (scena powtarzania na fortepianie fałszywych fraz to miniatura tego, co dzieje się w głowie bohatera), który przestał dostrzegać granicę między fikcją a światem realnym. Marzył przez lata, by go zauważono, a teraz to się udało. W dodatku doświadcza satysfakcji z posiadania władzy. W rękach psychopaty to niebezpieczne narzędzie.

Edyta Olszówka wydobywa ze swojej postaci cały wachlarz emocji. Od niedowierzania i irytacji, przez zniecierpliwienie i strach, aż po rezygnację. Te wszystkie stany aktorka wyraża nie tylko werbalnie, ale też mimiką, spojrzeniem, gestem (zdjęcie butów na wysokich obcasach, czerwona szminka rozmazana na ścianach kabiny i na twarzy). Jest w tej swojej kolorowej sukience jak piękny, szamoczący się motyl. I nagle znowu zaskakuje widza przemianą, gdy w koronkowym body, tańczy taniec, który może być dla niej - jak sądzi - ratunkiem, ale jest smutnym obrazkiem osaczenia.

Edyta Olszówka i Piotr Polk grają odważnie, przekraczają granice, wchodzą w obszary dla siebie nowe. A tak się gra tylko wtedy, gdy ufa się reżyserowi. To chyba kluczowe w pracy Adam Sajnuka z aktorami, że potrafi przekonać do swojej wizji i namówić na odkrywanie nowych przestrzeni. Nawet więcej - potrafi tę wizję wspólnie z aktorami wypracować. W efekcie mamy 60 minut skondensowanych emocji, świetny warsztat i partnerstwo sceniczne. Wyreżyserować i zagrać komedię tak, by nie zgrać się na śmierć, nie przekroczyć granicy dobrego smaku jest trudno. Im się udało. Nie schlebiają publiczności, udowadniają, że komedia nie musi mieć w tle rechotu. Powstał spektakl, w którym jest miejsce na śmiech, refleksję, emocje, metaforę, obraz.

Przedstawienie przygotowane dla Kujawsko-Pomorskiego Impresaryjnego Teatru Muzycznego w Toruniu. Premiera warszawska odbyła się 12 listopada 2018 roku w Teatrze WARSawy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji