Artykuły

Umiejętność bawienia publiczności to dar od Boga

- Na szczęście jest dużo młodych ludzi zainteresowanych kabaretem. W tym roku na eliminacje do Przeglądu Kabaretów PAKA zgłosiło się 100 kabaretów - mówi satyryk ARTUR ANDRUS.

DZIENNIK ZACHODNI: Czy zna pan znaczenie słowa "andrus"?

ARTUR ANDRUS: Myślę, że tak. Kiedyś sprawdziłem je w słowniku. To chuligan, ulicznik, łobuz. Jednakże z kontekstu rozmów ze starszymi warszawiakami odniosłem wrażenie, że to słowo o ciepłym zabarwieniu. Brzmi dużo sympatyczniej niż "ty bejzbolu". Takiego lekkiego łobuzerstwa mam w sobie troszeczkę.

DZ: Ponoć w każdej sytuacji potrafi pan wymyślić jakąś zaskakującą puentę?

AA: Widz albo słuchacz tego oczekuje. Mam nadzieję, że każdą opowiastkę potrafię doprowadzić do puenty, bo ta w kabarecie jest najważniejsza. Umiejętność bawienia publiczności to dar od Boga, ale wielu rzeczy trzeba się nauczyć.

DZ: Występuje pan często przed publicznością "na żywo". Czy zdarzyło się kiedyś panu stracić rezon?

AA: Oczywiście. Wystarczy jakaś nieoczekiwana reakcja ze strony publiczności. Pamiętam w Krakowie pewien spektakl "Przechowalni" z Andrzejem Poniedzielskim i Elą Adamiak. Pewna pani po jednej z kwestii wpadła w tak histeryczny śmiech, że zaraziła nim resztę publiczności. Groziło, że rozłoży nam spektakl. Okazało się, że stoimy od kilku minut i nie jesteśmy w ogóle potrzebni. Ludzie reagowali tylko na nią.

DZ: Jak wybrnęliście z tej sytuacji?

AA: Powiedzieliśmy, żeby zostawiła nam swój adres, a my będziemy ją zabierali na wszystkie występy. Pani jednak odmówiła. Widocznie miała inne plany na życie, niż jeździć z nami na występy i robić klakę.

DZ: Z kim najlepiej czuje się pan na estradzie?

AA: Jest sporo takich ludzi. Raz w miesiącu organizujemy z kolegami w warszawskiej "Piwnicy pod Harendą" K. O. S. M. O. S., czyli Koleżeński Organ Systematycznych Miłośników Okolic Satyry. Tu najważniejsze słowa to "koleżeński" i "systematyczny". Spotykają się ludzie, których łączy wspólne poczucie humoru, na przykład Czerwony Tulipan, Grupa MoCarta i jeszcze paru przyjezdnych. Świetnie pracuje mi się z Andrzejem Poniedzielskim. Fakt, że mogę z nim występować na scenie, poczytuję za wielkie szczęście. Sądząc po reakcjach publiczności, potrafimy ją wspólnie rozbawić. I... bawimy też siebie nawzajem.

DZ: To pana coś bawi? Z taką kamienną twarzą?

AA: Oczywiście. Można się bawić wewnętrznie, nie za bardzo to okazując. Nie ma jednego rodzaju reakcji. Jedni lubią tańczyć, inni lubią patrzeć na taniec. Są i tacy, jak wspomniany Andrzej Poniedzielski, którzy twierdzą, że skoro taniec jest mową ciała, to jego ciało mówi "nie". Zdaję sobie sprawę z tego, jak wygląda moja twarz i niespecjalnie można ją zakwalifikować do kanonu twarzy kabaretowych. Nie szczerzę się od ucha do ucha, ale taką mam naturę. Na temat mojej twarzy pojawiło się zresztą kilka historyjek. Pewnego dnia jechałem na występy do Tychów i zgubiłem się. Zapytałem o drogę jakiegoś rowerzystę: "Którędy do Tychów". Ten popatrzył mi prosto w oczy i zapytał "Ale gdzie? Do szpitala?". Pomyślałem, że to musi być jakiś znak. Dopiero później koledzy wytłumaczyli mi, że do Tychów można wjeżdżać z różnych stron, między innymi od szpitala. Ale co ja wtedy przeżyłem, to moje!

DZ: Co więc rozśmiesza Artura Andrusa?

AA: Jest dużo takich rzeczy. To co robi się na scenie kabaretowej, można z grubsza podzielić na dwa nurty. Wymyślanie - tworzenie historyjek, które mają bawić albo ubarwianie prawdziwych sytuacji. Trzymam się tej drugiej strony. Prawie wszystko, co opowiadam jest przetworzeniem czegoś, co zobaczyłem lub usłyszałem. Kiedyś zwiedzałem zamek w Książu. Wchodzę przez główną bramę i patrzę, a tu stoi wielka tablica proponująca usługi turystyczne. Już pierwsze zdanie mnie rozbawiło "Stado ogierów Skarbu Państwa zaprasza na przejażdżkę". Od razu stanęło mi przed oczami parę znajomych twarzy.

DZ: Wydaje się, że w ostatnich latach na polskiej scenie kabaretowej nie pojawia się nikt nowy. Ciągle te same twarze.

AA: W telewizji może się tak wydawać. Przede wszystkim często oglądamy powtórki, więc można odnieść wrażenie, że kabaret polski składa się z jednego numeru. W dużej części pokutuje tu zasada pięknie wyłożona w "Rejsie", że ludzie "lubią tylko te piosenki, które już znają". Trudno się przebić nawet z najlepszymi, a nowymi numerami. W samym kabarecie dzieje się bardzo dużo. Jeżdżę po festiwalach, przeglądach i widzę, ile pojawia się zespołów. Jedne na jeden sezon, a inne - z ciekawymi programami - zdobywają publiczność na dłużej. Na szczęście jest dużo młodych ludzi zainteresowanych kabaretem. W tym roku na eliminacje do Przeglądu Kabaretów PAKA zgłosiło się 100 kabaretów.

DZ: A gdzie możemy oglądać i słuchać pana?

AA: Na stałe jestem związany z Piwnicą pod Harendą i Łódzką Piwnicą Artystyczną "Przechowalnia". Główne moje zajęcie to jednak radio. Jestem dziennikarzem, zajmującym się kabaretem i chcę, by tak pozostało. Prowadzę "Powtórki z rozrywki" w Trójce. W Jedynce mam "Noce z artystami kabaretowymi" i pogaduchy w "Czterech Porach Roku". Od czasu do czasu bywam w programie telewizyjnym "Kraj się śmieje", a ostatnio razem z Grzegorzem Miecugowem i Tomkiem Sianeckim biorę udział w TVN 24, w programie "Szkło kontaktowe". To dziwny eksperyment - radio w telewizji. Dzwonią ludzie i komentują wydarzenia dnia. Wszyscy dobrze się bawimy, oglądając to co danego dnia wymyślili politycy.

A - akumulator, chociaż nie wiem, dlaczego. Pewnie dlatego, że kiedyś miałem z nim straszne przeboje w "maluchu".

N - nic mi się nie kojarzy.

D - Danuta Wałęsowa, żona byłego prezydenta.

R - Ryszard. Tak ma na imię mój brat.

U - Ununbium. W "Przechowalni" robiliśmy improwizowane wiersze na temat słowa zadanego przez publiczność. Pogrążył mnie kolega Poniedzielski, który wymyślił słowo ununbium. To ponoć jakiś niedawno odkryty pierwiastek chemiczny.

S - Sanok. Moje rodzinne miasto.

***

ARTUR ANDRUS - na co dzień redaktor "Powtórki z rozrywki" w radiowej Trójce, co tydzień gospodarz spotkań w warszawskiej "Piwnicy pod Harendą", co jakiś czas konferansjer podczas imprez kabaretowych, a poza tym poeta, autor tekstów piosenek, artysta kabaretowy. Mieszka w Warszawie, ale jego rodzinnym miastem jest Sanok. Studiował dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. W czasach studenckich współpracował z Rozgłośnią Harcerską i Radiem Rzeszów, a momentem przełomowym w jego karierze artystycznej okazał się przeprowadzony wierszem wywiad z Wojciechem Młynarskim.

Artur Andrus to artysta multimedialny. Pisze wiersze i teksty piosenek dla innych artystów kabaretowych, m.in. dla Małgorzaty Zwierzchowskiej i Olka Grotowskiego ("Wiesiek idzie", "Jarocin", "Beczka piwa"), Czerwonego Tulipana ("Żeby się sobą zauroczyć", "Odezwa do Małgosi") oraz dla Grupy MoCarta (słynny "Paskudny wio..."). Nagrania Artura Andrusa można usłyszeć na dwupłytowym albumie "Przechowalnia". W grudniu 2004 r. ukazała się książka z jego utworami pt. "Popisuchy".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji