Artykuły

Szkolna wyprawka na kanwie noblisty, czyli ból ciała po wyjściu z Teatru Polskiego

"Wampir. Trauerspiel" wg Władysława Reymonta w reż. Tomasza Węgorzewskiego w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Karina Obara w Gazecie Pomorskiej.

"Wampir" na podstawie utworu Władysława Stanisława Reymonta miał zaczarować widzów, ale raczej ich otępił

Młody literat błąkający się po świecie ezoteryki to temat w teatrze raczej nieeksploatowany. "Wampir" na podstawie utworu Władysława Reymonta został wystawiony po raz pierwszy. I w takiej wersji - oby ostatni.

Zenon (w domyśle sam Reymont, który miał podobne doświadczenia) opuszcza Polskę, wyjeżdża do Londynu, a tam wpada w pułapki kolejnych sekt. Eksperymentuje z różnego rodzaju ruchami okultystycznymi i ezoterycznymi. Szuka duchowości, z pomocą nowych przyjaźni i znajomości wprowadza się w odmienne stany świadomości. A wszystko to w anturażu kiczu i w oparach absurdu, co - jak od początku podejrzewa widz - nie może skończyć się ani niczym dobrym, ani duchową przemianą. Zwykle bowiem po takiej dawce mieszania wszystkiego ze wszystkim, możemy wyjść z duchowych poszukiwań jedynie poranieni i zniechęceni. Na pewno nie zaczarowani, jak chciała tego odpowiedzialna za dramaturgię Magda Kupryjanowicz.

Scena ocieka kiczem, choć mogłaby zyskać kampowe zabarwienie, aktorzy - papierowi, wygłaszają kwestie niczym w szkolnym teatrzyku, emfaza miesza się z zagubieniem na przemian to widza, to aktora, co potęguje, zamiast spodziewanego efektu poruszenia, jedynie złość i zażenowanie.

Po co wystawiać dzieło, o którym sam reżyser Tomasz Węgorzewski mówi, że nie jest najwyższych lotów? Chyba że po to, by przestrzec widza przed ezoterycznymi poszukiwaniami, które doprowadzają do pomieszania. Lecz nawet jeśli ten zabieg staje się przypadkiem udany, co robi w nim symbol tęczowej flagi, użyty nachalnie, a nawet perwersyjnie? Wszystko rozpłynie się w końcu w jasnym świetle - zdają się mówić twórcy o ponadczasowym i ponadezoterycznym pierwiastku, który rządzi światem. I niby prawda, poszukiwanie sensu i boskości od zawsze towarzyszy człowiekowi, tyle że w "Wampirze" nic nas do sensu nie przybliża, raczej zachęca do trzymania się z daleka od sfery ducha, który chadza kędy chce.

A można było wykorzystać mało znane dzieło Reymonta w zupełnie inny sposób. Zwłaszcza że twórcy wiedzieli, co stało się po tym, gdy autor otrząsnął się z pseudoduchowych doświadczeń za granicą. Napisał przecież "Chłopów" i dostał nagrodę Nobla. Nie bez znaczenia więc był jego chwilowy mariaż z okultyzmem. Może nie potrafił opowiedzieć o nim z dystansem, ale głęboko go przeżył. Aktorzy Teatru Polskiego dystans mieli za to zbyt odległy, by poruszyć widza, choć narzędzia, jakimi operowali, niosły taką nadzieję.

W spektaklu pada kilka wspaniałych zdań wytrychów, nie pociągniętych dalej, stłumionych, a wszystko rozłazi się w kiczowatej połyskliwości, fleszowości i chropowatej manierze kończenia ledwo zaczętych zagadnień. Gdyby jednak oprzeć część spektaklu na frazie: "Wszystko wydarza się w języku" lub "Nuda nie bierze się z braku namiętności, ale z przekonania, że nie warto się czymkolwiek zajmować", mielibyśmy do czynienia z dziełem pytającym o sens, a nie mu boleśnie zaprzeczającym. Jedyne, co się w "Wampirze" udało to właśnie ból ciała, który pozostaje na długo po wyjściu z teatru. Wątpię, by miał zdolność takiego katharsis, o jakie chodziło twórcom.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji