Artykuły

"Bal maskowy"

Trudno dojść, czemu "Bal maskowy" Giuseppe Verdiego tak rzadko pojawia się na scenach, skoro jest to nie tylko jedno z najlepszych dziel tego wielkiego kompozytora, ale zarazem jedna z oper najbardziej efektownych muzycznie, najłatwiej "wpadających w ucho" słuchaczowi, a przy tym jeszcze stwarza głównym wykonawcom bardzo wdzięczne pole do popisu. Przecież nie tylko solowe arie, ale także niektóre sceny zespołowe (kwartet z I aktu czy kwintet w drugiej odsłonie), to nieledwie "szlagiery", które nawet średnio wykształcony meloman może zapamiętać i nucić po wyjściu z teatru. A jednak coś w tym być musi, że "Bal maskowy" nie zyskał takiej popularności, jaka stała się udziałem "Rigoletta", "Traviaty" czy "Aidy"; dopiero w ostatnich czasach popularność ta, m. in. dzięki wielu świetnym inscenizacjom. wyraźnie poczęła narastać.

Dobrze więc, że nasz Teatr Wielki okazał się wyczulony na aktualne prądy operowej mody i wprowadził "Bal maskowy" do swego repertuaru - zwłaszcza że dzieła tego nie oglądano w Warszawie bodajże od lat... czterdziestu pięciu. Dobrze też, że pragnąc wrócić do pierwotnej, zgodnej z intencjami kompozytora wersji libretta, opartej na autentycznym fakcie spisku i zamordowania szwedzkiego króla Gustawa III przez kapitana Anckarstroema podczas dworskiego balu, zaproszono do współpracy reżysera ze Sztokholmu. Knut Hendriksen, rozmiłowany w historii swego kraju i zarazem na wylot znający partyturę Verdiego. stworzył tutaj, z pomocą interesującej oprawy scenograficznej Lidii i Jerzego Skarżyńskich, bardzo udany spektakl, wierny klimatowi opery, a zarazem pod wieloma względami oparty na realiach epoki. Pragnąc ukazać naturę fascynującej postaci Gustawa III - konsekwentnego rzecznika postępowych reform społecznych i zarazem romantyka, któremu życie i polityka wydawały się wielkim teatrem, parokrotnie posłużył się reżyser formą "teatru w teatrze", osiągając ciekawy i przekonywający efekt.

Bogusław Madey bardzo dobrze poprowadził operę Verdiego przy dyrygenckim pulpicie; może tylko niektóre tempa wydawały się nieco ociężale - ale mogła to być konieczność dostosowania się do technicznych możliwości wykonawców - nie cały bowiem zespół był pod tym względem wyrównany.

Wśród solistów na czoło wysuwała się zdecydowanie Bożena Kinasz-Mikołajczak - Amelia; swą trudną, dramatyczną partię śpiewała wspaniale, a i scenicznie znakomicie odtworzyła postać nieszczęśliwej heroiny. Bardzo dobrym jej partnerem w wielkim duecie był odtwórca roli tytułowej Koman Węgrzyn, który i w ostatnim akcie opery bardzo ładnie się popisał. Zdzisław Klimek jako hrabia Ribbing (według tradycyjnej wersji - Renato), zrazu nieco skrępowany, w dalszym toku akcji "rozkręcił się" i pięknie zaśpiewał popisową arię w III akcie, pewnie atakując wysokie "g" i "f".

Chcąc wprowadzić na scenę młode siły partię wróżki Ulryki powierzono utalentowanej mezzosopranistce Marii Olkisz; tutaj jednak potrzebny byłby raczej głos altowy, przy tym o większym wolumenie - zwłaszcza w dolnym rejestrze. W partii pazia Oskara Hanna Zdunek zaprezentowała ładną sylwetkę i miły głosik, któremu jednak brak jeszcze elastyczności i biegłości technicznej (tryle). W niewielkiej partii spiskowca - hrabiego Horna - zwracał uwagę młody bas z Łodzi, Włodzimierz Zalewski.

W sumie, przedstawienie "Balu maskowego" należy na pewno do udanych ewenementów naszego operowego sezonu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji