Artykuły

Rycerz Wenery

Atmosfera przed premierą oper i dramatów Ryszarda Wagnera gęstnieje zawsze jak przed ważnym meczem. Świadomość ryzyka jest wyjątkowo ostra, bo splot problemów muzycznych, scenicznych i filozoficznych gmatwa się tu, jak węzeł gordyjski - nie wiadomo: rozwikłać czy rozciąć. Już można odetchnąć z ulgą: premiera "Tannhäusera" na scenie Teatru Wielkiego pozostawia dobre wrażenie. Nie zmarnowała się ani trochę ta ogromna ilość wspaniałej muzyki Wagnera. Przygotowanie solistów, chórów i orkiestry pod batutą Antoniego Wicherka jest sukcesem.

Dużo satysfakcji sprawia układ choreograficzny Witolda Grucy, ilustrujący słodkie życie w grocie Wenus, wiele przyjemności dostarczają piękne postaci i taniec Ewy Głowackiej, Miłosza Andrzejczaka, Zbigniewa Juchnowskiego, Zoili Rudnickiej, Krzysztofa Szymańskiego, nastrojowo i z wysoką perfekcją śpiewają chóry, podziw budzi oszlifowane brzmienie i wyrzeźbione frazy orkiestry, nieskalanej postaci Elżbiety idealnie odpowiada wyjątkowa czystość zabarwienia głosu Hanny Lisowskiej, zresztą pięknie prowadzonego z finezją cieniowanego. W roli Wenus zachwyca bogactwem barwy swego mezzosopranu i inteligencją interpretacji Krystynę Szczepańska, choć ten typ głosu nie wydaje się stworzony do tej partii. W pozostałych głównych rolach występują z większym i mniejszym powodzeniem Roman Węgrzyn (Tannhäuser), Jerzy Ostapluk (landgraf Turyngii), Zdzisław Klimek (Wolfram von Eschenbach).

Wiedeński reżyser Otto Fritz stworzył tu cykl ładnych i logicznych obrazów. Uwolnił się od nałogu interpretowania symboli, metafor i aluzji, towarzyszącego obsesyjnie niemal wszystkim inscenizacjom dzieła (dawno nie oglądałem takiego skandalu, jak podczas premiery "Tannhäusera" w inscenizacji Götza Friedricha w samej świątyni wagnerowskiej sztuki, w festiwalowym teatrze w Bayreuth). Średniowieczny trubadur sławiący orgiastyczne rozkosze w grocie Wenus był w oczach chrześcijańskiego rycerstwa z czasów wypraw krzyżowych bluźniercą. To wystarcza do niezliczonych ujęć tragedii Tannhäusera na scenach. Jest on ofiarą fanatyzmu i nietolerancji, jego konflikt jest konfliktem wyrastającego ponad swoją epokę artysty ze Zbiorowością uwięzioną w ciasnych schematach myślenia i przesądów obyczajowych, między twarzą a maską; a znajdzie tę tam też dość pretekstów do rozwinięcia kolekcji innych symbolicznych wątków: dualizmu natury ludzkiej, odkupienia przez litość, ucieczki od szczęścia, które staje się obowiązkiem.

Reżyser pozostawił to wszystko wyobraźni i inteligencji widza. Ograniczył się do pokazania anegdoty operowej, średniowiecznej legendy, w sposób przejrzysty i skrótowy. Ten szlachetny w gatunku schematyzm i umowność pozwalają muzyce na odegranie głównej roli, ale czasem posunięte są zbyt daleko (gdy np. landgraf wita kłaniających się mu gości odwrócony do nich plecami).

Projekcje świetlne w scenografii cenionej specjalistki szwajcarskiej Annellea Corrodi okazały się ładne, a ich najważniejsza zaleta jest po prostu praktyczna, bo pozwala uniknąć zapachu dykty, kleju i farby. Funkcję lokalizacji akcji spełniają jasno, a zarazem z poetyckim polotem. Czasem nawet przekładają na język malarski niektóre sytuacje i teksty, ukazując z dużą dozą wyobraźni, w artystycznej deformacji, szczegóły anatomii damskie) i męskiej, jakby w obawie, że polski widz mógłby nie pojąć co oznacza opiewana przez Tannhäusera miłość zmysłowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji