Artykuły

O tym się mówi. Wybrzeże i Muzyczny

"Trojanki" Eurypidesa w reż. Jana Klaty w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku oraz "Cud albo krakowiaki i górale" Jana Stefaniego w reż. Michała Zadary w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Alina Kietrys w Autografie.

W październiku otwarcie piątej sceny Teatru Wybrzeże w Starej Aptece było wydarzeniem architektoniczno-towarzyskim. W Teatrze Muzycznym już przebrzmiały echa wrześniowego jubileuszu. A biletów brak nie tylko na "Wiedźmina".

"Trojanki" [na zdjęciu] Klaty z kreacją Doroty Kolak w Wybrzeżu

Spektakl oczekiwany, a Klata tuż przed premierą zostaje laureatem Europejskiej Nagrody Teatralnej za Nowe Rzeczywistości Teatralne. Reżyser wraca po 13 latach na gdańską scenę jako twórca uznany, z dyskutowaną, ale docenianą przeszłością dokonań w Starym Teatrze w Krakowie, a ostatnio w Pradze i Poznaniu. Oczekiwano więc w Gdańsku Klaty rozsierdzonego, niemal takiego jak przed laty w "H." na motywach "Hamleta", za który zebrał ważne nagrody, czy coś bliskiego konwencji spektaklu "Fanta$y", albo głośnych przedstawień "Króla Ubu" czy "Wesela". A pojawił się w Teatrze Wybrzeże spektakl Klaty uporządkowany, z dramaturgiczną dyscypliną z Eurypidesa, gotowy do dysputy o bezsensie wojny, o zbrodni i zemście, o tendencyjnej interpretacji historii. Jedynie w epilogu spektaklu Klata zerwał konwencję.

Na zapiaszczonym proscenium budowle i mury są jak dziecięce zabawki. W białych laboratoryjnych uniformach pojawiają się Atena (zbyt przerysowana Sylwia Góra-Weber) i Posejdon (wyważony Jacek Labijak). To oni za chwilę zawrą układ i określą przyszłość Trojańczyków. Z pasją zburzą ich miasto i podyktują losowi apokalipsę. Wytarzają się w piachu w furii. Tak rozpoczyna się opowieść o tragedii królowej Troi - Hekabe, żonie Priama. Scena jest martwym, piaskowym światem ze stożkami mogił i rozrzucanymi manekinami żołnierzy. To przejmująca i świetnie wpisana w dramat scenografia Mirka Kaczmarka. Troja jest już zdobyta przez Greków. A Hekabe nie ma już męża, za chwilę zginą synowie, córka i wnuki. W roli Hekabe Dorota Kolak - to prawdziwa kreacja w spektaklu Klaty. Kolak świetnie operuje i kontroluje emocje: od przerażającego szeptu-skowytu po narastający krzyk nienawiści. Jej Hekabe pulsuje nieszczęściem, grozą, ale i świadomie tłumionym bólem nawet wtedy, gdy jej ukochaną córkę Polyksenę (w tej roli Magdalena Gorzelańczyk - bardzo ważna i świetnie zagrana postać) gwałci i bezcześci gromada żołdaków. To Hekabe w ciemnym worko-płaszczu wiedzie Trojanki, które wpierw stanowią chór, by potem być brankami. W jednej gromadzie pełznie z nimi - w nieszczęściu, po wyklętej ziemi - i przyjmuje ciosy, które wieści Talthybios z porażającym spokojem (sugestywny Cezary Rybiński). To również Hekabe, która przygotowuje zemstę na Polymestorze (przejmujący Krzysztof Matuszewski jako ślepiec) i jego dzieciach za to, że zabił Polydora (Piotr Biedroń) syna Hekabe. Klata nie ukrywał, że szukał współczesnej wspólnoty z tekstami Eurypidesa i znalazł ją w scenie zemsty Hakabe, gdy zwycięzcy stają się ofiarami, a ofiary mordercami.

Klata tworzy w tym spektaklu efektowne obrazy barbarzyństwa i przemocy. Wspiera go scenograf. Koń trojański to zaledwie dziecięca zabawka wiedziona na sznurku, ale obraz zemsty inkrustują świetlne efekty. Również przejmująca, ale i drażniąca (poza arią z Händla) jest muzyka, zarówno w wykonaniu Kasandry (świetna instrumentalnie i wokalnie Małgorzata Gorol) z umiejętnym gitarowym riffowaniem, jak i instrumentalne wspierające i ogłuszające brzmienie Michała "Nihila" Kuźniaka z Furii dopełniają wyrazistości "Trojanek" Klaty.

Po tej przejmującej i klasycznie uporządkowanej, przejrzystej koncepcji "Trojanek" i po końcowych oklaskach, reżyser drażni widza pseudo dystansem. Epilog to nowa wizja Heleny trojańskiej: na współczesnej plaży eks-seks bomba. Katarzyna Figura ogrywa od lat numer cielesnej młodości. To niby nicość wojny peloponeskiej, ironiczny dystans reżysera-pacyfisty. Mam wrażenie, że ta pseudo prowokacja tylko zburzyła świadomą jednorodność spektaklu. I wcale nie zadowoliła tych, którzy czekali na Klatę obrazoburcę. Publiczność rechotała. I co z tego?

Cud Zadary albo Krakowiaki i Górale w Muzycznym

Wystawienie konwencjonalnej osiemnastowiecznej śpiewogry jest dzisiaj przedsięwzięciem niełatwym w teatrze musicalowym. Michał Zadara - reżyser nowatorskiej generacji w dramacie, obecny na polskich scenach od przeszło 15 lat, zaproszony został - chyba w ramach swoistego eksperymentu - do Teatru Muzycznego w Gdyni. Wrześniową premierą teatr obchodził jubileusz 60-lecia sceny i nawiązywał dość umownie do zrealizowanego w 1979 roku spektaklu "Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale", którym otwierano wówczas nową siedzibę teatru przy Placu Grunwaldzkim.

Zadara miał tchnąć nowego ducha w libretto Wojciecha Bogusławskiego z muzyką Jana Stefaniego. I tchnął. Skrócił wraz z dramaturgiem perypetie fabularne i zamienił wątek pojednania, owo "kochajmy się" Krakowiaków z Góralami na ciągle trwające waśnie. Opowieść jest dość banalna: na ślub Basi i Stacha nie zgadza się macocha Basi, bo ona sama - chociaż mężatka - ma ochotę na Stacha. Młodych uratują zręczne sztuczki inteligentnego Bardosa. A Krakowiaków i Górali połączy cud, czyli w gdyńskim wydaniu elektryczność, a ściślej niby awaria prądu w teatrze.

W pierwszej części widowiska szczególnie zabawna jest scena przybycia Górali do Krakowa. Przypływają na łodzi, pięknie śpiewają, materia rzeki faluje. W drugiej części rozwija się zabawa w konwencji "teatru w teatrze". Na scenę wkracza w uniformach niby ekipa techniczna z drabiną, o którą bez przerwy potykać się będą bohaterowie opowieści. Ci niepotrzebni wrzucani są (albo skaczą) do kanału orkiestrowego. Kabaretowe chwyty, żarty są czasami średnio śmieszne. Zwaśnionych Krakowiaków z Góralami mają godzić spięcia elektryczne. Ten cud niby się udaje. Zadara wycisza "ekipę techniczną", która kończy ogrywanie gagów, a śpiewacy, tancerze i chór szczęśliwie docierają do finału.

Tekturowo-drewniana w odcieniach szarości scenografia Roberta Rumasa, bardzo zdolnego plastyka rodem z Gdańska, nawiązuje do stylistycznej realizacji sprzed lat, ale dzisiaj nie jest porywająca. Kostiumy natomiast Henrietty Müller - chociaż rozumiem i kupuję konwencję - nie wyzwalają we mnie entuzjazmu. Na szczęście jest kilka ról, które podobają się publiczności i sprawiają radość. Zdecydowanie świetnie śpiewa i bawi się rolą Doroty - Karolina Trębacz. Dowcipna i bardzo ciekawa wokalnie jest Basia w wykonaniu Mai Gadzińskiej i Bardos, którego gra Jakub Brucheister. Dobrze wpisuje się w rolę Bryndasa Krzysztof Kowalski. Ten spektakl budzi emocje widzów, szczególnie na przerwie, gdy we foyer teatru wyśpiewają dwie rywalizujące o rolę Basi aktorki. Eksperyment Michała Zadary ma zwolenników i przeciwników. Natomiast dyrygent Paweł Kapuła, odpowiedzialny za kierownictwo muzyczne oklaskiwany jest spontanicznie, bo tempa, a także prowadzenie orkiestry w gdyńskim "Cudzie..." jest niemal bez zarzutu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji