Artykuły

Nazywała ją Pietrkiem

- Obie Marie zostały pochowane w jednym grobowcu we Lwowie, bo tak sobie Konopnicka życzyła. Nikomu to przez dłuższy czas nie przeszkadzało. Aż przyszła II Rzeczpospolita ze swoją konserwatywną polityką i te groby zostały rozdzielone - opowiada Wiktor Rubin, reżyser spektaklu "O mężnym Pietrku i sierotce Marysi. Bajka dla dorosłych". Bohaterkami są Maria Konopnicka i Maria Dulębianka, które spędziły razem dwadzieścia lat życia. Premiera w sobotę w Teatrze Polskim.

Rozmowa z Wiktorem Rubinem [na zdjęciu z Jolantą Janiczak], reżyserem teatralnym:

Marta Kaźmierska: Z jednej strony poetka pisząca dla dzieci, której nazwisko odmienia się w szkołach przez wszystkie przypadki. Z drugiej - autorka "Roty", którą szalenie łatwo wziąć dziś na prawicowe sztandary. Jest w polskiej literaturze pisarka tak upupiona jak Maria Konopnicka? Szukam, szukam i nie znajduję.

Wiktor Rubin: - Konopnicka pisała bardzo dużo i bardzo nierówno. Jej twórczość jest różnorodna pod względem gatunku. Ta nadprodukcja była często powodowana trudną sytuacja materialną.

Przyjaźniła się z Elizą Orzeszkową, która wydawała część jej dzieł. Ze strony środowiska lewicowego było takie oczekiwanie, żeby Maria Konopnicka została pozytywistyczną pisarką, poetką lewicy. Ale ona pisała też wiersze o przyrodzie i o tęsknocie za ojczyzną, którymi zachwycił się Sienkiewicz i środowiska konserwatywne.

Była łakomym kąskiem dla wszystkich, autorką czytaną przez ludzi z różnych klas. Jej twórczość to była literatura dostępna dla każdego, taka pop literatura, więc było o co grać.

Ona sama bardzo dbała o swój wizerunek i nie na rękę było jej zaangażowanie polityczne po którejkolwiek ze stron. A może po prostu takiego angażowania się nie lubiła.

Swoją obecność w 1905 r. na wiecu kobiet domagających się prawa do głosowania skwitowała złośliwym stwierdzeniem, że z wrzawy robionej przez aktywistki trudno wywnioskować, że one tego prawa głosu nie mają. Chodziłaby dzisiaj na czarne protesty?

- Aktywistką była Maria Dulębianka, partnerka Marii Konopnickiej, z którą pisarka spędziła ostatnie dwadzieścia lat życia. Dulębianka była działaczką społeczną z krwi i kości i to ona aktywizowała Konopnicką, namawiała ją do zwrotu politycznego. Konopnicka czasem dawała się do tego przekonywać, co zaowocowało jej udziałem w zjeździe kobiet, na którym wystąpiła z mową polityczną dotyczącą niektórych kwestii kobiecych, uzyskania biernych i czynnych praw wyborczych. Pamiętajmy, że to był przełom XIX i XX w.

Czy dzisiaj Konopnicka wzięłaby udział w czarnym proteście?

- Orzeszkowa by jej poradziła, żeby tak zrobiła, Sienkiewicz mógłby jej tego nie wybaczyć. Ale chyba by poszła.

Konopnicka miała ośmioro dzieci. Z dwiema córkami łączyły ją trudne relacje. Jedna z nich - Helena - miała problemy psychiczne. Druga córka - Laura - postanowiła zostać aktorką, czego Konopnicka nie chciała zaakceptować.

- Helena przysparzała matce kolejnych problemów w Warszawie. Gdzie się nie zatrudniła, natychmiast ją wyrzucano ze względu na kradzieże i dość wyzwolone jak na owe czasy zachowania. Helena podobno była kleptomanką. Według diagnoz ówczesnych lekarzy histeryczką, która nie odpowiadała za siebie. Dzięki tym diagnozom Konopnicka mogła bez wyrzutów sumienia umieszczać ją w szpitalach psychiatrycznych, z których Helena lubiła uciec. Córka kłopot była bardzo nie na rękę zyskującej sławę poetce.

Dziś powiedzielibyśmy, że Helena robiła matce zły PR.

- Tym bardziej, że artykuły o Helenie pojawiały się w prasie. Konopnicka musiała to wszystko prostować, a w pewnym momencie stwierdziła wręcz, że nie chce mieć z córką nic wspólnego.

Część badaczy upatruje właśnie w tym konflikcie przyczynę wyjazdu Konopnickiej z Królestwa Polskiego i ciągu zagranicznych podróży, które kontynuowała przez ponad dwadzieścia lat. Sądzę, że przyczyną tych podróży, może nawet zasadniczą, była jednak Maria Dulębianka i chęć spokojnego życia razem z nią gdzieś daleko, gdzie nie przyciągały uwagi i ironicznych uśmiechów.

A jak to było z Laurą?

- Postanowiła zostać aktorką. Konopnicka pisała do dyrektora Teatru Słowackiego, żeby Laury nie zatrudniał, bo ma problemy ze zdrowiem.

Aktorka to był w tamtym okresie zawód raczej pogardzany. A przynajmniej taki miała do niego stosunek Konopnicka. Córka aktorka to było dla niej za dużo. Pisała w szantażujących listach "Lauro chciałabym cię kochać zawsze".

Pamiętam z dzieciństwa pięknie ilustrowany tom "Na jagody", wydany przez "Naszą Księgarnię". Cenię za humor "Pimpusia Sadełko". Ale generalnie z twórczości Marii Konopnickiej skierowanej do dzieci wieje dydaktyzm. Dzisiaj już chyba nie do przyjęcia.

- To jest problem całej epoki, w której tworzyła Konopnicka. To pozytywizm wpędził artystów w taki dydaktyzm, potrzebę misji. To była literatura kompletnie nieosobista, zaprzęgnięta w obowiązki wobec ojczyzny, narodu, społeczeństwa. Taka, w której autor jakby ukrywa się i często pisze to, czego się od niego oczekuje, chowa się za pilnymi sprawami. Dlatego ta literatura jest raczej przyciężkawa. Myślę, że te pozytywistyczne zobowiązania kastrowały Konopnicką jako artystkę. Choć w nowelach o kobietach takich jak "Józefowa"' czy "Krysta" przebijają się nieoczywiste tony, namiętności przygniecione przez powinności.

Pan na scenie zajmuje się głównie biografią Konopnickiej.

- Tylko tymi częściami jej biografii, które chciała ukryć. Na przykład nigdy nie odnalezionym dziennikiem Heleny Konopnickiej, listami między Marią Dulębianką a Konopnicką, które po śmierci poetki w celu utrzymania jej nieskazitelnego wizerunku prawdopodobnie zniszczyła Zofia, jej ulubiona córka. A także epizodem Maksymiliana Gumplowicza, historyka, który mając lat dwadzieścia parę, zastrzelił się z miłości do 55-letniej Konopnickiej. Poetka wraz z Dulębianką postawiły całą prasę na nogi, żeby ten epizod nie trafił na pierwsze stronice.

Ale przede wszystkim interesuje nas ponad 20-letnia relacja, jaka łączyła poetkę z Marią Dulębianką.

To będzie spektakl o zakazanej miłości?

- O miłości, nie wiem czy zakazanej, czy raczej nienazwanej, ukrytej. Próbujemy ją zrozumieć i opisać z dzisiejszej perspektywy. Problematyzujemy brak historii kobiet żyjących w relacjach z kobietami. Nawet jeśli w owych czasach Maria Dulębianka czy Maria Rodziewiczówna miały styl bardzo męski w stroju i zachowaniu, nawet jeśli całe życie spędziły z kobietami, niewiele z tego dla historii wynika. Nie pisały dzienników, pamiętników.

W spektaklu powołujemy postaci Marguerite John Radclyffe-Hall, pisarki, która w "Studni samotności" na początku XX w. dość śmiało poruszała tematy lesbijskie. Radclyffe-Hall wraz z jej partnerką Mabel Batten, które stają się postępowym odbiciem Konopnickiej i Dulębianki, podsuwają im narzędzia, za pomocą których mogą próbować się określić.

Konopnicka często mówiła o Dulębiance jak o chłopaku, nazywała ją "Pietrkiem", albo "Pietrkiem z powycieranymi łokciami".

Skąd to się wzięło?

- Zakochani ludzie po prostu nadają sobie różne określenia, mówią "Kotku", "Misiu", "Pietrku", "Felku". Dulębianka bywała na świętach rodzinnych u Konopnickiej, dzieci z częścią problemów zwracały się do niej. Ich wspólne życie weszło w krwiobieg i nikogo nie dziwiło, było czymś naturalnym. Może właśnie przez to, że nie zostało nazwane. Nie miało etykiety, więc chyba dlatego było akceptowane. Być może takie siedzenie w szafie, pozycja niewymagająca żadnych deklaracji, jest wygodna. Być może za życia nikt tego od nich nie wymagał. A może tylko szeptano. Podobno szeptano i podobno, jak szeptano, to Konopnicka się obrażała.

Bardzo dużo takich par żyło po wsiach i miasteczkach. Par cichych, czasem zawstydzonych, o których mówiło się "siostry", "kuzynki", "ciotki". Kobiety nie mają swojego "Obywatela Milka", czy swojego "Brokeback Mountain".

Relacji i miłości damsko-damskiej nie traktowano zresztą poważnie. W Trzeciej Rzeszy stwierdzono, że nie ma sensu lesbijskich relacji kryminalizować, bo po co w ogóle kobiety wciągać w sferę publiczną i pokazywać że są, jak lepiej, że ich nie ma.

Same lesbijki nieraz wspominają, że są w społeczeństwie dyskryminowane podwójnie. Raz - jako osoby homoseksualne, dwa - jako kobiety, bo dyskurs homoseksualny jest głośniejszy, bardziej opisany i zamieszkały przez mężczyzn. Podobnie jak większość dyskursów, z czym w swoim teatrze staram się walczyć.

To symboliczne, że ten spektakl powstaje właśnie tu, w Poznaniu? W mieście, w którym prezydent idzie od kilku lat w Marszu Równości?

- Pewnie zrobilibyśmy ten spektakl również gdzie indziej. Ale to, że pokażemy go w tym mieście i w tym teatrze jest super. Tu jest najlepiej działający ruch LGBTQ+. A Teatr Polski, odkąd dyrekcję objął Maciej Nowak stał się miejscem otwartym i ciekawym. Poznań wydaje się być kolorowym, żywym, europejskim miastem.

Poznańska publiczność może pamiętać spektakl "Jakiż to chłopiec piękny i młody", który razem z dramaturżką Jolantą Janiczak przygotowaliście w Lisówkach koło Dopiewa z podopiecznymi tamtejszego DPS. Premiera odbyła się w ramach projektu "Wielkopolska - Rewolucje". Pracowaliście z mieszkańcami domu przez wiele tygodni i wiele z ich prywatnych doświadczeń i historii weszło do scenariusza. Tutaj tak być nie mogło.

- W żaden sposób nie da się tego porównać. Tam pracowaliśmy z osobami starszymi. Mieszkaliśmy w jednym z pokoi Domu Pomocy Społecznej, to była praca szczególna. Depresyjna i smutna, bo w tle była śmierć i starość. Tematy, których się wszyscy boimy. To była może nawet bardziej sytuacja międzyludzka niż teatralna. Projekt site-specific, z pogranicza teatru i czegoś realnego. Silne i piękne spotkanie z ludźmi u kresu życia. Ale pewnie ten brak złudzeń wyzwalał w nich jakąś beztroskę, może nawet radość.

Tu mamy teatr repertuarowy, aktorów, gotowy tekst. Próbujemy powołać do życia spektakl, którego punktem wyjścia są postacie historyczne, a który będzie dotyczył - mam nadzieję - nas, dzisiaj.

Chcemy opowiedzieć o Konopnickiej i Dulębiance, bo to pominięty temat, a mam wrażenie, że bardzo potrzebny. W ogóle te historie polskich sufrażystek, aktywistek np. Ligi Kobiet, działających wokół pierwszego feministycznego czasopisma "Ster" są pominięte. Sprawa Konopnickiej i Dulębianki trafiła do parlamentu w 2012 r. i wywołała niezłą medialną burzę. Grzegorz Gauden zgłosił inicjatywę, żeby ustawę o związkach partnerskich nazwać imieniem Marii Konopnickiej i Marii Dulębianki.

Wiele osób oburza się do dziś na samą próbę rozmowy o tym, że Konopnicka i Dulębianka były parą.

- Ludziom nie mieści się w głowach, że autorka "Roty", matka ośmiorga dzieci, żona Jarosława Konopnickiego, z którym pozostała w formalnym związku do końca jego życia, mogła związać się z kobietą. Albo że orientacja seksualna jest rzeczą płynną, zmienną w czasie. My stawiamy postać Konopnickiej w nieumiejętności określenia się, w niemożności nazwania swojej orientacji.

Był w historii dwóch Marii taki wątek, który uderzył was najbardziej?

- Uderzające było to, że po jubileuszu Konopnickiej, chyba 25-lecia twórczości, mieszkańcy Żarnowca ze składek ogólnopolskich ufundowali dworek dla Konopnickiej. Mieszkała w nim z Marią Dulębianką, obie pomagały miejscowym ludziom, uczyły dzieci, pisały pozwy sądowe itd.

Obie Marie zostały pochowane w jednym grobowcu we Lwowie, bo tak sobie Konopnicka życzyła. Nikomu to przez dłuższy czas nie przeszkadzało. Aż przyszła II Rzeczpospolita ze swoją konserwatywną polityką i te groby zostały rozdzielone.

Będąc we Lwowie dotarliśmy do pisma, w którym Konopnicka wyraźnie napisała, że życzy sobie, żeby grobowce jej i Dulębianki były połączone rzeźbą dwóch kobiet, które będą trzymały i czytały jedną książkę. Tymczasem wbrew tej prośbie Dulębiankę przeniesiono gdzie indziej, żeby "został zachowany porządek". Patriarchalny oczywiście.

Leżą tak osobno do dziś?

- Tak. Maria Dulębianka na Cmentarzu Orląt Lwowskich w szeregowej mogiłce. A Konopnicka na Cmentarzu Łyczakowskim, w grobowcu z rzeźbą, obok której płoną znicze i powiewają biało-czerwone flagi od turystów z Polski.

***

Wiktor Rubin

Rocznik 1978, absolwent socjologii na Uniwersytecie Jagiellońskim i reżyserii w krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej. Był asystentem Krystiana Lupy, Mikołaja Grabowskiego i Pawła Miśkiewicza. Reżyserował na scenach wielu polskich miast, m.in. Szczecina, Bydgoszczy, Wrocławia, Trójmiasta, Torunia, Łodzi i Kielc. Realizował spektakle razem z dramaturgiem Bartkiem Frąckowiakiem. Od ponad dziesięciu lat tworzy w dramatopisarsko-reżyserskim duecie z Jolantą Janiczak. W swoich przedstawieniach dotykają m.in. historii kobiet, które przekraczały narzucony porządek i łamały konwencje. W 2014 r. twórcy otrzymali Paszport "Polityki" w kategorii "Teatr": "Za brawurowe spektakle, które, odsłaniając mechanizmy konstruowania oficjalnych biografii, równie wiele mówią o historii, co o współczesności. Za język mieszający czasy, perspektywy i doświadczenia, jednocześnie demaskatorski i niezwykle intensywny".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji