Artykuły

Klasyka - lustro współczesności

XXXI Opolskie Konfrontacje Teatralne Klasyka Polska 2006. Pisze Iwona Kłopocka w miesięczniku Śląsk.

Wydaje nam się, że dobrze znamy naszą narodową klasykę, a jednak daliśmy się zaskoczyć. Na Konfrontacjach nie było jednego przedstawienia, o którym można by powiedzieć - tego się spodziewaliśmy. Młodzi twórcy, którzy zdominowali festiwal, czytają stare dzieła jak utwory współczesne. Traktują je jak fundament dla zrozumienia człowieka i świata, sprawdzają, ile jest w nich spraw aktualnych, szukają sensów żywych i dotkliwych, przekładając je na teatralny język zrozumiały dla współczesnych odbiorców.

Klasyki w ostatnim roku powstało na polskich scenach mniej niż zwykle. Rada programowa OKT zadbała jednak o to, by - zgodnie z formułą festiwalu - pokazać rzeczy najciekawsze, a zarazem by doprowadzić do tytułowych konfrontacji - wizji, stylów, sposobów myślenia o teatrze.

Brudny "Fanta$y"

Do pierwszej konfrontacji doszło już w samej radzie, podczas dyskusji nad "Fanta$ym" Jana Klaty z Teatru Wybrzeże. Kłócono się zażarcie i długo, ale ostatecznie postanowiono pokazać kontrowersyjne przedstawienie opolanom. Klata, o którym teraz jest tak głośno, jak parę lat temu o Grzegorzu Jarzynie (notabene jego koledze z roku na krakowskiej reżyserii), to artysta, który budzi wyłącznie wielkie namiętności - zachwyt lub totalne odrzucenie pod hasłem "świętości nie szargać". A Klata szarga, bo dla niego klasyka jest narzędziem do wyrażania swych opinii o naszej rzeczywistości, a ta raczej nie jest piękna. Można uznać za prowokację, że pierwsza kwestia, jaka padła ze sceny festiwalu klasyki polskiej, poza zaimkiem "ty" w całości nadawała się do wykropkowania ("Ty w d... je... eh... pie..." - niech rozszyfrowuje, kto potrafi).

"Fanta$y" brutalnie łamie nasze przyzwyczajenia, że jak klasyka, to musi być pomnikowo. U Klaty nie ma dworku na Podolu, jest ohydne blokowisko (na scenie stanął naturalnej wielkości 4-piętrowy blok), w jakim mieszka większość z nas. Hrabiemu Respektowi egzekutorzy długu obcinają palec piłą elektryczną, Jan wraca nie z Syberii, lecz z Iraku - na wózku inwalidzkim. Rzecznicka uprawia ostry seks z amerykańskim żołnierzem, wcześniej odtańczywszy z nim tango do Czerwonych maków. Z założenia jest to przedstawienie maksymalnie brudne i antyromantyczne, którego forma wizualna kontrastowo nakłada się na wspaniały wiersz Słowackiego - piękne słowa, którymi bohaterowie, jak i my, zakłamują ohydę świata, w którym żyją. Cel został osiągnięty i pozostaje tylko jedna wątpliwość - dlaczego ten Słowacki jest taki oczywisty i jednoznaczny, jakby Klata wyjawił jedyną zawartą w nim prawdę i już nie było się nad czym zastanawiać. Mimo że "Fanta$y" wyjechał z Opola bez nagród, był ważnym przedstawieniem tego festiwalu. Klata, największy buntownik polskiego teatru, w obrazach przełożył Słowackiego na znaki czytelne dla współczesnych, ale w słowach pozostał wierny myśli autora. To nowy wyraźny kierunek odczytywania klasyki.

Nie sprawdziły się przewidywania, że może dojść do skandalu. Bartosz Zaczykiewicz, dyrektor opolskiej sceny, przed festiwalem mówił, że nie zdziwi się, jeśli na scenę polecą jajka. Jasne, że był to bardziej chwyt marketingowy, podgrzewający atmosferę, niż prawdziwe obawy. W istocie odbiór kontrowersyjnego "Fanta$ego" był świetny. Sam Klata cieszył się, że opolska publiczność "smarowała spektakl". Bo publiczność potrzebuje takiego teatru - odważnego, prowokującego i atrakcyjnego.

Duchowy obraz Polaków

Największym olśnieniem festiwalu był "Ksiądz Marek"[na zdjęciu] Słowackiego w reżyserii Michała Zadary. Mistyczny dramat, przez który w lekturze trudno przebrnąć nawet filologom, w skromnej, ale wyrazistej inscenizacji odkrywa, że Słowacki pisał o tym, co i dziś boli nas najbardziej -o uprzedzeniach, nienawiści, niebezpiecznym fanatyzmie, skrywanym pod patriotycznymi i religijnymi hasłami. Szkoda, że jury nie dostrzegło tego przedstawienia, bo Zadara wyznacza jeden z najciekawszych kierunków poszukiwań polskiego teatru. Ten 30-latek, który dzieciństwo spędził w Austrii i Niemczech, a w Stanach skończy! college i studia, rzucił Amerykę i wróci! do Polski, by tu robić teatr. To współczesna biografia polskiego romantyka, który w wywiadach mówi: "Mam wielką potrzebę zajmowania się Polską, przez polskie teksty. Nie wolno pozwolić nieodpowiednim osobom zawładnąć naszymi mitami i sprawiać, by te mity nabrały własnej żywotności i nami zawładnęły".

Słowackiego przywykło się interpretować przez pryzmat narodowych cierpień Polaków. Zadara odrzuca ten model. Młodego reżysera interesuje w tekście przede wszystkim to, co ponadczasowe - nasze cechy narodowe, które sprawiają, że po pierwsze lubimy powstania, a po drugie - nie lubimy obcych. Konfederaci barscy noszą u niego biało-czerwone opaski, a zamiast szabel mają karabiny. Trochę przypominają powstańców warszawskich czy partyzantów, trochę Młodzież Wszechpolską (w pewnym momencie śpiewają na nutę hymnu kiboli). Na ustach mają patriotyczne i religijne ideały, ale bardziej niż bohaterami są bandytami, rabującymi i mordującymi z zimną krwią. Skąd my to znamy? Ute trzeba sięgać daleko w przeszłość. Okazuje się, że duchowy portret Polaków zobrazowany w "Księdzu Marku" jest wciąż żywy.

Iwona, królowa Konfrontacji

W roku gombrowiczowskim nie miała szczęścia do sceny "Iwona, księżniczka Burgunda". Oryginalne, godne pokazania na festiwalu klasyki przedstawienie powstało już po zakończeniu rocznicowych obchodów na scenie wałbrzyskiego teatru, wpisując się w ciąg sukcesów tej peryferyjnej sceny (tu zaistniał Jan Klata i Maja Kleczewska). Z Opola Iwona wyjechała słusznie obsypana największą liczbą nagród w najważniejszych kategoriach (choć na Grand Prix, zdaniem jury, nie zasłużyła). Sukces tym większy, że w zachwytach zgodni z jurorami byli też widzowie, którzy spektaklowi Artura Tyszkiewicza, jako jedynemu, zgotowali owację na stojąco.

Artur Tyszkiewicz dobrze przyswoił sobie zasadę starych mistrzów, że reżyseria to sztuka takiego zorganizowania czasu, żeby widzowie się nie nudzili. Gdy tylko nogi Iwony wystrzeliły spod trawnika, a potem wydobyto ją całą, zaczęła się szalona komedia, pełna błyskotliwych pomysłów, inteligentnego humoru i cytatów z kultury pop. Widownia na chwilę zamarła, gdy z rzędu na parterze wygramolił się (pijany?, chory?) facet i wdał w awanturę z bileterką, przerywając spektakl. Niektórzy do końca nie wierzyli, że przerwa była zamierzona. Rewelacyjna była Aleksandra Cybulska jako Iwona -bezpłciowy manekin, który stopniowo przeobraża się w pełną seksu femme fatale. Pod tą zabawą kryła się jednak niewesoła myśl, że w naszym świecie brzydcy i nieprzystosowani - nie mają szans.

Tyszkiewicz stworzył dzieło fascynujące i porywające. Oby ten młody reżyser, który 3 lata temu rzucił scenę, bo nie mógł się utrzymać z pracy w teatrze (i wciąż zarabia poza nim), nie miał ku temu więcej powodów.

Minifestiwal Wyspiańskiego

Choć 100-lecie śmierci Stanisława Wyspiańskiego będziemy obchodzić dopiero za rok i możemy się spodziewać jubileuszowego wysypu inscenizacji jego dramatów, już w tym roku na opolskich Konfrontacjach mieliśmy mały festiwal tego autora. Niestety, najpiękniejsze przedstawienie, "Sędziowie" Anny Augustynowicz z lubelskiego Teatru im. Osterwy, w werdykcie jury zostało niemal niezauważone. Augustynowicz odrzuciła cały naturalizm scenografii zapisany przez Wyspiańskiego w didaskaliach. U niej na czarnej, surowej scenie, ubrani na czarno aktorzy budują uniwersalny moralitet. Z ducha antycznej tragedii i starotestamentowej opowieści wyrasta przejmujący spektakl o zbrodni, karze i sprawiedliwości, a także o naszej współczesnej moralnej degrengoladzie.

Zupełnie odmienne od tego, do czego przywykliśmy, było "Wesele" w reżyserii Rudolfa Zioły. Największe dzieło Wyspiańskiego nie miało ostatnio szczęścia do dobrych realizacji. Jednak ta z gdańskiego Teatru Wybrzeże była wyjątkowa. Reżyser odrzucił całą krakowszczyznę, nie interesuje go legenda Wesela, ale czysty tekst dramatu. A ten tekst jest porażająco aktualny. Weselni goście to współcześni Polacy, nie potrafiący wykorzystać danej im od lat wolności, nie rozumiejący, że działanie na rzecz państwa jest powinnością, że potrzeba czynu ducha. Tymczasem oni wciąż gotowi są chwytać za kosy, choć nie ma do tego powodu. Nie umieją ze sobą rozmawiać, gardzą sobą nawzajem. Mali, znikczemniali, niezdolni do solidarności. To bardzo surowa i bolesna analiza naszej narodowej świadomości. Znakomitym zabiegiem jest przełożenie matejkowskie-go pocztu duchów na pamięć historyczną współczesnego pokolenia. Np. Rycerz Czarny to u Zioły Krzysztof Kamil Baczyński - dla którego walka zbrojna stała się przedłużeniem jego poezji. Jego zderzenie z Poetą, który jest w tym "Weselu", główną postacią, nabiera wymownego charakteru konfrontacji dwóch wizji sztuki i powinności twórcy. Gdańskie przedstawienie, świetnie zagrane, zebrało największą liczbę nagród aktorskich.

Nie udał się natomiast gospodarzom "Odys". Teatr Kochanowskiego przyzwyczaił opolan do znakomitych prezentacji na festiwalu klasyki polskiej. Tym razem Bartosz Zaczykiewicz, dyrektor opolskiej sceny i reżyser przedstawienia, zaryzykował łącząc występ konkursowy z premierą. Niestety mroczna opowieść o cierpieniu człowieka skazanego na zło przez los i własne czyny, w dniu premiery nie okrzepła jeszcze ani emocjonalnie, ani teatralnie.

Absolutną nowością w repertuarze festiwalu był "Ósmy dzień tygodnia".

Opowiadanie Marka Hłaski przeniósł na scenę Starego Teatru w Krakowie Niemiec Armin Petras. W swej inscenizacji zrezygnował z realiów lat 50. i tła warszawskiej Pragi. Opowiada uniwersalną historię o młodzieńczych marzeniach o miłości i utracie złudzeń, zderzonych z jednej strony z pospolitością a z drugiej - z osobliwością życia.

Odkryciem aktorskim Konfrontacji była młodziutka Barbara Wysocka -brawurowa Agnieszka w "Ósmym dniu tygodnia" i przejmująca Judyta w "Księdzu Marku" - nagrodzona za obie role. Warto zapamiętać to nazwisko. O tej drobnej dziewczynie, obdarzonej niesamowitą siłą przekonywania, będzie jeszcze głośno.

Tegoroczne Konfrontacje, oprócz konkursu klasyki polskiej, miały bardzo ciekawą oprawę w postaci imprez towarzyszących. Po raz pierwszy opolanie usłyszeli Zespół Muzyki Tradycyjnej działający przy Fundacji "Muzyka Kresów" z Lublina i kijowskie "Derevo". Oba badają, rekonstruują i wykonują w dawnej ludowej technice śpiewaczej prastare pieśni - obrzędowe, liryczne i religijne - polskie oraz ukraińskie. To też rodzaj klasyki, tyle że niepisanej,

przechowywanej w pamięci ludowych muzyków z pokolenia na pokolenie.

Jeszcze jedną, bardzo cenną nowością repertuarową były głośne inscenizacje dzieł obcych autorów, rekomendowane przez Ministerstwo Kultury po pierwszym ogólnopolskim konkursie na teatralną inscenizację dawnych dzieł literatury europejskiej. Dzięki temu konkurs klasyki polskiej zyskał ciekawy kontekst europejski, a publiczność mogła obejrzeć "Auto da Fe" w reżyserii Pawła Miśkiewicza wg Eliasa Canettiego ze Starego Teatru w Krakowie ze znakomitymi kreacjami Jana Peszka i Iwony Bielskiej, "Nakręcaną pomarańczę" wg Anthony Burgessa w reżyserii Jana Klaty - wspólne przedsięwzięcie wrocławskiego Teatru Współczesnego i Teatru Pantomimy oraz "Wiarę, nadzieję, miłość" wg Odona von Horvatha, zrealizowane przez Grażynę Kanię - w Teatrze Dramatycznym w Warszawie.

Bogaty repertuar, literatura polska i obca, gorące przedstawienia i głośne nazwiska - pod tym względem XXXI Opolskie Konfrontacje Teatralne były wydarzeniem wyjątkowym. Obejrzało je 4,5 tysiąca widzów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji