Artykuły

Kronika Teatralna

Powodzenie granej od dłuższego czasu w paryskim teatrze Gymnase, obecnie zaś wystawionej u nas w Teatrze Polskim w literackim przekładzie Zdzisława Kleszczyńskiego najnowszej sztuki Henryka Bernsteina jest jednym więcej jeszcze dowodem stałego upodobania publiczności w melodramacie. Zmienia się, oczywiście, smak, podnosi się skala wymagań, wzrasta krytycyzm, niewzruszony tylko pozostaje głód emocji i odczuwania wrażeń, wywoływanych bezpośredniem działaniem na zmysły i stronę uczuciową człowieka. Od początków teatru i literatury dramatycznej jakimże zmianom u piszących i u widzów uległo pojęcie komizmu; ileż utworów komedjowych -- poza nielicznemi genialnemi dziełami, które mieszczą w sobie odbicie wiecznych cech natury ludzkiej - może dziś jeszcze znaleźć należyty oddźwięk? Podobnie jakaż ewolucja nastąpiła w pojmowaniu grozy i czy wobec tak zmienionego stopnia wrażliwości może publiczność dzisiejsza tak samo reagować na niektóre np. sceny szylerowskich "Zbójców", jak reagowała na nie przed stupięćdziesięciu laty publiczność teatru w Mannheimie? To, co przed niedawnym jeszcze czasem budziło nieposkromioną wesołość lub dreszcz przerażenia wywoływało, teraz bez najmniejszego przechodzi w teatrze echa. A jednocześnie te elementy widowiska, które mają za zadanie w sposób najbardziej bezpośredni, niemal fizjologiczny, oddziaływać na wrodzone człowiekowi uczucia, bezwątpienia taki sam wywierają skutek dzisiaj, jak i w czasach, gdy widz nie był tak krytycznie nastrojony i bez porównania łatwiej poddawał się woli autora. Tutaj też, w tej u każdego w mniejszym lub większym stopniu występującej pobudliwości na podniety natury uczuciowej szukać należy przyczyny niezmiennego powodzenia melodramatu, we wszystkich jego w dziejach teatru fazach, począwszy od komedji płaczliwej w. XVIII-go i dramatu mieszczańskiego, z których melodramat późniejszy ród swój właściwie wywodzi, poprzez klasyczne w swoim rodzaju utwory Dennery'ego i aż do czasów najnowszych. Bernstein, przystępując do pisania swej sztuki niewątpliwie z całą świadomością zamierzył wyposażyć ją w elementy melodramatyczne. Nazywając ją zaś "Melodramatem" (nie jest to w tym wypadku określenie "rodzaju", lecz tytuł utworu), zamiar ten wyraźnie podkreślił. Jest w tem pewna lekka ironja: autor jakby chciał pokazać, że sztuka, mająca za treść pierwsze lepsze z życia wzięte zdarzenie o charakterze melodramatu, jakich tak często dowiadujemy się z kroniki wypadków w gazetach, może nie zniżać się do poziomu "dramatycznego reportażu", nie posiadać drażniących lepszy smak brutalnych efektów.

Żądacie od teatru bezpośrednich wzruszeń? Chcecie roztkliwiać się i ulegać silnym wrażeniom, me wdając się w analizowanie zjawisk, które je wywołały w obawie, że takie analizowanie zmąciłoby wam przyjemność bezpośredniego odczuwania i kazało może wstydzić się tego wzruszenia? Słowem pragniecie melodramatu? Dobrze, daję go wam, daję melodramat w najczystszej formie, ale uszlachetniony, bez krzyku, bez ogłuszających akcentów, któreby was drażniły, bez jaskrawości, której nie znieślibyście. Jest to jakby melodja bardzo prosta i bardzo niewybredna, podniesiona do poziomu prawie dzieła sztuki, dzięki bardzo umiejętnej harmonizacji.

Bernstein istotnie pokazał, że umie taką operację wykonać. Zrazu nieśmiało, to też cztery pierwsze obrazy nic lub prawie nic w sobie nie mają z istotnych cech melodramatu. W następnych zato wypłynął na pełną wodę, nie krępując się w stosowaniu właściwych melodramatowi środków. Stąd też ta duża liczba obrazów, na które podzielona jest sztuka (w oryginale dwanaście, w polskiej wersji - jedenaście.). Jest to znamienną dla tego rodzaju literackiego cechą i koniecznością takie ciągłe przerzucanie miejsca działania, w ten bowiem tylko sposób uzyskuje się jak najwięcej scen bogatych w akcję zewnętrzną a na niej przecież opiera się melodramat w przeciwstawieniu do tragedji lub komedji, w których punkt ciężkości winien spoczywać w akcji wewnętrznej, w konflikcie dramatycznym, w walce i przeżyciach bohaterów.

W melodramacie z konfliktem tak pojętym prawie nie spotykamy się. Niema go też i w sztuce Bernsteina, tragedja bowiem jej bohaterów, Piotra i jego żony Joanny, pokazana nam jest niemal wyłącznie od strony zewnętrznej. Widzimy fakty, ale nie znamy powodów, które je wywołały; obserwujemy czyny, ale nie rozumiemy ich motywów. To bowiem, że Joanna popełnia samobójstwo, stanowiące konsekwencję popełnionej przedtem zbrodni [usiłowanie otrucia męża nie wyjaśnia bynajmniej zagadki, jaką postać jej jest od początku do końca. iNie odsłania również tajemnicy jej duszy list, pisany przez Joannę przed śmiercią; budzi on tylko nasze dla niej współczucie, przekonywa bowiem, że i w niej tliło się coś więcej, niż zmysłowa tylko miłość dla Andrzeja, że i ona musiała cierpieć naprawdę i o tak szkodliwe dla sztuki niemal całkowite pominięcie psychologicznego podkładu największym jest grzechem w "Melodramacie".

Najwięcej daje się odczuwać ten brak w stosunku do postaci Joanny, w mniejszym stopniu dotyczy Andrzeja. Najlepiej narysowana jest postać Piotra. Ale kto wie, czy nie jest to brak ze strony autora świadomy, chodziło mu bowiem może tylko o przedstawienie w możliwie najprostszej formie tragicznych losów dwojga tych bohaterów, o wzbudzenie dla nich jak najżywszego współczucia (i dlatego zapewne wybrał formę melodramatu, jako najbardziej bezpośrednio przemawiającą do serc słuchaczów), aby tą drogą doprowadzić do zrozumienia idei utworu, streszczającej się w tem, że ze śmiercią człowieka u pozostałych przy życiu wszelkie w stosunku do zmarłego uczucia powinny ustąpić miejsca jednemu: uczuciu przebaczenia.

Takim aktem darowania winy, nie zmarłym jednak, lecz żyjącym winowajcom, kończy się inna, podobnie jak utwór Bernsteina mająca wielkie powodzenie niemiecka sztuka, wystawiona w Warszawie przez Teatr "Ateneum": Leonharda Franka "Karol i Anna". Należy ona do literatury wojennej mimo, że nie przedstawia (jak np. "Kres wędrówki") samej tragedji wojny, lecz jedynie dalsze jej tragiczne konsekwencje, tak jak grane poprzednio w tymże teatrze dwie inne również niemieckie sztuki: "Sprawa Jakubowskiego" i "Hinkemann". Utwór Franka grzeszy nieco sztuczną koncepcją, przyznać jednak trzeba, że ta niezwykła sytuacja dobrze jest umotywowana i zręcznie przeprowadzona. Ale to i wszystko, co na korzyść jego można powiedzieć, trudno więc uznać wprowadzenie "Karola i Anny" do repertuaru polskiego za czyn potrzebny i naszą kulturę wzbogacający.

W Teatrze Letnim, o którym na zakończenie dzisiejszej kroniki wspomnieć jeszcze należy, odbyła się premjera trzyaktowej komedji Gustawa Beylina p. t. "Mąż naszej panienki". Autor "Zuzanny" zdobył nią bez trudu publiczność, bo choć lawiruje między komedją a farsą i nie boi się wprowadzenia farsowych szablonów, robi to jednak z dużą techniką i z prawdziwym talentem, z kulturą i niepozbawioną wdzięku swobodą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji