Artykuły

Premiera Wiśniewskiego

Zaintrygował mnie jeszcze na scenie Teatru Współczesnego inscenizacją "Smoka" Szwarca. Potem "Manekinami" Zbigniewa Rudzińskiego na scenach operowych Wrocławia i Warszawy. Miał wtedy jeszcze obok siebie inscenizatorów - wspólników: Krzysztofa Zaleskiego w teatrze i Marka Grzesińskiego w operze. Dopiero później, gdy zobaczyłem jego pierwsze autorskie przedstawienie stało się dla mnie jasne, co w tamtych było czyje.

Swoje oczarowanie teatrem Janusza Wiśniewskiego też mam już poza sobą. Doznałem go podczas premiery "Walki karnawału z postem" w Teatrze Współczesnym, a było to już jego trzecie (najsłabsze - jak mi mówiono) autorskie przedstawienie. Dopiero potem miałem okazję poznać dwa poprzednie: "Panopticum ala Madame Tussaud" i "Koniec Europy", powstałe w poznańskim Teatrze Nowym. Kupił mnie nimi Wiśniewski, może ze względu na moją szczególną słabość do wszelkich form teatru ruchu. I przyznam, zupełnie nie przeszkadzają mi dość czytelne proweniencje jego teatru: ani ta najgłośniej u nas podnoszona - Kantorowska, ani ta bardziej dla mnie oczywista, sięgająca wprost do niemieckiego ekspresjonizmu. Ma do nich prawo - jak sądzę - jako wychowanek europejskiej wspólnoty kulturowej.

Mam Już także za sobą zmęczenie teatrem Wiśniewskiego. Dało o sobie znać podczas kolejnej jego poznańskiej produkcji "Modlitwy chorego przed nocą". I tym razem podziwiałem maestrię inscenizatora, z jaką żongluje on w swoich szopkach rytmem i ruchem, muzyką i słowem, rekwizytem i aktorem sprowadzonym do roli ekspresyjnej marionetki. Zabawa jednak, myślałem sobie, efektowna już sama w sobie, powinna służyć w teatrze czemuś więcej niż tylko formułowaniu prawd oczywistych skrawkami tekstów wyciąganymi dość przypadkowo z rozmaitych źródeł. A może zresztą nie miałem racji. Może rzeczywiście warto je dzisiaj wykrzykiwać ze sceny i powtarzać ludziom do znudzenia. I to nie tam, gdzie giną one w powodzi słów, ale właśnie w teatrze tak plakatowym, komunikatywnym i efektownym.

Dzisiaj teatr Wiśniewskiego nie olśniewa mnie już tak, jak tych młodych widzów, którzy wiwatowali na jego część po prapremierze "Olśnienia" w Sali im. Emila Młynarskiego w Teatrze Wielkim. Choć nadal jestem pełen podziwu zarówno dla twórcy, jak jego zespołu. I doskonale rozumiem entuzjazm świeżej, warszawskiej publiczności Janusza Wiśniewskiego. Ten teatr może bowiem fascynować, a może też doprowadzić kogoś do irytacji. To też się liczy w czasach teatru nijakiego.

Osobiście cieszę się, że Wiśniewski wraca swym "Olśnieniem" do literatury. Niepełny to jeszcze powrót, ale już przecież wyraźny. Ideę czerpie z "Wiatronogiego" Lwa Tołstoja, choć jego spektakl daleki jest oczywiście od jawnej adaptacji. Są tam i inne asocjacje. Jest kilka złotych myśli z różnych źródeł, zgrabnie wkomponowanych w tok narracji. Tym razem bowiem wyraźna jest narracja, przerysowana - jak zawsze u Wiśniewskiego - sarkastyczna opowieść o ludzkim losie.

I tą wspaniałe kreacje aktorskie. Osobliwe w tym teatrze, ale godne najwyższego uznania.

Jest ich tyle, ilu ukazuje się na scenie aktorów, we wszystkich rolach, łącznie z dziecięcymi. Wymienię protagonistów tylko znanych nam już z poznańskich przedstawień Wiśniewskiego: Wiesława Komasę w roli Mistrza, Andrzeja Saara w roli Osła, Leszka Łotockiego w roli Konia i Marię Maj w roli Śmierci. Choć powinienem właściwie wymienić wszystkich wykonawców, a nawet omówić szerzej Ich figury sceniczne. Bo nie ma w tym teatrze ról drugoplanowych. Wszystkie są ważne, widoczne, znaczące.

"Olśnienie" Wiśniewskiego w Teatrze Wielkim sygnowane jest przez tę samą ekipą realizatorską co poprzednie jego przedstawienia. Muzyką wsparł je Jerzy Satanowski, nie bacząc na jej dość bezceremonialne traktowanie przez inscenizatora (razi mnie zwłaszcza jej numerowość i natrętne szwy w nagraniu przy potoczystej przecież narracji obrazu). Kostiumy projektowała Irena Biegańska, a ruch sceniczny proponował aktorom Emil Wesołowski. Osiągnęli oni Już w tym zespole tak dalekie wzajemne zrozumienie, że spektakl wydaje się dziełem jednej ręki.

Mamy więc teatr Janusza Wiśniewskiego w Warszawie. Mamy i go nie mamy. Jest twórca, zespół, jest już nawet pierwsze przedstawienie - gościnnie w Teatrze Wielkim, wyprodukowane pod parasolem administracyjnym Centrum Sztuki "Studio". Czy znajdzie się również siedziba dla tego teatru? Oto pytanie, na które Jut od roku nie ma odpowiedzi. Prezydent miasta ciągle jeszcze w tej sprawie milczy

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji