Artykuły

Zakończenie "Nieboskiej"

Z dwóch scen, które najhardziej "Nieboską" kompromitują - sceny Przechrztów i zakończenia - daleko ważniejsze i trudniejsze dla krytyka i inscenizatora jest z pewnością zakończenie. Scena przechrztów jest jednoznaczna, jednowymiarowa i żenująca nawet dla tych, którzy poza tym nie mają zastrzeżeń do ideologii autora Trzech Psalmów. Bo taka rewolucja, jaką przedstawił Krasiński, nie może być tylko historyczną intrygą gromadki starozakonnych; gdyby tak było, nie byłoby "Nieboskiej" tylko dziełko podobne do "Antychrysta" Karola Huberta Rostworowskiego, o którym nie warto by wcale mówić. Nie byłoby wtedy Pankracego ani Leonarda, ich ideowej pasji, argumentów i dążeń, którym sam autor nie potrafił przeciwstawić żadnej rzeczywistej racji i musiał w końcu wezwać na pomoc metafizykę. "Nieboską" jest żywiołową wizją przyszłej rewolucji, w której scena przechrztów jest tylko drobnym paszkwilem, myślowo odizolowanym od reszty; wydaje się, jak gdyby autor oderwał się na moment od realistycznego nurtu własnego obrachunku z rewolucją i spróbował dorobić zgryźliwy komentarz do sprawy, która jego samego porwała swą wielkością i prawdą. Ale wielka fala "Nieboskiej" pokrywa i wyrzuca z siebie ów nieorganicznie w niej tkwiący komentarzyk, jak morze wypluwa to, co w nim nieczyste i martwe.

Inaczej zakończenie. Wiadomo na ogół, co Krasiński pragnął wyrazić, wprowadzając na koniec Chrystusa, który uśmierca Pankracego. Chrystus wybawiał go z wielu kłopotów i załatwiał wiele spraw. Pozwalał wycofać się z przekonaniem i ideowo z nazbyt postępowych i wieszczych pozycji, dokąd zaprowadziło Krasińskiego zbyt odważne i realistyczne myślenie. Dawał ocenę grzechów starego i nowego świata, która łagodziła niebezpieczny konflikt pomiędzy tymi światami. Stanowił jednocześnie jedyny ratunek przeciw fatalizmowi procesu historycznego, który przerażał autora "Nieboskiej". Był też jakąś propozycją moralno-polityczną, mało co prawda konkretną, ale jedyną, na jaką hr. Krasiński potrafił się zdobyć. Bez Chrystusa i jego interwencji w losy i ocenę wodza rewolucji Nieboską mogłaby zabrzmieć jak aprobata społecznego przewrotu i nowego porządku, jaki się z niego narodzi. Chrystus stawia wszystko, co powiedziano w utworze o rewolucji, pod znakiem zapytania.

Jakie jednak znaczenie ma ów literacki komentarz w odniesieniu do scenicznej wymowy zakończenia? Jak zrozumie widz owo przedśmiertne oświadczenie "Galilaee vicisti!", po którym Pankracy stacza się w objęcia Leonarda i kona? Jeżeli nawet pojmie znaczenie tych łacińskich słów i nie będzie miał pretensji do Chrystusa o niemoralny czyn, niezgodny z chrześcijańską etyką - to zacznie sobie ową "karę niebios" tłumaczyć jakimiś grzechami delikwenta i doszukiwać się tych grzechów w jego scenicznej biografii. Bowiem, rozumując w zgodzie z logiką dramatu, w którym Pankracy umiera z wyroku Chrystusa, i z logiką sceny, która nie znosi wydarzeń przypadkowych, nie wynikających z akcji, śmierć Pankracego powinna być karą za jakieś grzechy, popełnione w utworze. Można przypuszczać, że Krasiński pragnie potępić Pankracego za to samo, za co został potępiony hr. Henryk: za brak miłości i nadmiar pychy. Słowa skazańców z Okopów św. Trójcy: "Za to, żeś nic nie kochał, nic nie czcił prócz siebie i myśli swojej - potępion jesteś, potępion na wieki - wypowiedziane do hr. Henryka, odnosi wielu komentatorów Nieboskiej także do Pankracego.

Ale taki zarzut - o ile przylega on logicznie do "romantycznego bohatera", jakim jest hr. Henryk, który od początku zmaga się z egocentryzmem zakochanego w sobie poety, o tyle wydaje się nam dzisiaj dosyć sztucznie zastosowany do wodza rewolucji, którego przecie nie takimi kategoriami należałoby sądzić. Jakież bowiem są w utworze dowody na to, że Pankracy działa z pobudek egoistycznych, dla własnej "kariery" czy innych osobistych, celów, a nie z miłości czy przywiązania do idei? Pankracy gardzi ludem, który jednocześnie pragnie uszczęśliwić, ale ta jego pogarda jest w tym wypadku cechą raczej historyczną, właściwą całemu pokoleniu owych samotnych rewolucjonistów, którzy czuli się o tyle mądrzejsi i wyżsi duchem od tych, których los zapragnęli odmienić, że marzyła im się dziwna rewolucja "dla ludu, ale bez niego". Bo Pankracy jest bohaterem absolutnie i konsekwentnie świeckim, spokrewnionym o wiele bliżej z niejednym rzeczywistym rewolucjonistą owej epoki niż z romantycznymi "uszczęśliwiaczami" ludzkości, takimi jak Konrad czy Faust. Pewnie dlatego Krasiński - wiedziony instynktem realisty - zwolnił Pankracego spod duchownej jurysdykcji, która na przestrzeni całego dramatu wtrąca się, komentuje i koryguje wszystkie postępki i myśli hr. Henryka.

Dlatego także, jak mi się zdaje, nie należałoby przypisywać Pankracemu niechrześcijańskiej pychy, skoro jego charakter i poglądy nie mieszczą się w sferze kryteriów chrześcijańskiej moralistyki. Można oczywiście napisać dramat o grzechach Dantona, i ale wtedy należałoby charakter, czyny i myśli bohatera dostosować do z góry powziętych chrześcijańskich założeń.

Pankracy jest pełen błędów i wypaczeń, jeżeli go sądzić z pozycji romantycznych i chrześcijańskich. Jak na bohatera romantycznego ma np. za wiele rozumu, który "według systematu psychologicznego filozofów polskich..." był w tym czasie "zaliczony pomiędzy niższe władze duchowe" - jak to w związku z "Nieboską" objaśniał Mickiewicz. Jest zbyt zdecydowany, aktywny i działający, a za mało kontemplacyjny, liryczny, marzycielski i rozdarty. Romantyczni są Konrad i hr. Henryk, walczący z przemocą bohaterowie Byrona, Schillera i Goethego; Pankracy jest kimś zupełnie obcym, jak przybysz z innego świata czy z innej epoki. Jest o wiele bliższy naszemu światu i naszym kategoriom myślenia niż wielu bohaterów romantycznych. I z tą właśnie "współczesnością" Pankracego reżyser musi się liczyć w większym chyba stopniu niż historyk literatury.

Dzisiejszy widz bowiem może zauważyć w Pankracym niejedną cechę, którą nauczył się cenić u wodzów współczesnego świata: intelekt i rozum, dalekowzroczność i dar dyplomacji, romantyczne marzycielstwo połączone z wewnętrzną dyscypliną, surowość bez okrucieństwa. Nawet owe chwile niepokojącej słabości, które miewa Pankracy, łatwo wytłumaczyć faktem, że on przecież jedyny w swoim obozie zdaje sobie sprawę z ogromnej odpowiedzialności i niezmiernej trudności zadania, jakie przedsięwziął. Niejedna tradycyjna wada wydaje się dzisiaj zaletą wodza, świadczącą dobrze również o przenikliwości i realizmie autora. Pankracy miał złą reputację, bo przerósł i wyprzedził swoja epokę; pora go dziś zrehabilitować, skoro rozumiemy go lepiej i wiemy o nim więcej, niż to było możliwe za czasów autora.

Ale skoro Pankracy wyda się widzowi "pozytywny" i bezgrzeszny, to jak wytłumaczyć ową "karę niebios", która nań spada w zakończeniu?

Korzeniewski potępia Pankracego za popełnione zbrodnie. Tego potępienia nie było jeszcze w przedstawieniu premierowym i długo potem. Reżyser wprowadził je niedawno w postaci nowego obrazu, w którym te same zmory zamęczonych z Okopów św. Trójcy, które niedawno odprawiły sąd nad hr. Henrykiem, bardziej tylko "unowocześnione" (bez dybów) zjawiają się przed śmiercią Pankracemu. Stają przed nim w pozycjach ludzi skazanych na męczeństwo i śmierć i - nic nie mówiąc - oskarżają. Tłumaczą delikwentowi i widowni, że to, co za chwilę nastąpi - wizja i śmierć Pankracego - stanowić będzie zapłatę za zbrodnie, popełnione na nich.

Jeżeli szukać w utworze podstaw dla takiego potępienia - to można je znaleźć tylko w wyrokach, jakie wydaje Pankracy na pokonanych arystokratów. Korzeniewski pomija tu świadomie historyczną i socjologiczną analizę sytuacji. Nie obchodzi go fakt, że "zbrodnię" Pankracego usprawiedliwia "stan wyjątkowy" rewolucji, ani to, że skazani byli gromadką nic nie wartych arystokratów, o których sam Krasiński nie mógł nic dobrego powiedzieć. Sądzi Pankracego wedle zasad pokojowej praworządności; obchodzi go zbrodnia jako taka. niezależna od warunków; zbrodnia, która nie potrafi być sprawiedliwa ani usprawiedliwiona. Skorzystał z prawa teatru do metafory; kazał widmom pomordowanych w podziemiach św. Trójcy posłużyć się aluzją do zbrodni popełnionej na arystokratach. Scenę rewolucyjnego sądu potraktował więc ahistorycznie, a za to metaforycznie. Pozostał wierny tradycji, w której Pankracy zostaje uśmiercony za jakieś zbrodnie; zmienił tylko i "unowocześnił" interpretację winy Pankracego. Kazał mu umrzeć za to, że krwią pomordowanych bez sądu użyźnił glebę przyszłego szczęścia swojego ludu, którego wizję w tej właśnie, ostatniej scenie, Pankracy roztacza.

Wydaje mi się, że wszelka próba potępienia Pankracego za grzechy, które skłoniły Chrystusa do interwencji, nie zgadza się z charakterem i logiką postaci, a także kompromituje chrześcijański morał, który miał z Nieboskiej wynikać. Bo - po pierwsze - Pankracy nie zdradzał nigdy metafizycznych zainteresowań; nie zmagał się z problemem chrystianizmu, nie miał żadnych tego rodzaju "ideologicznych wątpliwości", nie nawiedzały go anioły i diabły, jak hr. Henryka, Konrada i Fausta, nie zetknął się ani razu z Chrystusem, jak Don Juan z Posągiem Komandora; był racjonalistą stuprocentowym, który myślał o wielu sprawach tego świata, natomiast zupełnie nie zajmował się światem zaziemskim.

Po drugie: niebo w "Nieboskiej" zadziałało wbrew wszelkim tego rodzaju romantycznym i chrześcijańskim zasadom i tradycjom. Postępek Chrystusa jest tu bardziej nieprawo-rządny i niemoralny niż jakikolwiek czyn Pankracego. O ileż uczciwszy jest nawet Mefistofel z "Fausta", który rzetelnie sobie zapracował na duszę bohatera, a i to sprzątnięto mu ją w ostatniej chwili sprzed nosa! Chrystus zaskakuje Pankracego znienacka, jak grom z jasnego nieba i to w momencie, kiedy ten roztacza swój, jakże konkretny i piękny, plan uszczęśliwienia ludu! Za znacznie mniej realną deklarację o miłości do narodu udało się dobrym aniołom wyrwać duszę Konrada z rąk złych szatanów, podobnie jak chór aniołów porywa "nieśmiertelną cząstkę Fausta" na podstawie "prawdy miłości", którą wykryto w jego działaniu. Jak z tego widać, Chrystus stosuje tu całkiem odmienne kryteria ocen moralnych, niż te, którymi kierowali się wielcy poeci romantyczni sądząc swoich bohaterów - z także chrześcijańskich pozycji. Zabija bohatera bez sądu i bez przestrogi, pozbawia lud walczący o słuszną sprawę (co przyznaje także Krasiński) wodza, którego osoba wydaje się być rękojmią, że dalsze losy rewolucji potoczą się zgodnie z jego piękną i sprawiedliwą wizją. Takie zakończenie kompromituje faktycznie nie Pankracego, ale właśnie Chrystusa. Wydaje mi się, że sprawiedliwy sąd, sądzący obydwu, znalazłby więcej dowodów winy w tym jednym czynie Chrystusa, niż we wszystkim, co powiedział, zrobił i zamierzał zrobić Pankracy.

Zdaję sobie sprawę z dyskusyjności tych moich rozważań, które prowadzą do wniosku, że dzieło Krasińskiego analizowane po dzisiejszemu, tzn. zgodnie z naszą wiedzą o przedstawionych procesach i ludziach, wyraża co innego niż to, co chciał d mógł powiedzieć o rewolucji i jej wodzach hr. Krasiński. Skoro by jednak przyjąć taką interpretację, to jakie konsekwencje wyniknęłyby stąd dla teatru? Jak pokazać śmierć Pankracego, jeśli go uznamy niewinnym, i jak wyrazić jego ostatnie słowa, które w utworze oznaczają kapitulację i samokrytykę wodza rewolucjonistów?

Wydaje mi się, że biorąc pod uwagę przede wszystkim charakter bohatera, na podstawie wszystkiego, co o nim wiemy, jego przedśmiertne oświadczenie pod adresem Chrystusa mogłoby mieć dwojaką interpretację.

Teatr mógłby np. pokazać człowieka bardzo mądrego i pewnego siebie i swego dzieła, który mimo promieniującej zeń siły ma chwile niepokojącej słabości; człowieka, który jedyny w swym obozie zdaje sobie sprawę, jak niezmiernie trudna i kosmicznie odpowiedzialna jest sprawa, którą postanowił przeprowadzić. Wizja i śmierć Pankracego w takim przedstawieniu mogłaby być jedną z takich chwil załamania: Pankracy osiągnął zwycięstwo, ale przeraził się odpowiedzialności. Złożył broń w ręce Chrystusa w momencie, kiedy zwycięska sytuacja otwiera przed nim perspektywy niezmierzonych możliwości. Psychologicznie takie wytłumaczenie końca Pankracego wydaje się wielce prawdopodobne: ten "stalowy" i zimny człowiek miewał przecie już takie chwile dziwnych niepokojów, wahań i zwątpień.

Mógł pomyśleć o Chrystusie także na zasadzie wolteriańskiej niespodzianki laickiego umysłu, który przed samą śmiercią zląkł się samego siebie, tego co zrobił, i tego co go czeka - jeżeli w tej ostatniej chwili uwierzył, że poza światem, na którym czuł się tak pewnie, jest jeszcze świat inaczej myślący i sądzący. Taki Pankracy byłby człowiekiem słabym, ale przyznać trzeba, że elementy owej słabości można odnaleźć w jego roli.

W drugiej propozycji Pankracy pozostałby do końca postacią świadomą i silną, człowiekiem, który poznał wszystkie sprężyny tego świata i wszystko, co się tu dzieje, potrafi wytłumaczyć sobie w zgodzie z własną filozofią. Kiedy znalazłszy się u szczytu swoich dążeń, skąd mógł nareszcie zobaczyć jasną i piękną perspektywę własnego dzieła, poczuł znienacka śmierć, odczuł to jako cios potwornie złośliwy i posądzenie skierował przeciw komuś, kto powinien być zainteresowany w takim rozstrzygnięciu jego sprawy. Mógł w tej chwili pomyśleć o Chrystusie, w którego nie wierzył, ale którego uważał za obrońcę istniejącego porządku, który on, Pankracy, zapragnął i spróbował zburzyć. Słowa "Galilaee vicisti!" mogłyby tu zresztą oznaczać jakąś metaforycznie pojętą silę, przeciwną idei rewolucji, za której uosobienie Pankracy sam siebie uważał. Mógłby te słowa powiedzieć z akcentem ironii i buntu, ironii ludzkiego losu, który w mniejszym daleko stopniu zależy od rozumu i woli człowieka niż dzieło, którego jednak zdołał dokonać, i buntu przeciwko takiemu lasowi. W owej pozornej abdykacji wyrażałaby się gorycz człowieka, który w momencie prawie nadludzkiej potęgi i szczęścia zmuszony jest przyznać, że pozostał tylko człowiekiem, nad którego ciałem zachowały władzę różne irracjonalne moce, których istnienie zlekceważył. "Galilaee vicisti!" w odpowiednim brzmieniu może znaczyć: zwyciężyłeś moje ciało, ale duch mój i idea pozostaną niezwyciężone jak moje dzieło, którego także nie potrafiłeś zniszczyć. Podobny chyba protest przeciw władzy nad ciałem, a nie nad duszą i ideą, zawierały te słowa w ustach Juliana Apostaty, który wypowiedziawszy je po poniesionej klęsce, przebił się mieczem.

...że nie to chciał powiedzieć Krasiński? To i co z tego? Krasiński potępiał Pankracego głównie za brak serca i nadmiar rozumu, a my go za to właśnie powinniśmy cenić, bo w naszych czasach niedobrze się dzieje narodom, których wodzowie nie mają rozumu. Nie możemy przecie z wierności dla autora zdradzać samych siebie; własnych doświadczeń i z trudem, w bolesnych zmaganiach z historią zdobytej wiedzy o święcie. Jesteśmy wierni tekstowi, ale ocena zawartych w nim myśli i propozycji w sprawach, o których mamy prawo wiedzieć więcej niż autor - należy do nas. W przeciwnym razie dzieło klasyczne byłoby tylko ilustracją poglądów autora o różnych przebrzmiałych sprawach, a nie uczestnikiem dyskusji, która się toczy współcześnie.

...że herezja? A ileż takich i gorszych herezji popełniamy prawie bez przerwy, nazywając je rozgrzeszającym mianem twórczego eksperymentu? Po prostu - nie każdy rodzaj literatury, nawet tej największej, traktujemy z równym fetyszyzmem. Nie przypominam sobie np., czy ktoś wystąpił w obronie Moliera, kiedy Korzeniewski kazał Don Juanowi zejść z tego świata z tak niepokorną, bagatelizującą wyrok nieba, nonszalancją. Wielu pochwala wszelkie, nawet najbardziej okrutne doświadczenia na dziełach Szekspira. Ale "Nieboska", jak mi się wydaje, znajduje się jeszcze daleko od sfery dozwolonych eksperymentów, i nawet najśmielsi mówią o niej wciąż jak o dziele, które napisał reakcjonista Krasiński, a którego pierwszym recenzentem był mistycyzujący już wtedy Mickiewicz. A naprawdę "Nieboska" nie została jeszcze dla dzisiejszego teatru odkryta. Przedstawienie łódzkie jest tylko pierwszą, twórczą i podniecającą do dyskusji propozycją współczesnego odczytania tekstu. A możliwości wyboru i propozycji rozwiązań Nieboska wydaje się zawierać więcej, niż się to na pozór wydaje. Bo przecież w tym dziele, jak może w żadnym innym z całej naszej literatury, zawarte są myśli, wątpliwości, przewidywania, obawy i uprzedzenia ogromnej dziejowej epoki, do której i my należymy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji