Artykuły

Marcin Czarnik: Nie lubię rzucać się w oczy

To jego sezon. Zagra w dwóch premierach w teatrze TR Warszawa: "Inni ludzie" i "Anioł zagłady" I będzie go można zobaczyć w dwóch serialach: "Nielegalni" w Canal+ i "Pułapka" w TVN. Wokół MARCINA CZARNIKA robi się gorąco.

Pana kariera ostatnio interesująco przyspiesza. Dobrze się Pan w tym czuje? MARCIN CZARNIK To wspaniały moment, ale też trudny - zawsze choruję fizycznie, kiedy coś się u mnie zmienia. Miałem już takie przełomy, gdy grałem w "Hamlecie" Jana Klaty w Stoczni Gdańskiej, po spektaklach Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu, po serialu "Artyści" albo kiedy zaczynaliśmy pracę w Starym Teatrze z Janem Klatą. Moje życie wyznaczają mocne ruchy teatralne, mieszkam tam, gdzie gram. Zmieniam skórę i miasta. Właśnie przeprowadziłem się do Warszawy.

Kiedy myślałam o naszej rozmowie, najczęściej przychodziło mi do głowy słowo "skąd". Mieszkał Pan i pracował w Gdańsku, we Wrocławiu i w Krakowie. Urodził się w Oświęcimiu, studiował w Warszawie. Skąd Pan jest?

- Znikąd, nie mam swojego miejsca. Mogę się każdego dnia spakować i być gdzie indziej. Jestem kundlem, tak już mam. Ale urodziłem się w Oświęcimiu. Długo nie wiedziałem, co to znaczy.

Można, mieszkając w Oświęcimiu, nie być świadomym, co to znaczy?

- O tym się nigdy nie rozmawiało. Tereny obozów były dla mnie, dzieciaka, placem zabaw. W gliniance w Brzezince nauczyłem się pływać - wtedy można było łazić bezkarnie po obozie. Chodziłem do szkoły imienia Dzieci Więźniów Oświęcimia, w holu, za szybką, wisiał pasiak. W latach 80. bawiliśmy się w Żydów i esesmanów. Może to był nasz rodzaj odreagowania? To zawsze będzie wisiało nad tym miastem. Dziś, kiedy odwiedzam mamę, mijam Brzezinkę. Ostatnio zauważyłem, że znowu ktoś wybudował dom, który ma taras z widokiem na obóz. Nikogo to nie dziwi. Ale tam inaczej nie da się żyć, można tylko tak. W domu też nie było tematu. Marcin Kącki pisze teraz książkę reporterską o Oświęcimiu - więcej się od niego dowiedziałem o swoim mieście niż od rodziców.

Pytałam, skąd Pan jest. A skąd się Panu wzięło aktorstwo?

- Mit założycielski, dlaczego Czarnik został aktorem, brzmiał tak, że tato zrobił mi w przedszkolu maskę liska. Wyskoczyłem na scenę i było fajnie, wszystkim się podobało, ja się podobałem. To była jedyna sytuacja, w której czułem się akceptowany. Miałem zdolności, po muzykalnym dziadku góralu i mamie, która do dziś śpiewa. Kiedy próbowałem pomagać ojcu w robotach praktycznych, zawsze był niezadowolony. Umarł dość wcześnie, mama uważa, że nigdy by się nie zgodził na to, bym został aktorem. To nie zawód dla faceta. A ja lubiłem się wygłupiać. Od razu wiedziałem, co chcę robić, przez co dziś nie umiem nic innego. A chyba wolałbym być piłkarzem niż aktorem.

Nawet dziś, kiedy wszystko przegraliśmy?

- Oni przynajmniej pojadą na wakacje, a ja nie.

Rodzina nie protestuje, że ciągle się przeprowadzacie?

- Mam szczęście, moja żona jest wyrozumiała. Dopiero niedawno mi się przyznała, że dużo kosztowały ją przenosiny z Wrocławia do Krakowa. Nasza córka akurat szła do drugiej klasy, wyrwaliśmy ją ze szkoły. Teraz bardzo nam się podoba w Warszawie, choć kiedy tu studiowałem, nie miałem dobrych doświadczeń. Zazwyczaj wytrzymuję w jednym miejscu trzy lata, w Krakowie mieszkaliśmy pięć, ale to ze względu na dyrektora Jana Klatę. W każdym mieście nadal mamy przyjaciół, ale powrót tam byłby trudny, zamykamy za sobą te etapy.

A skąd miłość?

- Z Gdyni - poznaliśmy się w teatrze 16 lat temu. Żona tańczyła, a ja grałem. Jest artystką dużo bardziej wszechstronną niż ja, zajmuje się też projektowaniem wnętrz i scenografią. Zdarzało nam się mieszkać w teatrze, w pokoju nad sceną, z prysznicem w kuchni, a na korytarzu spotykaliśmy panów ze światłem. Zmęczeni tą mieszkaniową prowizorką popełniliśmy błąd życia: wzięliśmy kredyt we frankach i kupiliśmy piękne mieszkanie we Wrocławiu. Do dziś za to płacę. Nie wiem, po co to całe kupowanie, skąd potrzeba posiadania, teraz mieszkamy w wynajętym i jest wspaniale. Nie trzeba za dużo mieć.

Jest Pan ojcem obecnym czy takim, który kiedyś nadrobi brak obecności?

- Nie wiem, czy nie jest za późno. Moja córka ma 12 lat. Czuję, że już przestaję jej być potrzebny. A może jestem potrzebny najbardziej, ale nie umiem tego wychwycić? Teraz mieliśmy spędzić razem dwa tygodnie na Kaszubach. Ale dostałem kalendarz i okazało się, że spędzę z rodziną tylko trzy dni.

Jak Pan to wytłumaczył córce?

- "Przepraszam cię, kochanie, muszę jechać do pracy".

To nie wystarczy.

- Wiem. Nie umiem sobie z tym poradzić.

Ogląda Pana w teatrze?

- Kiedyś wzięliśmy ją na spektakl, w którym płonąłem prawdziwym ogniem. To była pomyłka, córka bardzo to przeżyła. A teraz zaskakuje mnie uwagami - ja nie miałem tej dojrzałości nawet jako 18-latek. Widzę, jak się rozwija, buduje swoją intelektualną autonomię. Niestety, nie wiem, kiedy to się stało... Zupełnie inaczej wychowuję swoją córkę, niż ja byłem wychowywany. Daję jej wsparcie, czasem na wyrost. Mnie tego brakowało, cokolwiek zrobiłem, nigdy nie było wystarczająco dobrze.

Zebrałam o Panu takie opinie: "jeden z najbardziej niedocenianych aktorów", "jedna z najciekawszych osobowości teatru artystycznego ostatnich 15 lat", "jeden z najprzystojniejszych aktorów". Która wydaje się Panu najtrafniejsza?

- Niedoceniany? Skoro sam siebie nie doceniam, to trudno oczekiwać tego od innych. Ostatnio jestem coraz bardziej niezadowolony z tego, co robię. Nigdy nie umiałem przyjmować komplementów, nie wierzę w nie. Chyba bardziej pasuje do mnie pierwsza opcja niż trzecia.

Czyli odpada wersja, że przystojny?

- Nie podoba mi się, że wyjście na scenę zakłada pewnego rodzaju walkę o widza. Że część zadania aktorskiego polega na tym, żeby pokazać: patrzcie, jaki jestem fajny. Mam problem z oklaskami. Teatr jest o czymś więcej niż aplauz. Polega na ofiarowaniu się postaci i sprawie. Gdybym teraz nie trafił do teatru Grzegorza Jarzyny, gdzie nie robi się rzeczy pod widza, to chyba byłbym już gotów zrezygnować z teatru w ogóle.

A gdyby Pan miał zagrać amanta? Ma Pan warunki. Podoba się Pan kobietom.

- Naprawdę? Chyba nie. Czasem, kiedy mam zagrać kogoś bardziej przystępnego, słyszę: "Bo ty jesteś taki mroczny. Może się uśmiechnij? I wyprostuj. Tak się robi amanta". Na co dzień kobiety nie zwracają na mnie uwagi, jestem pokurczony, pozamykany, nie lubię rzucać się w oczy. Od pewnego czasu chodzę ubrany na czarno, skromnie. Nie chcę się przebierać, przyciągać spojrzeń, wystarczy mi, że wychodzę na scenę. Oczywiście wtedy sprawia mi to przyjemność, ale tylko kiedy wiem, że na tę uwagę zasłużyłem. A nie zawsze mam takie poczucie. Wie pani, ja jestem znany z marudzenia.

To też sposób skupiania na sobie uwagi.

- Możliwe. Ale tylko uwagi fajnych ludzi (śmiech).

Ostatnie "skąd". Skąd dla Pana płynie poczucie sensu?

- Sens jest w tym, żeby czuć się potrzebnym. Chciałbym być potrzebny swojej córce. Mam nadzieję, że bywam potrzebny ludziom w tym, co robię na scenie. Ale wątpliwości jest sporo. Gdybym się poddał temu, co mnie gnębi każdego ranka, zanim wstanę, nie byłbym tu, gdzie jestem. Codziennie trwa moja walka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji