Artykuły

Mozart w klubie fitness

"Cosi fan tutte" w reż. Michała Znanieckiego w Operze Wrocławskiej. Pisze Jacek Hawryluk w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Nowa inscenizacja opery komicznej "Cosi fan tutte" Wolfganga Amadeusa Mozarta przygotowana w Operze Wrocławskiej jest na wskroś współczesna.

To historia, która rozgrywa się tu i teraz, opowiada o nas samych, naszych uczuciach i słabościach, obyczajowości XXI wieku.

U Michała Znanieckiego (reżysera, inscenizatora i scenografa w jednej osobie) - bardziej znanego we Włoszech niż w Polsce - wszystko wydaje się spójne i czytelne (momentami aż zanadto), a konwencja gry między dwoma zakochanymi parami - mężczyźni pozornie odchodzą, by powrócić w przebraniu, sprawdzając tym samym wierność swych wybranek - aż do bólu oczywista. Nie ma tu miejsca na niedopowiedzenie, tajemnicę, żonglowanie podtekstami.

Ale w takich czasach, niestety, żyjemy: oficerowie Guglielmo i Ferrando spotykają się u fryzjera, wychwalając swe ukochane wertują "Playboya", te zaś - Dorabella i Fiordiligi - plotkują o nich w klubie fitness. Bohaterowie wysyłają do siebie SMS-y, robią zdjęcia komórkami, są cool i trendy. Panowie rzekomo wyjeżdżają na wojnę (oczywiście do Iraku), panie zaś oczekują na ich powrót, choć tak naprawdę niewiele trzeba, by skorzystały z okazji, zabawiając się z "nieznajomymi" podczas party zorganizowanego na basenie.

Znaniecki nie tworzy jednak "mydlanej opery" - jego bohaterowie mają być podobni do nas. I w tym jest przekonujący. Inscenizacja i scenografia (poza wyjątkami - dość kuriozalny finał) świetnie oddają jego pomysł. Naprawdę robi się ciekawie, gdy reżyser dzieli scenę, osiągając efekt dwóch płaszczyzn - klubu fitness/kuchni, mieszkania/basenu. Gagi - jak na operę buffo przystało - dają dużo satysfakcji.

Wrocławskie "Cosi fan tutte" wpisuje się w realistyczny sposób wystawiania oper, bliski zwłaszcza teatrom niemieckim. Trudno nie odnaleźć tu inspiracji berlińskimi spektaklami Doris Dörrie (np. popularnym "Cosi" pokazywanym także we fragmentach w TVP Kultura) - podobny typ humoru, scenografia balansująca na pograniczu kiczu. Oglądając spektakl, nie można jednak oprzeć się wrażeniu, że Znaniecki za wszelką cenę, pokazując naszą codzienność, sprowadza całą historię do najprostszego poziomu odczytania libretta - zdrady. Inscenizacja więc, choć efektowna, pozostawia wrażenie niespełnienia, zwłaszcza za sprawą strony muzycznej, w której tak naprawdę mozartowsko prezentuje się tylko Aleksandra Buczek w partii Despiny. Wokalnie pary narzeczonych rozczarowują, zwłaszcza panie - Wioletta Chodowicz i Agnieszka Rehlis. Całości nie pomaga orkiestra, która pod batutą Małgorzaty Orawskiej gra zaledwie poprawnie, bez błysku i klasycznej lekkości. Jak się okazuje, zebranie sześciu dobrych głosów do Mozartowskiego arcydzieła wciąż nastręcza wiele problemów. Dla pocieszenia dodajmy - nie tylko w Polsce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji