Artykuły

Mussetowskie pocałunki

Czytając wszystkie pochwały, za pomocą których Boy niegdyś, przecież znowu nie tak dawno lansował Musseta na scenach polskich i oglądając jednocześnie na scenie Teatru Współczesnego w Warszawie nowe przedstawienie mussetowskiego "Świecznika" można się co najmniej zdziwić. Boy pisał, że "urokiem teatru Musseta jest to, że jest on cudownie młody", że Musset, umiał w niezwykle dojrzałej artystycznej formie przekazać szczerość młodocianego uczucia i młodzieńcze wzruszenia, o których - po latach po prostu zapominamy.

,,Świecznik", który oglądamy jednak na scenie, z powodzeniem mógł napisać ktoś znacznie starszy niż wielbiciel George Sand (gdy tworzył tę sztukę nie przekroczył wszak dwudziestego piątego toku życia, w dodatku znacznie nudniejszy. Subtelna komedia ulotności uczuć, zamieniła się bowiem w nazbyt konkretny mieszczański dramat o damie krążącej między mężem a dwoma kochankami.

W zastawionym meblami i bibelotami wnętrzu zagubił się błyskotliwy, ironiczno-liryczny dialog Musseta, jego głęboka wiara w siłę miłości (która ma trwać po grób, a kończy się nagle któregoś wieczora), młodzieńcze rozpacze i rozczarowania. Na początku zdaje się, że rzecz pójdzie w stronę farsy. Oto mieszczańska sypialnia: pani Joasi: okno, szafa, parawan, lustro, wielkie łóżko z dużą ilością białej pościeli. Pani Joasia w białej koszulce nocnej, mąż wpadający do pokoju w poszukiwaniu kochanka w rozchełstanym szlafroku i szlafmycy. Skądinąd dekoracja jest sympatyczna, a kostiumy na miejscu - tyle, że wszystko naraz, łącznie z grą aktorów, przywodzi na myśl zupełnie inną sztukę to innego autora. Mogłaby to być na przykład- Zapolska.

Wiesław Michnikowski, aktor wsławiony kilkoma znakomitymi rolami, zagrał pana Andrzeja, męża jako poczciwego safandułę. Był nudny, zbyt gadatliwy, jego zazdrość nie była ani komiczną, ani tragiczną, a wyłącznie męcząca. Jego małżeńska ślepota przypominała obojętność mężczyzny zasypiającego po rodzinnym obiedzie i wiadomo, że i tak wszystko się toczy bez jego udziału. Nie było w nim śladu choćby przebiegłości, jakiegoś rysu indywidualnego, który by wyodrębnił go z masy francuskich rogaczy z bulwarowych komedii. Nie był groźny, nie był też szalenie śmieszny, efekt komiczny, z jakim przedłuża pożegnanie z żoną uspokojony; jej płaczem, był żaden. Wydawałoby się (choć to drobiazg), że nie musi wciskać się do łóżka Joasi, aby udowodnić widzom, że jego zazdrość przemieszana jest silnie z pociągiem, fizycznym, jaki żywi ku swej, pięknej żonie. Musset nie pisał jednak bulwarowych komedii, a erotyzm, w jego sztukach podąża raczej bardziej subtelnymi ścieżkami.

Większy efekt komiczny reżyser osiągnął, gdy kazał Krzysztofowi Kowalewskiemu, Clavaroche'owi, oficerowi dragonów, kochankowi pand domu (a Kowalewski z biegiem lat sylwetkę ma coraz potężniejszą) zmieścić się w ucieczce przed zdradzanym mężem w ciasnej szafie. Oczywiście, jest w tym pomyśle anegdota sytuacyjna. Ale czy akurat rodem z Musseta?

Kowalewski zagrał Clavaroche'a jako sprytnego, choć z drugiej strony tępego oficera. Jego komediowe gierki, a jednocześnie siła wyrazu powodowały, że w pewnych momentach dominował scenę, stawał się naprawdę głównym i jedynym sprawcą intrygi, kosztem. chwilowego przedmiotu swych zabiegów. Joanny, żony pana Andrzeja, notariusza. Działo się tak jednak nie dlatego, że wyrazisty i chwilami przerywany w stronę groteski Clavaroche Kowalewskiego był udany, lecz że Marta Lipińska w roli panny Joanny nie mogła się zdecydować, jaką wersję tej postaci przedstawić, jakie rysy jej charakteru ,uwypuklić, jaka w ogóle ma być na scenie.

Od odsłony pierwszej, w której dała się poznać jako głupiutka trzpiotka nudząca się na prowincji u boku kochającego, ale starzejącego się męża, świadoma toczonych przez siebie gier, przeszła w miarę narastania intrygi w tonację znacznie poważniejszą. Przestała flirtować, nie zaczynając naprawdę kochać. Poniechała snucia dramatyczno-komicznych powikłań, pozwoliła się: biernie unosić fali wydarzeń; Jej wahania między cynicznym i wulgarnym Clavarochem, a delikatnym Fortuniem, były wahaniami nie między dwoma różnymi typami mężczyzn, a raczej między sytuacjami. Jej uległość wobec Clavaroche'a, zwłaszcza w scene zdrady (gdy mąż śpi po obiedzie, a drugi, wielbiciel czeka ukryty za parawanem, jest równie nieprzekonywająca co słowa "kocham", które wypowiada niedługo później wobec Fortunia. Od pewnego momentu sprawiała Wrażenie; jakby zabrakło jej chęci i energii do salonowych) flirtów i przelotnych wzruszeń, choć też jej nagle uczucie do Furtunia nie wypłynęło z miłości, a raczej z poczucia winy. Prawda, że Marta Lipińska wyglądała niebrzydko, a stroje miała efektowne.

Gra trójki tych, skądinąd świetnych aktorów, kładła się niezbornym cieniem na całej sztuce. Jest i czwarta osoba-mussetowskiego dramatu - Fortunio w wykonaniu, młodego aktora Mirosława Konarowskiego. Konarowski był młody w stylu poważnym, romantyczny, ale bez większej żarliwości, nie było w nim tego nagłego przejścia od radości, nadziei do rozpaczy. Zdrada" Joasi nie była dla niego końcem świata, choć Musset opisał' przecież w "Świeczniku" swoje głębokie rozczarowanie, doznane w siedemnastym roku życia.

Przyznać jednak trzeba, że Konarowski bardzo ładnie, z autentycznym zaangażowaniem wrażliwością i rozpaczą rozegrał sceny, gdy wspominając niewiernej jej zdradę, zarazem w imię miłości darowuje jej i przebacza. Jako też jedyny wnosił na scenę odrobinę poezji tak niezbędnej u Musseta.

Ale tak samo jak w scenografii łączącej elementy wystroju mieszczańskiej sypialni i saloniku z poetycznymi, niebieskawymi kwiatkami i listeczkami, stanowiącymi tło w scenie ogródkowej rozmowy), tak w samej sztuce proporcje zostały wyważone nie nazbyt właściwie. Krzysztof Zaleski wyraźnie preferuje ponad poezję i subtelny dowcip Musseta anegdotę sytuacyjną. Co jeszcze raz potwierdza najbardziej drastyczna scena "Świecznika", w której pani, Joasia zdradza męża z Clavarochem, na oczach ukrytego za parawanem Fortunia. W Teatrze Współczesnym, akcent położony został na kabaretowe przeżycia kochanków, nie na dramat młodzieńca, wyzbywającego się złudzeń.

Przypadek "Świecznika" nie jest odosobniony, po raz któryś z kolei w ciągu ostatniego roku młody reżyser pominął na, scenie poezję, psychologiczne niuanse (inny przykład: Hussakowski i "Żeglarz" Szaniawskiego w "Ateneum"). Nad scenie u Zaleskiego pozostał jeszcze - na szczęście - poważny dyskurs nad moralnością, młodzieńczym wstrętem do kłamstwa, wyrzutami sumienia oszukującej i świadomością oszukiwanego. Dyskurs wciąż ważny, aktualny tak długo, jak ludzie będą się kochali i oszukiwali. Może więc o podkreślenie tej ważności chodziło reżyserowi, szczególnie, że w programie na pierwszym miejscu umieszczono wypowiedź romantycznego i cynicznego Musseta, o tym, jak "ilekroć w życiu zdarzyło mi się ufać przez dłuższy czas przyjacielowi lub kochance i nagle odkryłem, że mnie oszukują, nie podobna mi oddać inaczej wrażeń tego odkrycia niż porównując je do uścisku ... zimnego marmuru: jak gdyby rzeczywistość w swym śmiertelnym chłodzie mroziła mnie pocałunkiem..."

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji