Artykuły

Rafał Rutkowski: Jestem słoikiem warszawskim

- Mieszkam w obśmianym Miasteczku Wilanów przy Świątyni Opatrzności, nazywanej pieszczotliwie Alcatraz. Jest mało samochodów, dużo przestrzeni do spacerowania, knajpek, a Świątynia jest taką trochę atrakcją turystyczną. Niby tu tak miejsko, a jednak na uboczu - mówi aktor Rafał Rutkowski.

AGATA PIASECKA: Z czego śmieje się dziś Warszawa? Wciąż z hipsterów na Zbawixie i mieszkańców Miasteczka Wilanów?

RAFAŁ RUTKOWSKI: Śmianie się ze Zbawixa i Miasteczka Wilanów zrobiło się już trochę nudne. W spektaklu "Niepodległość słoików", który przygotowałem z białostockim Teatrem Papahema, opowiadamy o tych, którzy do Warszawy przyjechali i dlaczego to zrobili. Tyle, że zamiast aktorów naszymi bohaterami są muppety. Mamy historię Prowincjonalnego Aktora, który zrobił karierę w Warszawie, Misia Zakopiańskiego, który przeprowadził się do Warszawy, Podlaskiego Śledzia o dosyć prawicowych poglądach, Syrenki Warszawskiej, która nie jest rodowitą warszawianką, i Pałacu Kultury, o którym mówi się, że jest imigrantem z Rosji. Mam nadzieję, że widzowie odnajdą coś od siebie w każdej z postaci i wyjdzie nam z tego improwizowana rozmowa z publicznością, którą ja będę prowadził.

A ty jesteś słoikiem?

- Tak, zgodnie z definicją słoikiem warszawskim, to znaczy przyjechałem tu ponad 20 lat temu, zameldowałem się i tu płacę podatki. Natomiast jak mnie pytają, skąd jestem, to mówię, że z Białegostoku. A o mojej żonie można powiedzieć, że jest podwójnym słoikiem, bo nie dość, że przyjechała z innego miasta - Sztokholmu, to jeszcze z innego kraju!

Jaka była Warszawa, do której przyjechałeś ponad 20 lat temu?

- Ogromnym miastem z tramwajami, których nie było w Białymstoku. Na początku musiałem się nauczyć przechodzenia przez ulice, gdzie jest dodatkowy środek transportu. Przyjechałem w 1992 roku. Warszawa nie była taka jak teraz, ale byłem przerażony jej ogromem. Na Akademię Teatralną, która mieści się przy ulicy Miodowej, z Dworca Centralnego poszedłem na piechotę, bo bałem się, że autobusem się zgubię. Byłem zafascynowany zapiekankami sprzedawanymi pod Dworcem Centralnym z przyczep kempingowych. Pamiętam, że na studiach wziąłem moich dwóch młodszych braci do Panorama Sky Baru w hotelu Marriott, żeby im pokazać, jak wygląda Warszawa z lotu ptaka. Nie zapamiętali z tego nic poza tym, że coca-cola kosztowała 15 zł. Stwierdzili, że to musi być naprawdę wielkie miasto, skoro napój kosztuje tu tyle co w Białymstoku obiad.

A teraz jaka jest twoja Warszawa?

- Bardzo ją lubię. Za każdym razem, kiedy jeżdżę po Polsce, wracam z poczuciem, że to moje miejsce. Mieszkam w obśmianym Miasteczku Wilanów przy Świątyni Opatrzności, nazywanej pieszczotliwie Alcatraz. Jest mało samochodów, dużo przestrzeni do spacerowania, knajpek, a Świątynia jest taką trochę atrakcją turystyczną. Niby tu tak miejsko, a jednak na uboczu. Gdy moi znajomi przyjeżdżają ze Szwecji, mówią, że jest u nas bardzo europejsko. Wiem, że niektórym nie podobają się kolejne wieżowce, ale dla mnie to jedyny sposób, żeby Warszawa nabrała charakteru.

Niestety Warszawa jest też bardzo drogim miastem, o czym przekonaliśmy się na własnej skórze z Teatrem Montownia, bo nie udało nam się utrzymać stacjonarnego teatru. Niełatwo tu prowadzić własną offową działalność. Z drugiej strony jako teatr otrzymujemy wsparcie od miasta.

Widzieliśmy cię też ostatnio w pierwszym polskim standuperskim filmie "Juliusz" w reżyserii Aleksandra Pietrzaka. Zagrałeś przyjaciela tytułowego bohatera. Stand-up przebił się już do szerokiej świadomości?

- Myślę, że tak. O czym świadczy jego popularność na YouTube. To, że scenariusz do "Juliusza" napisali Abelard Giza i Kacper Ruciński, uświadomiło ludziom, że istnieją komicy, którzy potrafią też pisać scenariusze. A warto się śmiać z komików, bo mają bardzo giętkie umysły i specyficzny sposób patrzenia na rzeczywistość, co na pewno się przyda w dzisiejszych czasach.

A co tobie dał "Juliusz"?

- Nie jest to film Patryka Vegi, więc nie stałem się nagle niesamowicie popularny. Ale dzięki "Juliuszowi" w wieku 45 lat pojechałem na mój pierwszy Festiwal Filmów Fabularnych do Gdyni. Piękny wiek jak na debiutanta, prawda? Byłem bardzo dumny, że "Juliusz" pokazywany jest na festiwalu obok takich tytułów jak "Zimna wojna", "Kler" czy "7 uczuć". Publiczność w Gdyni zobaczyła też drugi film, w którym wystąpiłem - "Zabawa, zabawa" Kingi Dębskiej.

***

"NIEPODLEGŁOŚĆ SŁOIKÓW"

Teatr WARSawy, Rynek Nowego Miasta 5. Sobota, godz. 21.30, niedziela, godz. 19. Kolejne spektakle: 12 i 13 października. Bilety: 40 i 60 zł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji