Artykuły

Borys Szyc: Jestem upierdliwym perfekcjonistą, co często jest domeną alkoholików

Trzeźwienie nie jest sielanką. A moje życie jest nieustannym trzeźwieniem i zmianą - mówi aktor. Oto alfabet Borysa Szyca. Na wyrywki.

K jak kryzys

Dopadł cię kryzys wieku średniego? Czwartego września obchodziłeś 40. urodziny.

- Późno dojrzewałem, więc może kryzys 40-latka dopadnie mnie dopiero za jakieś 10 lat. Ale dobrze się czuję z moim wiekiem. Co prawda tu katar, a tu mi coś strzyka, ale ludzie nie dają mi czterech dych.

Też bym ci nie dała.

- Prawda?

Robiłeś sobie jakieś podsumowania z okazji czterdziestki?

- Moje trzeźwienie było skrupulatnym podsumowaniem dotychczasowego życia. Dosyć mocnym. Od czterech lat jestem trzeźwy, sama terapia zajęła mi dwa lata. Ale to jest wciąż proces. Człowiek łatwo zapomina - niby się czegoś nauczył, a po roku znajduje się znowu w takiej samej idiotycznej sytuacji i mówi sobie: "Po co ja się w to pakuję, skoro miałem już tego nie robić". Trzeba więc sobie powtarzać mądre życiowe wnioski i trwać w dojrzewaniu.

T jak terapia

Otwarcie mówisz o terapii. Chcesz, żeby postrzegano cię jako silnego gościa, który poradził sobie z nałogiem?

- Raczej chcę zainspirować innych, którzy się jeszcze boją leczyć. Bo ta choroba to gigantyczny strach i cierpienie. A tych, którzy są na drodze ku lepszemu, lub ją już przeszli, chcę pobudzić do tego, żeby o sobie opowiedzieli. Jak ktoś jest chory na raka, to się tego wstydzi? Nie, walczy o życie. Zbiera pieniądze, mówi: "Pomóżcie mi". Alkoholizm też jest śmiertelną chorobą. Na końcu tego zatruwania się czyha śmierć.

W tę chorobę są wpisane nawroty. Mogą się wydarzyć, ale nie muszą. Może ktoś zachlać po 20 latach niepicia, ale jeśli jest po terapii i cały czas chodzi na spotkania AA, to wie, co w sytuacji nawrotu robić. Myśli: "Mam osobę do wsparcia, ona mi pomoże, lecę do niej". I wraca do trzeźwości. Nie ma w tym nic wstydliwego.

Dla niektórych jest.

- Ruch AA robi wiele dobrego, ale w jego działania jest wpisana jakaś tajemnica, coś wstydliwego właśnie. U mnie pierwsze A nigdy nie działało, bo jestem znanym alkoholikiem, więc otwarcie o tym mówię. Nie jest wstydem walczyć o siebie. I nie jest wstydem mieć fajne życie.

Twoje teraz takie jest.

- Jest świadome. Zawodowo wiele rzeczy do mnie wróciło. Bardzo się cieszę, że ten aktorski świat jednak ode mnie nie uciekł, tylko na mnie czekał. To niezwykle motywujące.

P jak praca i przyjemność

Tak jak udany związek, w którym jesteś.

- Jest miłość, która jest niezwykle ważna i budująca. Jest jeszcze D jak dojrzałość i O jak odpowiedzialność.

I C jak córka.

- No to jeszcze dodajmy D jak dziewczynki Justyny, które są moimi dwiema przyszywanymi córkami.

Czyli sielanka.

- Określenie "sielanka" spłyca to, jak teraz żyję. Trzeźwienie nie jest sielanką. A moje życie jest nieustannym trzeźwieniem i zmianą. To bardziej P jak praca, ale taka, która sprawia wiele przyjemności, bo widzę jej wymierne efekty.

W jak wąs

Teraz masz tej pracy sporo. Ostatnio zagrałeś barona Fryderyka von Krauss w "Kamerdynerze" Filipa Bajona.

- Niezłe z niego ziółko. Pracuje w dyplomacji i wydaje mu się, że jako tłumacz będzie lekko poprawiał to, co napisał car. Zamiary ma dobre, ale jego korekty wypływają i zostaje z tej dyplomacji usunięty. Myśli, że będzie mógł zacząć spokojne życie na łonie rodziny i natury. Że zajmie się majątkiem, nieco zaniedbanym przez brata, który wiedzie hulaszczy tryb życia, ale ostatecznie mój baron wpada w wir historii. Jego syn zostaje nazistą, a spokojne życie zmienia się w koszmar. Łatwego życia to on nie miał.

A tobie łatwo się grało w kostiumie?

- Bardzo dobrze! Ostatnio w ogóle trafiają mi się filmy kostiumowe, właśnie jestem w trakcie zdjęć do fabuły o Józefie Piłsudskim. Nie będzie to opowieść o ikonie, tylko wycinek jego biografii, pokażemy go od 40. do 55. roku życia. PPS dopiero powstaje, marszałka porywają z więzienia w Petersburgu, a właściwie z domu wariatów, gdzie udawał chorego psychicznie. Ta jego ucieczka była tak popularna, że producent batonika Milky Way zrobił o niej komiks z serii "Największe ucieczki świata" i dołączył do swojego produktu.

Pokażemy Piłsudskiego jako niezłego watażkę, który z narażeniem życia rzuca się na pociąg przewożący 200 tysięcy rubli, zdobywa pieniądze i ucieka. W ten sposób zdobywa zalążek funduszu na stworzenie polskiego wojska. A w tle fabuły kochanka marszałka i śmierć jego pasierbicy...

Zapowiada się rzeczywiście ciekawie.

- A ja nie będę musiał udawać staruszka, co mnie naprawdę cieszy. Oczywiście jestem w charakteryzacji, ale lekkiej.

Wąs ci musieli dokleić.

- No właśnie nie! On wtedy nie miał wąsa. Miał bródkę, ale bardziej przypominał Lenina niż siebie ze znanych portretów. Dziś 40-letni Piłsudski wyglądałby jak hipster. I w to mi graj, bo chciałem stworzyć nie jakąś archaiczną postać, ale kogoś, kto mógłby pociągnąć za sobą parę osób. Zresztą popatrz na zdjęcia, które zrobiłem na planie. Tu reżyser Marcin Rosa, tu moja filmowa żona Magdalena Boczarska, a tu ja.

Cieszę się, że zobaczę cię w kolejnym filmie.

- Też się cieszę, że wracam dużym filmem i z główną rolą. W "Kamerdynerze" mam drugoplanową, wspierającą opowieść. A Adam Woronowicz, mój filmowy brat, jest naprawdę dobry!

Ja od zawsze jestem solistą. Co powoduje często wiele problemów, więc musiałem się nauczyć chodzić na kompromisy. Ale od strony aktorskiej taka rola mnie bardzo interesuje. Pamiętasz pewnie "Okruchy dnia". Te dwa światy, służby i bogaczy, przenikają się, ale nigdy się nie zbliżą. To jest w "Kamerdynerze" przepięknie pokazane, bo Filip Bajon to potrafi. Intrygi, romanse, emocje. Jak to się ze sobą przeplata.

B jak Bono

Aktorem chciałeś być od dziecka?

- W dzieciństwie nigdy nie mówiłem, że chcę nim być. Jednak od małego robiłem rzeczy, które mi się potem w aktorstwie przydały. Tańczyłem, śpiewałem, brałem udział w konkursach recytatorskich. W liceum z moim przyjacielem Marcinem Nowakiem stworzyliśmy teatr amatorski. Wystawiliśmy jednoaktówkę Sławomira Mrożka pt. "Serenada". Mieliśmy kamerę Hi8 na kasetki, non stop coś kręciliśmy. Od początku też był między nami jasny podział - ja odgrywałem sceny, a on był za kamerą. Robił efekty specjalne, montował.

Co było dalej?

- Tak nam zostało. Ja zostałem aktorem, a on montażystą. Marcin jest odpowiedzialny za efekty specjalne chociażby do "Wojny polsko-ruskiej". Miłość do filmu i teatru została nam obu. Wiesz, ja najpierw wybierałem się na medycynę, potem na prawo, a dopiero w ostatniej klasie liceum zdecydowałem, że jednak chcę grać. Wziąłem informator z warszawskiej Akademii Teatralnej i zacząłem co sobotę jeździć tam na konsultacje. Złożyłem papiery i do Warszawy, i do Krakowa. Dostałem się do Warszawy.

Za pierwszym podejściem? Po prostu masz dar!

- Czy mam dar? You tell me.

Właśnie ci to powiedziałam. Masz też smykałkę do śpiewania, prawda?

- Tak naprawdę zawsze chciałem być jak Bono na scenie, tylko jakiś Irlandczyk zabrał mi ksywę i wszystko przejął. W "Kamerdynerze" widać też moją inną pasję - jeździectwo, które uprawiałem przez 13 lat. Teraz moja córka przejęła pałeczkę, jeździ i skacze konno. Cieszę się, że na planie dano mi szansę pracy z nieżyjącym już Jurkiem Celińskim [kaskader, zajmował się koordynowaniem zdjęć z udziałem koni, zmarł w październiku 2017 r. - przyp. red.]. Stworzyliśmy parkour i zagrałem jazdę konną w jednym ujęciu - kamera była prowadzona na linie długiej na 120 metrów. Podąża za mną, ja zeskakuję z konia i zaczyna się rozmowa. W tym momencie widzowie poznają mojego bohatera.

W jak wizjoner

Wydaje mi się on cyniczno-sceptyczny, podobnie jak Lech Kaczmarek, którego grasz w "Zimnej wojnie". Czy ty też taki jesteś?

- Cyniczny nie jestem w ogóle, już bardziej lekko sceptyczny. Ale przede wszystkim jestem nastawiony na życie, na działanie. Robię dużo nowych rzeczy, jak chociażby teatr internetowy TheMuBa.

Skąd ten pomysł?

- Chodził mi po głowie od trzech lat. Mam w domu tablicę, na której pisałem różne hasła: teatr w sieci, net teatr, live z teatru udostępniony w sieci. Zastanawiałem się, jak to zrobić, z kim, ile potrzeba na to pieniędzy. W moje 40. urodziny ogłosiliśmy otwarcie teatru w Internecie. Na tej platformie będzie można oglądać sztuki na żywo, ale będzie też można do nich po paru dniach wrócić. 12 października mamy pierwszy live z Teatru Stu - "Inne rozkosze" Jerzego Pilcha. 11 listopada z kolei wystąpi u nas Grzech Piotrowski, z którym się od lat przyjaźnię. Napisał on dwie spektakularne symfonie: "Stu" oraz "Lech, Czech i Rus". Obie zagrał razem z orkiestrą Opery Narodowej, a my to zarejestrowaliśmy w marcu.

Natomiast w grudniu prosto z Teatru Polonia poleci u nas monodram Krystyny Jandy "Ucho, gardło, nóż". Mocny, odważny.

Teatr internetowy to śmiałe przedsięwzięcie.

- Zrewiduje go widownia. Okaże się, ile osób wykupi bilet.

Mam jeszcze w głowie kilka nowych projektów i daję sobie pięć lat, żeby się rozwinęły. Chciałbym produkować filmy. Chciałbym też otworzyć się z moim zawodem na świat, co się zresztą teraz dzieje, bo po "Zimnej wojnie" pojawiają się propozycje z Londynu, Francji i Stanów. To już nie mrzonki.

Chciałbym skorzystać z tego, że Polska jest otwarta na świat, wbrew temu, co mówi nasz prezydent o wyimaginowanej Wspólnocie. Moim zdaniem ta Wspólnota ma sens i działa. Dzięki niej powstają niewyimaginowane drogi, parki, stadiony.

Ty na pewno nie jesteś wyimaginowanym aktorem...

- ... Mimo że często przebywam w wyimaginowanym świecie. Jestem marzycielem i wizjonerem, ale z zodiakalnej Panny mam w sobie upierdliwość. W domu trzymam porządek, wszystko czyszczę, blat w kuchni przecieram... Nie wyjdę, jak wszystko nie będzie się świecić.

Jestem też upierdliwym perfekcjonistą, co często jest domeną alkoholików. Ciągle jestem z siebie niezadowolony i czuję wręcz fizyczny ból, gdy coś jest źle zrobione, a powinno być dobrze. Czepiam się, dlaczego tak nie jest. I lubię sobie rozpisać działania w punktach, bo jestem dość mocno roztrzepany.

Ale tylko w błahostkach?

- W sprawach ważkich jestem uporządkowany. Zresztą jakiś czas temu uporządkowałem swoje życie, bo przeszedłem terapię. Trzeźwienie między innymi polega na tym, że rozpisujesz sobie życie na punkty, rozkładasz je, a potem zbierasz do kupy. Ta metoda przeniosła mi się do życia codziennego.

***

Borys Szyc. Aktor, znany chociażby z ról w "Wojnie polsko-ruskiej", "Pokocie", "Sztosie 2", "Vincim" i "Kamerdynerze". Związany z warszawskim Teatrem Współczesnym. Ma 14-letnią córkę Sonię. Jego partnerką jest Justyna Nagłowska.

---

Na zdjęciu: Borys Szyc z partnerką Justyną Jeger-Nagłowską przed rozpoczęciem ceremonii otwarcia 43. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Teatrze Muzycznym w Gdyni, 17 września 2018 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji