Artykuły

Proroczy sen Horodniczego

Kolejna premiera w kieleckim teatrze bulwersuje, oszałamia, a przede wszystkim budzi głęboką refleksję. To zupełnie inny "Rewizor" - odmienny od dotychczasowych, licznych przecież adaptacji scenicznych i telewizyjnych. I jakże smutny, gorzki, przygnębiający i przytłaczający równocześnie. Wydawać by się mogło, ze niewiele nowego można zdziałać na scenie przy pomocy tak zwanego, często wystawianego tekstu Gogola, a jednak

Koncepcja inscenizatora - bo tak wedle choćby klasyfikacji wybitnego teatrologia, Edwarda Csato, należałoby nazwać autor przedstawienia, Bogdana Augustyniaka - jest interesująco twórcza i oryginalna. W sztuce teatru najbardziej fascynująca jest gra aktorska, jednakże zdarzają się i takie przedstawienia teatralne, w których jest ona zdecydowanie podporządkowana koncepcji twórczej inscenizatora. Tak właśnie dzieje się w przypadku najnowszej kieleckiej premiery.

Widzowie są świadkami snu Horodniczego. Jest to sen z rzędu dręczących koszmarów, z których obudzić się jest prawdziwą ulgą. Treść snu to oczywiście treść dramatu Mikołaja Gogola. Przesuwające się sceny spektaklu są celowo wydłużane, konstruowane na zasadzie błędnego koła i chocholego tańca, tekst Gogola często wygłaszany w formie recitativu, wzbogacony o nieartykułowane dźwięki, przypominające szczekanie łaszczącego się psa. Tempo spektaklu stanowi zupełne zaprzeczenie tempa, jakie panowało w doskonałym, przede wszystkim aktorsko, telewizyjnym widowisku Jerzego Gruzy. Ma to być męczące dla Horodniczego (Edward Kusztal) i sądzę, że dla widza także. Przybija na dodatek zupełna monotonia kolorystyczna - poza pierwszymi momentami bombardującego zmiennymi efektami wizualnymi i dźwiękowymi początku kieleckiego "Rewizora". Na scenie panuje bowiem niepodzielnie szarość, wszyscy aktorzy ubrani są w popielate uniformy, ba - nawet mają popielate oblicza, mogące uchodzić za teatralne maski (scenografia - Adam Kilian). Tę jednolitość kolorystyczną burzy nader agresywny kostium tytułowego bohatera - cyklamen plus turkus. To dziwaczne jak dziwaczny sam człowiek, a raczej nakręcana marioneta, wykonująca z natury właśnie sztuczne ruchy, gesty, nie mówiąc o słowach, wypadających z ust, tworzących charakterystyczny grymas. Zastanawiające, że tak okropny figurant pokazuje śmiało swe całe, rumiane oblicze. U Horodniczego jest to zrozumiałe, ale w tej konwencji snu powinno ono również być zamaskowane w przypadku Chlestakowa (Sławomir Holland). Dlaczego więc nie jest - czyżby już przez samą supersztuczność całości? Utkwiła mi niezwykle wyraziście scena samouwielbienia Chlestakowa - nie ma już wśród powodzi zachwytów nad samym sobą słów i gestów, zatem jako ich przedłużenie aktor stosuje swoistą pantomimę: zostają same ruchy całego ciała i otwierające się już bezgłośnie usta. I choć ten moment gry aktorskiej i koncepcji reżyserskiej przypomina przedstawienie "Kariery Artura Ui" B. Brechta, to przecież nie może to przynieść ujmy kieleckiej scenie. Cały zresztą spektakl zbudowany jest w dużej mierze na zasadzie pantomimy, której autorem okazuje się głośny Bohdan Głuszczak.

Druga część spektaklu prezentuje zwiększone tempo scen i wypowiedzi - i jeżeli męcząca w odbiorze przez swoją namolność była część I, to bardziej wyczerpująca musi być dla wykonawców właśnie część II. Aktorzy bowiem wytrzymują w ciągłych przysiadach, serwilistycznych ukłonach i zgięciach, chodzeniu na klęczkach, skończywszy na upokarzającym czołganiu się. Nawet siadają na niewidzialnych krzesłach i cały czas wygłaszają swe kwestie w niekorzystnym ułożeniu aparatu głosowo-wymawianiowego! W drugiej części pojawia się również chwyt stosowany przez starożytnych Greków w teatrze, nazywany deus ex machina. Niespodzianki tej nie zdradzę, że taka scena pojawia się - i to nierzadko - w snach współczesnych ojców miasta. I nastąpił czas, by powiedzieć o najistotniejszym, bo o przesłaniu kieleckiego "Rewizora".

Jak wszyscy wiedzą, Gogol kończy swą sztukę sławetnym pytaniem, na które sam odpowiada ustami Horodniczego. Tylko, że na kieleckim "Rewizorze" prawie nikt się nie śmieje, a na widowni panuje jakby mrożąca krew w żyłach cisza, wręcz przerażająca cisza! Bo "Rewizor" Augustyniaka jest straszliwie aktualny, nie do zniesienia aktualny!

Postawiony w tytule pytajnik jest jakby nadzieją, że może jednak nie, że to tylko sen, a po przebudzeniu Horodniczy i każdy widz powie sobie, że to tylko senny koszmar. I chciałoby się po zapowiedzi, że przyjechał prawdziwy rewizor, zobaczyć inną rzeczywistość: oddany sprawie ojców miasta, nieprzekupionych wysokich urzędników, nie zdradzające mężów żony, mężczyzn opętanych może nie przez kobiety, lecz idee - czegoś chcących, może nie ze znamieniem wielkości, ale choćby tylko odpowiedzialnych, uczciwych i pracowitych, niepijących, niepazernych i nieobłudnych ludzi - ludzi, nie świńskie ryje, które pojawiają się we śnie Horodniczego (całe szczęście, że we śnie; "rzeczywistość" teatralna nie zniosłaby bowiem takiej dosłowności).

Ale może to jest mój sen - naiwny sen czy marzenie senne - po obejrzeniu "Rewizora" Augustyniaka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji