Teatr Mały: "Zwycięzca", sztuka w 3 aktach Zdzisława Kleszczyńskiego.
W okresie zupełnego niemal bojkotowania teatru przez młode talenty poetyckie, na co zresztą złożyło się niemało powodów, wymagających oddzielnego a zasadniczego omówienia, z radością podnieść należy, że jeden z prawdziwie utalentowanych poetów, Zdzisław Kleszczyński popróbował swych sił na polu twórczości dramatycznej.
Przyznam się, że z wystawieniem "Zwycięzcy" łączyłem daleko posunięte nadzieje: sądziłem, że świeży a szczery talent zdoła wnieść do teatru nowe wartości i odświeżyć nieco atmosferę teatralną na gruncie naszej twórczości rodzimej. Nadzieje te zawiodły całkowicie.
Być może, że autor traktował "Zwycięzcę" jako rodzaj próby czy też studjum przygotowawczego do dalszej pracy scenicznej; że nie chodziło mu o oryginalne potraktowanie dramatu, lecz o praktyczne zaznajomienie się z techniką sceniczną. W takim razie sąd musi być pobłażliwy. Najważniejszym jednak zarzutem, jaki postawić należy Kleszczyńskiemu to banalność tematu. Znowuż historja zdradzonego, starzejącego się człowieka, któ rego opuszcza ukochana żona, nie zdająca sobie z tego sprawy, że może niezadługo, gdy i ona zacznie się starzeć i brzydnąć, kochanek i ją z kojei porzuci.
Drugim zarzutem jest szkicowe potraktowanie osób, których działanie ma mało przekonywującej prawdy scenicznej. Za dużo jest w sztuce Kleszczyńskiego gadania a za mało uwypuklenia charakterów.
To też sztukę tę odegrać bardzo trudno Dlatego - na podstawie pierwszego w Warszawie występu nie chcę oceniać gry pp. Pancewiczowej i Justjana. Zadanie mieli djabelnie trudne. W każdym razie zaznaczyć należy, że p. Pancewiczowa, w nosząca na scenę pierwszorzędne warunki i to nietylko zewnętrzne za mało podkreśliła lekkomyślność Ijoli. Być może, że przy silniejszem podkreśleniu tej strony charakteru, i rola i sztuka nabrałyby silniejszych rumieńców życia.