Artykuły

Teatr Mały

Klaudjusz. Komedia w 3 aktach Bootha Tarkington'a. Przekład Z. Kaweckiego.

Może to sprawiły promienie słońca polskiego, które nareszcie rozbłysło na ponurym proncie, a może przemiłe uśmiechy tej komedji amerykańskiej, którą wczoraj grano na scenie teatru Małego, dość, że mi się wieczór premjerowy "Klaudjusza" wydał jasnym, pogodnym, harmonijnym, wesołym. Ludzi było nie wiele, jakby jeszcze nie wierzyli w szczęście ocalonej Warszawy, ale ci, którzy przybyli, śmieli się już, jakby wojny nie było, jakby się przebudzili ze straszliwej zmory i ujrzeli słońce, "zaglądające przez szyby, kwiaty na stole i kogoś bardzo kochanego, który mówi "Dzień dobry".

A raczej Good morning. Tak! to "Dzień dobry" "Klaudjusza" brzmi trochę obco dla ucha polskiego, brzmi z amerykańska, ale pomimo całego egzotyzmu, pomimo pewnej groteskowości, właściwej humorowi yakesowskiej komedji, ma taki ładny grymas, takie kokieteryjne zmrużenie oczu, taki rozbawiony krzyk, że pije się tę wesołość jak jak no! jak sodę - whisky z lodem przy trzydziestu stopniach Réaumura w cieniu.

Niema w komedji p. Torkingtona ani odrobiny farsy francuskiej: Zadnych klapsów z "Damy od Maksyma", żadnych pokanterji z "Kontrolera wagonów sypialnych", żadnych przeskakiwań z łóżka do łóżka, żadnych kalamburów w gabinecie hotelowym lub w sali maskaradowej. Wszystko jest tam takie proste, prawie naiwne, prawie bez zawikłań, a jednak śmieje się, parska, bawi, intryguje. I przy całym swym krzyku amerykańskim ma trochę ślicznie zarumienionego sentymentu i trochę ładnych uśmiechów ironji wojennej.

Bo oczywiście i ta premjera jest echem wojny europejskiej. Tytułowy bohater, to z zawodu profesor entomologji, który wdziawszy mundur, był poganiaczem mułów, a po wojnie, jako jeden z miljona zdemobilizowanych, którzy dobrze nie wiedzą, co z sobą począć na razie, szukał i znalazł przytułek w odmu bogatego przemysłowca. Nikt nie umiałby powiedzieć, do czego go własciwie wynajęto. Poprawia wodociągi, stroi fortepianu, gra na okarynie, ale ostatecznie rozkochuje w sobie wszystkich, no! a najbardziej publiczność.

A gdy nareszcie wyjeżdża, aby wziąć ślub z ładną nauczycielką, wzdycha nietylko 40-letnia pani domu, która sobie przy nim nagle przypomniała, że niegdyś umiała śpiewać i nietylko jej 15-letni apasierbica, nieznośny choć zabawny bęben, utrapienie całej rodziny, lecz i kilka miljonów rozmaitych obywateli i obywatelek, którzy na obu półkulach oklaskują "Klaudjusza" już przez kilkaset wieczorów z rzędu w kilkudziesięciu pierwszorzędnych teatrach.

Zresztą grał fo u nas grabowski, którego suchy humor w sam raz odpowiada tej roli. A towarzyszyła mu z porywającym temperamentem, choć bez dziecięcego wdzięku, jako erotyzująca pensjonarka p. Brydzińska i bardzo miły w swej łobuzerskiej dezynwolturze Ratowski. Wybornym był także w swych kłopotach ojcowskich Siemaszko; w dobrym tonie salonowym grała pani Górska-Piotrowska, a panna Gellówna miała w scenie oświadczyn dużo prostoty i sentymentu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji